​Kiedy nie oznacza tak? [felieton]

Czy w rozumieniu istoty molestowania jesteśmy skazani na porażkę? /123RF/PICSEL
Reklama

Gwałt to jedna z najbardziej traumatycznych sytuacji, jakie kobieta jest w stanie sobie wyobrazić, nie mówiąc już o faktycznym przeżyciu. Większość facetów gdy wyobraża sobie, że gwałci ich kobieta pomyśli: "w sumie czemu nie". Gdy mowa o molestowaniu - tu właśnie pogrzebany jest przysłowiowy pies. Ale nie tylko tu.

Ralph Kamiński spytany o to, czy Krzysztof Zalewski dopuścił się nadużycia całując go bez zgody stwierdził, że nie ma sprawy. Ktoś na forum dopisał: za 20 lat stwierdzi, że jednak sprawa jest i pójdzie z nią do sądu.

Chyba żyjemy w epoce zamglenia i dezorientacji. Przyznam szczerze, że coraz trudniej zrozumieć mi istotę molestowania. Sądzę, że w dzisiejszych, mocno rozszerzonych kategoriach byłem molestowany co najmniej na dwa sposoby. Razu pewnego, gdym był jeszcze bardzo młody i bardzo wierzący, interesował się mną pewien ksiądz i koniecznie chciał mnie zaciągnąć na ministranta. Miał ciepły głos i mówił mi, że pięknie się modlę. Osobiście udał się do rodziców wyprosić, by mnie zapisali pod jego kapłańskie skrzydła. Starzy chyba coś zwąchali, bo jednak mnie nie zapisali. Było mi nawet trochę żal, bo miałem wrażenie, że nabiję tym sobie jakichś bonusowych punktów w zaświatach i po śmierci pojadę do nieba autostradą. 

Reklama

Gdy myślę o tym teraz - chyba dobrze zrobili. Żadna krzywda mi się nie stała. Ale same zabiegi księdza byłyby dziś przez niektórych odebrane jako umizgi czy niezdrowy podryw i ten powinien już dziś zainteresować prokuratora. Prawdopodobnie skonsultowano by małego Tomka z psychologiem. Może otrzymałbym łatkę, z której wynika, że coś już powinno mnie "boleć całe życie". (Chcę być dobrze zrozumiany: nie odbieram tu powagi wypadkom pedofilii, chodzi mi raczej o wyjątkowo luźną interpretację terminu "molestowanie", a o tym dlaczego coraz luźniejszą - za chwilę). 

Po drugie, nie pamiętam już ile razy byłem przedmiotem różnych seksistowskich komentarzy koleżanek z pracy. Tak się złożyło, że swego czasu piastowałem kierownicze stanowiska. Zdarzało się, że przyjmowałem różnych interesantów i interesantki. I czasem wizyta interesantek - czy to innych moich pracownic czy studentek - była okazją do wymownego pomrukiwania, głupio-mądrych komentarzy i wznoszenia brwi. Jestem pewien, że gdyby podobne reakcje spotkały kobietę ze strony mężczyzn, ta mogłaby skarżyć ich za seksizm. Po prawdzie, choć nie życzyłem sobie takich zagrywek, to miałem je gdzieś.

A zatem - byłem molestowany, czy nie? Jedni stwierdzą, że tak, inni, że nie, jeszcze inni, że w sumie to nie wiadomo.

Może dlatego nie wiadomo, że czasy wciąż się zmieniają. Czy ktoś oglądał "Wodzireja" Feliksa Falka? Lutek Danielak, konferansjer grany brawurowo przez Jerzego Stuhra robi wszystko, by dochrapać się prowadzenia wymarzonej imprezy i usunięcia po drodze kilku brużdżących zawalidróg. Jak wszystko to wszystko. Zależy mu tak bardzo, że nawet idzie do łóżka z jedną z bohaterek, wtajemniczoną w personalne gierki. "No chodź!", słyszy w pewnym momencie biedny, zmanipulowany Lutek od nieszczególnie ponętnej, nadgryzionej już zębem czasu matrony. I nasz Lutek idzie. Jest zmuszony do seksu, bo jest ambitny i wie, że inaczej nic nie zdziała. Ale przecież nie o molestowaniu jest to film. Być może dlatego Lutek nie przeżywa traumy. Film nie ma też sequela, w którym bohater wypłakuje się terapeucie. Tematu molestowania po prostu nie ma.

Dziś wystarczy nie tak się spojrzeć lub zostać źle zrozumianym, by ktoś otagował się pamiętnym #Metoo. A o błąd w rozumieniu przecież nietrudno. Na upartego: czy sam rytuał podrywania nie jest zawoalowanym molestowaniem? Skoro rozmowa, zachowanie, pytania, odpowiedzi mają służyć zaciągnięciu kogoś do łóżka - na czym tak naprawdę polega różnica? Bo ktoś sobie tego zaciągnięcia życzy? A jeśli sobie nie życzy? Czy należałoby złożyć broń? A co, jeśli komuś naprawdę zależy, jeśli marzy mu się "zawalczyć" i przekonać w myśl zasady, że kropla drąży skałę? Czy nie składając broni tylko podrywając dalej - molestuję już, czy jeszcze nie? Literatura i film opiewają wręcz takich niezłomnych zakochańców, którzy mimo początkowych oporów przełamują lody.

Z pewnością zrozumieniu całego problemu nie sprzyjają nowe profesje. Jakiś czas temu gruchnęła wieść o przybytkach przytulania. Nota bene smutna rzecz, gdy człowiek musi płacić, by się do kogoś przytulić. Ale weźmy to na chłodno. Załóżmy że trudnię się przytulaniem. Co to oznacza? To oznacza, że swoim ciałem, kontaktem z nim, mam u innych wywołać określone emocje (a emocje, o czym dziś wie każde dziecko, to pokłosie reakcji fizjologicznych). C

o prawda takie "przytulanki" mówią stop gdy klient nazbyt się rozochaca. Ale gdy się tylko tuli - wszystko jest OK. Nawet wyczuwalna erekcja - choć ponoć poprzytulać się przychodzą również kobiety - podobno niespecjalnie przeszkadza. A zatem swoim ciałem mam doprowadzić do poprawy nastroju. Do poczucia spokoju, do wydzielenia się endorfin i oksytocyny, całej masy substancji, które towarzyszą także stosunkowi. Ale formalnie to opodatkowane ocieractwo nie ma nic wspólnego z seksem. Zaczynam błądzić: za oceanem przydługie spojrzenie w miejscu pracy może kogoś wysłać na dyscyplinującą rozmowę do szefa a u nas można do woli handlować bliskością bez podtekstu? W co bardziej tradycyjnych społecznościach podobne miejsca ochrzczono by po prostu mianem soft-burdelu. I jak poczuje się nastolatek gdy usłyszy od kolegi: twoja mama przytula facetów za pieniądze?

Istna schizofernia kultury Zachodu w kwestii seksu i przekraczania granic bliskości wyraża się również w konkursach na miss nastolatek. Dolna granica to 14 lat. Wynika więc z tego, że w kuszących pozach i strojach bikini, seksualnie skrajnie nieneutranych, wiją się osoby, z których część może już legalnie uprawiać seks, a część nadal nie. Bądź tu mądry!

Czy w rozumieniu istoty molestowania jesteśmy skazani na porażkę?

Nauka zakłada, że niestety tak. Wynika to z całkowitego niedopasowania męskiej i żeńskiej strategii rozrodczej. W skrócie: panowie idą na ilość, panie na jakość. Wyraża się to doskonale na przykładzie gwałtu. Przeprowadziłem kiedyś mały eksperyment. Na zajęciach z psychologii ewolucyjnej poprosiłem studentki o wyobrażenie sobie, że są gwałcone. Oczywiście żadnej, co zrozumiałe, nie było do śmiechu. Gdy o to samo poprosiłem panów, widziałem po nich, że "w sumie czemu nie?" Gęby im się same śmiały. Fakt faktem, że mężczyzna jakoś łatwiej wyobraża sobie bycie ofiarą dwudziestoletniej, zielonookiej, długonogiej, ciemnowłosej nimfomanki aniżeli, rosłego wytatuowanego, brodatego łysielca w okolicach sześćdziesiątki, ale to właśnie mówi wiele o różnicach w psychice mężczyzn i kobiet.

Ale idźmy dalej. Psychologia ewolucyjna zakłada, że jeśli ludzie mają skłonność to znaczy, że dobór naturalny kiedyś tę skłonność faworyzował. Skoro wielu mężczyzn wykazuje pociąg do molestowania, czytaj: bycia natarczywymi, wulgarnymi, napraszania się, pogwizdywania, świńskich żartów, lubieżnych cmoknięć, gapienia, ślinienia się etc. to znaczy, że takie chamskie zagrywki musiały się opłacać i panu ostatecznie udawało się zmultiplikować chamskie geny. 

Cóż, statystyki wskazują, że aż 17 proc. kobiet jest skłonnych odbyć stosunek z nieznajomym mężczyzną. Pewnie powinien on spełniać pewne standardy (nie doprecyzowano czy z gapiąco-śliniąco-wulgarny typ też się łapie), ale to odsetek na tyle wysoki, że natura uznała: bardziej starać się nie trzeba. Innymi słowy 17 kobiet psuje reputację pozostałym 83. Oliwy do ognia doda fakt (niestety Czytelnik musi mi uwierzyć na słowo), że w dalszej części tych samych zajęć studentki przyznały zgodnie, że "czasem jednak nie oznacza tak". Przyznaję, że naprawdę trudno się połapać, podobnie jak bardzo trudno jest zdefiniować "wyczucie", bo przecież o tę kwestię tu chodzi.

Cały ruch skonstruowany wokół #Metoo, choć podnoszący ważką kwestię, moim skromnym zdaniem nieco się zagalopował i wylał dziecko z kąpielą. Może warto założyć, że nie wszystko jest tak bardzo jednostronne i jednoznaczne? Skoro "nie" czasem oznacza "tak" i nie jest to (wyłącznie) męska interpretacja? Z przyzwyczajenia (ale pewnie i częściowo z wrodzonej przekory) nie ufam zbytnio ludziom głośnym. #Metoo było głośne chyba aż nazbyt i stało się źródłem nadużyć, które niejednokrotnie zostały rozstrzygnięte sądownie na korzyść pozywanych "molestatorów". Czasem - pewnie nie zawsze - warto zaufać Senece: małe troski krzyczą, wielkie - milczą.

I drobna puenta: pewnego popołudnia, na spacerze, minąłem dwie dziewczynki w wieku ok. 11 lat. Jedna mówiła rozleniwionym głosem do drugiej: "Jest u nas w szkole taki chłopak. Kocha się we mnie od kilku lat (sic!). Stara się mnie zdobyć, ale... - i tu z emfazą przymknęła oczy - ja już nie jestem taka łatwa jak kiedyś". 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kozłowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy