​Zygzakiem, czyli krótka instrukcja ogarniania życia [felieton]

Na realizację marzeń i planów nie ma co czekać. To nie "zadzieje się" od przyszłego poniedziałku /123RF/PICSEL
Reklama

Jest taka scena w kultowym "Dniu świra" Marka Koterskiego, kiedy matka, między jednym a drugim talerzem pomidorówki, marudzi: "Ty masz synku całe życie przed sobą! Gdybym ja miała życie przed sobą!..." Syn Adaś, otrzeźwiająco rzuca: "Ale mama już miała życie przed sobą." W tym krótkim dialogu zawiera się wielki lęk i frustracja, które narastają z upływem lat: nie zrealizowałem swoich planów. Moje marzenia zostały tylko marzeniami, są w tym samym punkcie, gdzie były. Chyba wielu obawia się, że zląduje u schyłku życia z podobnym bilansem. Niezaplanowana, pełzająca porażka.

Usilnie redukujemy ryzyko takiego zgorzknienia i planujemy: zrzucić kilka kilogramów, wyjechać, zabrać się za siebie, poszukać innej pracy, oszczędzać, odnaleźć miłość, odnowić relacje, mniej oglądać, rzadziej klikać, więcej czytać... I wyznaczamy granicę, za którą owe starania wystartują. Od jutra, od poniedziałku, od wiosny, od wakacji, od nowego roku. Niby wiemy, że trzeba COŚ zrobić, ale...

Nie ma nic bardziej otrzeźwiającego od informacji zwrotnej. Matka Adasia Miałczyńskiego udzieliła sobie takiego feedbacku grubo po siedemdziesiątce. Adaś roztrząsa swoje dylematy w wieku lat 49-ciu. Sygnały po drodze oboje po prostu ignorowali. A gdyby tak spróbować dużo wcześniej?

Reklama

Mała dygresja: dosłownie kilka dni temu prowadziłem cykl warsztatów w szkołach. Rozmawiałem z nastolatkami o tym, jak można skuteczniej ogarniać życie (znak czasów!). Nie macie pojęcia, jakie to dziś, w ich wieku, trudne (zwłaszcza, że swój poziom stresu oceniają na 14 punktów w skali od 1 do 10). 

Radziłem im, by koncentrowali się na trzech rzeczach. Pierwsza to zdrowie - ruszajcie się. Druga - przyjaźnie. Dbajcie o przyjaciół, mówcie im, że są dla was ważni, nawiązujcie znajomości. Trzecia to względna kontrola nad życiem. Tylko co to znaczy? Czy nastolatki mają oszczędzać na czarną godzinę, planować zakup mieszkania? Szukać pracy?

Mogą marzyć. A potem spełniać te marzenia. I działa tu podobna zasada jak z planem "od poniedziałku". Pytam: o czym marzycie? O podróży dookoła świata? O locie w kosmos? O byciu popularnym blogerem? O wynalezieniu czegoś, co zmieni świat? O byciu gwiazdą K-popu? 

W zasadzie, te cele SĄ do osiągnięcia - każda z tych rzeczy przytrafia się konkretnym osobom. To JEST wykonalne. Zaraz potem - u nastolatków i u dorosłych - pojawia się "myślenie życzeniowe". "Pewnego dnia..." Pewnego dnia wstanę i będę wiedział: to dziś. Kiedyś coś się stanie i wtedy wszystko się wyjaśni. Marzenie kiedyś się spełni, musi, w końcu MAM PRZED SOBĄ CAŁE ŻYCIE.

To tak nie działa.

Na podobnych zasadach wiem, że gdybym nie był socjologiem, zostałbym na pewno... świetnym gitarzystą basowym. Nie proście, bym tłumaczył. Po prostu to WIEM. Nie miałem okazji zająć się tym profesjonalnie (i raczej już nie będę miał, choć... kto to wie?), ale czuję, że pokochałbym ten instrument. Czasem za tym tęsknię, ale - jak to w życiu - podjąłem inne decyzje. Ale podobne myślenie przerobiłem na przykładzie biegania: bardzo zazdrościłem biegaczom, usiłowałem pojąć co w tym jest fascynującego. 

Po tygodniu intensywnego (jak na ówczesne możliwości kondycyjne) biegania byłem pewien: ABSOLUTNIE NIC. Postanowiłem jednak dać sobie trochę czasu. Gdy okazało się, że mogę przebiec trochę więcej w trochę krótszym czasie - stwierdziłem, że jest postęp. Gdy poczułem, że mam inne nastawienie a umysł oczyszcza się z negatywnych emocji - odczułem impuls. Gdy uświadomiłem sobie, że nagle CHCĘ iść pobiegać - wreszcie ujawnił się feedback, którego oczekiwałem od początku. 

Od tego momentu stosuję prostą wykładnię. Jeśli czegoś pragnę - dążę do tego. Sprawdzam moje możliwości i podejmuję konkretne decyzje. Jeśli tego nie robię - to najwyraźniej nie dość tego czegoś pragnę. I odpuszczam, na ogół bez większego żalu. Ale przede wszystkim - daję sobie czas.

Jordan Peterson, kanadyjski psycholog (dla wielu kontrowersyjny myśliciel, dla mnie facet bardzo twardo stąpający po ziemi) mówi: jeśli podejmiesz decyzję, że będziesz coś zrobić, aniżeli nie robić nic lub czekać - przygotuj się na schody. A dokładniej, na zygzak. Wielu zakłada, że jeśli działa się zgodnie z planem, droga do celu może i będzie długa, ale raczej prosta. Cel nie znika z oczu.

Tak jest rzadko.

Po drodze czekają cię błędy i zwroty akcji. Będziesz musiał uzupełniać wiedzę. Stracisz motywację. Czasem dowiesz się, że podążasz w złym kierunku. Coś wyda ci się bez sensu. Innym razem cel będzie się przesuwał lub oddalał. Ale - mówi Peterson - to wszystko jest elementem procesu. Bo droga do celu to zygzak. Wie o tym każdy, kto spełnił marzenia. Pomyśl: inspirujące biografie to te, które były trudne i usiane przeciwnościami, a nie "lekkie, łatwe i przyjemne".

To, co możemy dla siebie zrobić, kiedy już nasza prosta droga zaczęła zamieniać się w zygzak, to:

a) uświadomić sobie, że wszystko jest w porządku, bo błędy i niepowodzenia są czymś normalnym

b) nagrodzić się - choćby symbolicznie - za przebytą dotychczas drogę.

Nawyk (zarówno robienia, jak i nierobienia) musi się wykształcić. Potrzeba więc czasu i zachęt. Przepis na zrobienie czegokolwiek ze swoim życiem jest w gruncie rzeczy dość prosty: zacznij to robić, pogratuluj sobie, że zacząłeś i - chyba najtrudniejsze - rób to i czekaj na pierwszy rezultat.

Tylko i aż.

Jest inna droga?

Tomasz Kozłowski


Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz! 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kozłowski | felieton | marzenia | plany
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy