Krzysztof Rutkowski: Każdy facet powinien się otrzeć o kratę

Co ciekawego zdradził nam najpopularniejszy detektyw w kraju? /Krzysztof Kaniewski /East News
Reklama

Krzysztof Rutkowski – jedna z najbardziej kontrowersyjnych osób w Polsce. Każdy o nim słyszał oraz każdy wie, jaką ma fryzurę. O tym dlaczego został detektywem, kiedy otarł się o śmierć i co sądzi o swoim pobycie w areszcie, opowiedział dosyć konkretnie. Zresztą zobaczcie sami.

Dlaczego zdecydowałeś się zostać akurat detektywem?

- Wtedy kiedy jeszcze nie było takich możliwości przekazu informacji pomiędzy milicją Polski a policjami zachodnioeuropejskimi, a złodziejstwo i przestępstwo się szerzyło, mieszkałem w Austrii i tamtejszy funkcjonariusz poprosił mnie o sprawdzenie jednego z samochodów w Polsce, którym wcześniej poruszali się złodzieje okradający sklepy na terenie Grazu. Dzięki informacjom przeze mnie przekazanym zostali oni później zatrzymani i sprawa skończyła się sukcesem.

- To było pierwszym impulsem, iskrą zapalną, że warto to robić. Dodatkowo moja była żona, Anna, była tłumaczem przysięgłym języka niemieckiego, więc również dawało to pewne możliwości na stworzenie biura detektywistycznego.

Reklama

Jak zmieniła się działalność branży detektywistycznej na przestrzeni ostatnich 30 lat?

- Zaczynaliśmy od walki z przestępczością samochodową - zatrzymania ludzi, zatrzymania samochodów. Pracowaliśmy dla praktycznie wszystkich zachodnioeuropejskich towarzystw ubezpieczeniowych. Następnie stały się bardzo popularne porwania okupowe. Złodzieje samochodów wpadli na pomysł, że po co mają brać pięć czy dziesięć tysięcy "wykupki" za samochód, jak można brać okup w wysokości miliona dolarów za porwanego zakładnika. Kolejna fala przestępstw to są poważne wyłudzenia, czyli przestępczość ekonomiczna, i teraz wszyscy zmagają się z cyberprzestępczością - ogromne kwoty wyłudzane od ludzi na całych świecie.

Jaka była najtrudniejsza misja, w której brałeś udział?

- To nie chodzi o to, że są ciężkie misje. Czasami pozornie proste sprawy komplikują się w trakcie i trzeba podjąć decyzję tak szybko, by nie narobić sobie kłopotów. Nasze działania mogą nas doprowadzić do sukcesu i podziękowania od samego prezydenta USA Billa Clintona - takie już otrzymaliśmy, natomiast jeśli popełnimy błąd, to nas zamykają.

- Przede wszystkim najbardziej delikatnym tematem są sprawy dzieci wywożonych do krajów arabskich. Matki są tam zwabiane przez manipulujących je mężów i na miejscu dowiadują się, że mogą sobie iść, ale dziecko zostaje. Takich akcji mieliśmy już wiele.

- Były też działania na Słowacji, gdzie praktycznie stanęliśmy oko w oko ze słowackimi mafiosami. Mieliśmy konflikt i to bardzo duży z niejakim Mikulaszem C. ps. MIKI. Braliśmy udział w walce z takimi ludźmi, którzy w domu mieli tygrysy, które zżerały ich ofiary. Nawet dziennikarz Plus 7 dni, Palo Ripar, który opublikował nasze informacje, wkrótce zniknął i został najprawdopodobniej zamordowany. Mówiłem o nim rok temu w Bratysławie na ostatniej konferencji prasowej poświęconej walce z przestępczością zorganizowaną.

Kiedy znalazłeś się najbliżej śmierci?

- To było właśnie wtedy, kiedy chciałem jechać do Czerniaka do domu, rozmawiać z nim. Ale pułkownik słowackiej policji, Kudlacik, powiedział mi, że nie mogę tego zrobić, bo już stamtąd nie wrócę.

- Oczywiście także strzelanina na ulicy w Gdańsku w biały dzień. Strzelający złodzieje, strzelający my i to nie z kapiszonów.

O tragicznym zamachu przeczytasz na następnej stronie >>>

Czy ktoś z twoich ludzi został kiedyś zabity?

- Zdarzyło się. Mój człowiek wracał samochodem ze swoją kobietą z Kościerzyny i nagle złodzieje samochodów otworzyli do nich ogień. Samochód uderzył w drzewo, zapalił się, dziewczyna wybiegła z pojazdu i przyjęła dwie kule: jedną nad sercem, drugą pod. Szczęśliwie kobieta przeżyła. Niestety, jej parter już nie. O tym, że może dojść do takiego zamachu, informowaliśmy policję w Gdańsku po pierwszej próbie egzekucji, niestety policja nie podjęła żadnych czynności.

Czy zmagasz się z jakimiś przestępcami, którym kiedyś zaszedłeś za skórę?

- Tak, najbardziej zmagamy się z bandziorami, którym przerywamy proceder przestępczy, a oni starają się wykorzystywać prokuraturę, składając zawiadomienia. Zdarzyła się sytuacja, że podczas akcji mój pracownik otarł naskórek złodziejowi, który złożył na to bezsensowne zawiadomienie, a my dostaliśmy za to zarzuty.

- Kiedyś złodziej, bandyta miał jakieś zasady. Dzisiaj złodziej, bandyta to jest zwykła szmata i zwykły śmieć. Jak się go zatrzyma i prowadzi w komendzie na czwarte piętro, to na drugim już chce być świadkiem koronnym. Tacy to są dzisiaj wielcy przestępcy.

Jak sobie radzisz ze stresem podczas niebezpiecznych sytuacji?

- Stres się neutralizuje sukcesem. Jeżeli jest sukces, to jaki jest stres? Nie ma stresu. Najgorsza sytuacja, jaka może być, to głupota otaczających osób i to budzi pewnego rodzaju stres, a nie konfrontacja z bandytą czy przestępcą.

- Każdy z nas musi kiedyś umrzeć. Czy umieramy na łóżku, czy umieramy na ulicy, czy ktoś do nas strzela, to jest ganc egal w tym momencie. I tak ta sama śmierć jest taką samą śmiercią. Ale wstyd byłoby dla Rutkowskiego umrzeć na łóżku, no bo to nie byłoby chyba w jego stylu.

Jak reagujesz na hejt?

- Cóż ja byłbym warty, gdybym nie miał hejtu? Przecież to są złodzieje, oszuści, bandyci, którzy mają swoich trolli, i piszą. Oni nie mają nic innego do roboty. Siedzi, klika, już mu komornik komputer zabiera, a on jeszcze wystuka ostatnie zdanie na temat tego Rutkowskiego.

- Kto hejtuje? Nieudacznicy, nieszczęśliwi faceci. A Rutkowski daje sobie radę, dobrze ubrany, jeździ superbrykami, ma cudownego syna, piękną żonę, która mu pomaga, która go mocno kocha i co najważniejsze dwa kilo miłości, w postaci pięknej, białej chihuahuy, którą nieprawdopodobnie lubi i kocha. I o czym my mówimy?

O najgorszej rzeczy w życiu Krzysztofa Rutkowskiego przeczytasz na następnej stronie >>>

Jaka jest historia twojej fryzury?

- To jest fryzura Rutkowskiego. Oczywiście sam ją wymyśliłem.

Nie masz problemu z brakiem czasu czy zaniedbywaniem przez to najbliższych?

- Nie. Uważam, że najbliżsi wkalkulowali w życie to, że tak ono ma wyglądać i to jest coś, czego każdy jest świadomy. Być żoną Rutkowskiego, to jest wkalkulować sobie w życie to, że jest się żoną Rutkowskiego.

Co robisz w wolnym czasie? Czy masz jakieś nieznane hobby?

- Odpoczywam. Tak bardzo mało mam tego wolnego czasu, że jak go mam, to go wykorzystuję z rodziną. Trudno byłoby mieć jeszcze hobby dla siebie, jeżeli cały czas myślisz, co masz zrobić. Czasami wyskoczę na siłownię, czasami pobiegam, czasami o siebie zadbam i pójdę do fryzjera, na manicure, pedicure, ale nawet gdy pani piłuje mi paznokcie, to mam wtedy telefony i niejednokrotnie podejmuję bardzo ważne decyzje.

Można przeczytać, że masz 17 samochodów. Coś się zmieniło w tej kwestii?

- W dalszym ciągu jest ich 17, przy czym z sześć, siedem z nich jest wykorzystywanych do pracy. Tylko dzisiaj przejechaliśmy około 1000 kilometrów. Nie możemy mieć problemów podczas jazdy i musimy szybko, dynamicznie dojeżdżać do celu, dlatego większość pojazdów ma swoje przeznaczenie. Owszem, jest parę mojej fanaberii jak Mercedes AMG GT S, do którego wsiadam dwukrotnie w ciągu roku.

Powiedziałeś kiedyś, że najgorsza rzecz w życiu, to było zostanie posłem. Dlaczego?

- To sprowadziło na mnie wiele problemów. Bycie posłem to podporządkowanie się pod pewne schematy. To była dla mnie strata czasu. Niech każdy robi to, co umie robić najlepiej. Jeśli ktoś najlepiej walczy z bandytami, złodziejami, niech to robi do końca życia. Myślę, że chciałem naprawiać Polskę, ale wiadomo, że indywidualnie tego nie da się zrobić. W sejmie są osoby z różnych branż, którzy wiedzą, gdzie leżą problemy w ich dziedzinach i starają się pomóc, ale nie zawsze spotyka się to z aprobatą większości. I to jest problem.

O czasie spędzonym w areszcie przeczytasz na następnej stronie >>>

Jak wspominasz czas spędzony w areszcie?

- Uważam, że jest to ważne doświadczenie. Każdy facet powinien się otrzeć o kratę, żeby pewne rzeczy docenić. To odosobnienie dało mi dużo refleksji, dużo do myślenia. Sądzę, pomimo wszystko, że nie był to czas stracony.

- Był hejt, ludzie się darli i kierowali pod moim adresem różne wyzwiska, ponieważ część tego aresztu to byli pensjonariusze, którzy byli zatrzymani przeze mnie. Nie zetknąłem się z nimi, bo byłem pod szczególną ochroną, za co dziękuję.

- Oczywiście trafiłem tam niesłusznie i uważam, że wsadziła mnie tam polityka. Gdybym nie był politykiem, nigdy bym się nie znalazł po drugiej stronie krat. Mój problem był taki, że byłem aktywny zawodowo oraz nie brałem w ogóle pensji poselskiej, będąc solą w oku dla wielu polityków.

Prowadzisz teraz swój program w Superstacji. Jak oceniasz siebie w tej roli?

- Myślę, że to nie ja jestem od oceniania tylko widz. Program jest na antenie trochę czasu i ma jedną z najlepszych oglądalności z wszystkich programów. To doskonały wynik i ocena tego, co robię.

- Dzisiaj rozpoczynam nowy cykl programowy w Super Expressie "Rutkowski Story". W których będę przestawiał bieżące akcje i te sprzed wielu lat, które historycznie zapisały się bardzo mocno w opinii publicznej.

Jakie cele na przyszłość?

- Mógłbym powiedzieć, że cele same się wytyczają. Niemniej jednak najważniejszym celem jest doprowadzić do tego, żeby firma, którą stworzyłem, była w takiej formie kontynuowana przez moją małżonkę i naszego syna.

Ostatnie pytanie - jak smakowało serce węża wrzucone do mieszaniny wódki i krwi węża, które dostałeś w Wietnamie?

- Smakowało identycznie jakbyśmy ugryźli surowe serce kury czy kaczki. Mnie to smakuje, ponieważ lubię surowe mięso. Gdybym to serce przyrządził ja, to sądzę, że miłośnicy tatara by nawet nie poczuli, że z tym jest coś nie tak, a wódkę z krwią wypiliby niczym drinka na Wyspach Kanaryjskich. (śmiech)

Rozmawiał: Mateusz Zajega

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Rutkowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama