Gravelowy koniec sezonu. Romet Boreas 1 - wrażenia z jazdy

Romet Boreas 1 /INTERIA.PL
Reklama

Gravel - to słowo wśród kolarzy w ostatnich latach odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Połączenie roweru szosowego i przełajowego bije wszelkie rekordy popularności. Tej ogólnoświatowej modzie daliśmy się ponieść i my, testując drugi rok z rzędu tego typu sprzęt. Tym razem padło na model Boreas 1 od Rometa.

W ostatnich dekadach swój boom przeżywały przeróżne odmiany jednośladów napędzanych siłą mięśni. W początkach lat 90 były to szeroko pojęte "rowery górskie", które następnie ewoluowały, wykształcając wiele podgatunków, święcących swe triumfy w kolejnych latach. Z gravelami jest podobnie, z tym że początków ewolucji tej odmiany szukać należy w kolarstwie szosowym.

Czym tak właściwie jest gravel? Trudno to jednoznacznie wyjaśnić, bo granice są nadal dość płynne i poszerzają się z każdym sezonem, a każdy producent inaczej definiuje swoje podejście do tematu. Według Rometa jest to rower szutrowy, którego segment rozwija się w szybkim tempie i wciąż szuka nowych rozwiązań. To także rower, którego hybrydowe konstrukcje powstawały w "niszy customowych modyfikacji".

Jak sami widzicie - nie ma tu ujednoliconych konkretów, panuje spora dowolność interpretacji zjawiska, jakim gravel stał się w rowerowym świecie. Ale mimo wszystko można wyodrębnić parę cech, które szutrówka posiadać powinna, by mogła załapać się do swojej kategorii.

- kierownica - typowy "baranek". Ale lekko spłaszczony o końcówkach rozchodzących się na boki.
- rama przeważnie aluminiowa, stalowa, rzadziej z włókna węglowego. Z założenia cięższa i przeważnie mocniejsza, niż w rowerze szosowym
- wygodniejsza geometria, pozwalająca jeździć w mniej pochylonej pozycji i pokonywać komfortowo dłuższe dystanse
- dodatkowe mocowania na bidony. Im więcej tym lepiej
- obowiązkowe punkty mocowania sakiew i bagażników
- uterenowione opony. Widelce przedni i tylny z możliwością założenia ogumienia typowo offroad'owego
- duża rozpiętość wielkości zębatek w tylnej kasecie, by ułatwić podjazdy w terenie

Reklama

No. To jeśli mamy już ustalone rzeczy podstawowe, to na estradę może wjechać Boreas 1  - cały na biało i niebiesko. Właśnie ten sprzęt umilał nam końcówkę sezonu kolarskiego, gdy dni nieubłaganie robiły się za krótkie na popołudniowe wypady rowerowe za miasto, a termometr bezlitośnie przypominał o konieczności wyciągnięcia z dna szuflady dodatkowej warstwy odzieży termicznej.

Rozpocznijmy od tego, co rzuca się w oczy od razu, czyli strony wizualnej. Boreas 1, choć jest drugim najtańszym gravelem w gamie Rometa, wygląda bardzo atrakcyjnie i mało kto powie, że to sprzęt budżetowy. Ciekawie wyprofilowana aluminiowa rama, dobrze zaprojektowane kalkomanie i korzystnie zestawiona kolorystyka sprawiają, że rower może się podobać.

To zresztą nie tylko moje spostrzeżenie. Już podczas pierwszej przejażdżki robi się ciekawie, gdy nagle dostaję mnóstwo pozdrowień od mijających mnie kolarzy. "Siema", "cześć", "hej" - słyszę co chwilę pod swoim adresem i ledwo nadążam z odwzajemnianiem tych jakże miłych gestów. Kolega, który towarzyszy mi w testowaniu Boreasa zauważa, że w pierwszym kwadransie na trasie było tego więcej, niż podczas objechania małej pętli bieszczadzkiej na starym MTB.

I ma rację. Faktem bowiem jest, że jadąc na gravelu wygląda się po prostu "modnie". To przecież nic złego wpisywać się w obowiązujące trendy. Ale czy Boreas wpisuje się w kaniony obowiązujące w jego segmencie? I tak, i nie.

Jeśli traktować zebrane powyżej wytyczne śmiertelnie poważnie, Boreas 1 nie do końca zdaje wizualny egzamin na rasowego gravela. Jego baranek mógłby być ciut szerszy i bardziej rozchylony, opony bardziej baloniaste, a rama posiadać więcej miejsc na koszyki z bidonami. W kwestii praktycznej - przydałaby się większa kaseta. Już na oko widać, że na podjeździe może tu zabraknąć paru zębów, tym bardziej, że mechanizm korbowy wyposażono tylko w jeden "blat".

Co zatem jest na "tak"? Wygodna geometria ramy, mocowania do bagażnika i sakiew i... naklejka "graveling" na rurze podsiodłowej, przyporządkowująca go jednoznacznie do rowerowej "kasty". Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości.

Dobra, koniec tego patrzenia, bo przecież nie po to bierze się rower na testy. Już pierwszego dnia zaliczyłem dwa wyjazdy z Boreasem. Najpierw padło na wyprawę do miejskiej dżungli, walkę z rozkopanymi ulicami, ostrymi krawędziami krawężników i jazdą przerywaną dużym natężeniem ruchu.

Nie było to zbyt przyjemne, zatem na wieczór zaplanowałem coś z zupełnie innej beczki - trasę Kraków - Ojców - Kraków. Trochę miasta, ale też delikatny teren z typowo szosowym powrotem. Pierwsze zebrane wrażenia powiedziały mi o tym rowerze właściwie wszystko, czego chciałem się dowiedzieć. Boreas jest szybki, dobrze wyważony, łatwo go wyczuć, nie ma problemu z jazdą bez trzymanki nawet przy wyższych prędkościach. Nieźle się rozpędza i łatwo na nim tę prędkość utrzymać.

Minusy? Jako wierny fan MTB nie mogę z czystym sercem przyznać, że jest to rower terenowy. Bardzo cienka opona 700x35C w starciu z kocimi łbami, pokruszonym betonem, czy innymi wyzwaniami nierównych nawierzchni sprawia, że większość drgań pochłaniają nasze ręce nogi, albo... cztery litery usadowione na siodełku. 


Ale niczego innego w sumie spodziewać się nie można. Wszak to sztywna konstrukcja. Jednak to, co gravel traci w terenie, oddaje na szosie. Tego dnia pobiłem moje wszystkie czasy odcinków i rekordy prędkości na wspomnianej trasie. A jadący ze mną kompan na MTB z 29-calowymi kołami nijak nie potrafił dotrzymać mi tempa. Asfaltowe podjazdy, proste, zjazdy - tam król miał tylko jedno imię.

Takich wycieczek było jeszcze całkiem sporo. I każdego dnia z dębickim gravelem rozumiałem się lepiej. Odkryłem, że zamiast wybojów, woli ubite leśne trakty i kamieniste ścieżki. Znalazłem najwygodniejszy dla siebie chwyt kierownicy. Dołożyłem akcesoria, które znacznie ułatwiały eksploatację. SPD (od razu polecam wymianę na taki rodzaj pedałów), ulubiony koszyczek na bidon, czy torbę na górną rurę ramy, w której woziłem telefon i drobne akcesoria.

Trasy, jakie pokonywałem były różnej długości i wahały się od 10 do 50 kilometrów. Ani w trakcie, ani po nich nie zaobserwowałem żadnych niepokojących objawów: bólu pleców, drętwienia rąk, czy nawet nadmiernego zmęczenia. Boreas 1 to wygodny kompan podróży i można spokojnie myśleć o zabraniu go na całodzienną wyprawę. Oczywiście zakładając, że odpowiednio dobraliście rozmiar ramy do wzrostu. Ja mierząc 182 centymetry, zdecydowałem się na "L-kę" (56) i był to dobry wybór.

Weźmy teraz na warsztat sprawy techniczne, czyli osprzęt Boreasa "jedynki". Uprzedzając pytanie o sztywną oś odpowiem od razu - nie. Nie ma sztywnej osi. Zresztą trudno tego wymagać od sprzętu w budżecie do czterech tysięcy złotych i podobnie myślą też wszyscy przedstawiciele konkurencji. Co zatem jest na pokładzie?

Rama, to wspomniane już aluminium (6061 + carbonowy widelec), osprzęt to Sram Apex 10 speed (przerzutka tylna, dźwignie hamulca, manetka, mechanizm korbowy. Hamulce: mechaniczne Sram DB BB5R. Opony Schwalbe G-One Allround 700x35C naciągnięte na obręcze Alexrims ATD550. Kierownica, mostek i sztyca to produkty Rometa, zaś siodło to włoskie Selle Italia X-Base. Tak zestawiony rower waży 10.6 kilograma.

Jak to wszystko ze sobą gra? Całkiem przyjemnie i wystarczająco dla rowerowego amatora albo kogoś, kto rozpoczyna dopiero przygodę z rowerami typu gravel. Podczas kilkuset kilometrów prób zastrzeżenia mogłem mieć jedynie do dwóch kwestii: piszczących tarcz hamulcowych oraz dziwnego bicia tylnego koła. Piszczenie z czasem ustawało, bicie nie postępowało, ale do ostatniego dnia nie potrafiłem ustalić, skąd pochodzi. Dla porządku dodam, że otrzymany przeze mnie rower był wcześniej testowany przez innych kolarzy, więc nie miałem do czynienia z fabryczną "nówką". Rometa rozgrzeszam - w sezonie 2020 cała Polska wsiadła z powrotem na rowery, więc nic dziwnego, że wszystkie zapasy magazynowe zostały wręcz wymiecione.

Podsumowując kilka tygodni przygód z Boreasem 1, muszę napisać, że jest to maszyna bardzo przyzwoita. Minusy, które wymieniłem to tak naprawdę drobiazgi, które mogą dotyczyć pojedynczego egzemplarza i nie rzutują na całościowym, pozytywnym odbiorze sprzętu.

I choć puryści na widok Rometa oburzą się, że to nie gravel czystej krwi, bo nie przypomina niczego, co produkują niszowe manufaktury w odległej Kalifornii, to wszyscy pozostali mogą spokojnie inwestować pieniądze w Boreasa i bez dorabiania ideologii po prostu tłuc na nim co sezon kolejne setki kilometrów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy