Enzo Ferrari. Jego marce nie mógł się oprzeć nawet Jan Paweł II

Enzo Ferrari w 1921 roku /East News
Reklama

Miał dwie wielkie miłości: piękne kobiety i szybkie samochody. Tajemnice miłosnych podbojów Enzo Ferrari zabrał do grobu. Ale stworzona przez niego marka spod znaku wierzgającego rumaka zachwyciła cały świat, sprawiając, że jej mocy, szybkości i elegancji nie mógł się oprzeć nawet Jan Paweł II.

Enzo Ferrari był postacią niezwykle barwną. Jego nietuzinkowy życiorys kreślą w książce pt. "Enzo Ferrari. Wizjoner z Maranello" syn Piero i włoski dziennikarz Leo Turrini.

Z ich opowieści dowiemy się m.in. o relacji Enza Ferrariego z Benitem Mussolinim, odrzuceniu lukratywnej oferty Henry’ego Forda czy zaskakującej wizycie w Maranello, gdzie mieści się siedziba koncernu, papieża Jana Pawła II.

Właśnie tej wizycie Ojca Świętego poświęcony jest poniższy fragment książki.

Fragment książki: "Enzo Ferrari. Wizjoner z Maranello"

(na pytania Leo Turriniego odpowiada Piero Ferrari)

Reklama

Zanim rozstał się ze światem, Enzo Ferrari zdążył jeszcze symbolicznie pogodzić się z instytucją, której często się sprzeciwiał: Kościołem katolickim.

- Rzeczywiście, rok 1988 był sceną bezprecedensowego wydarzenia, pierwszej wizyty papieża w Maranello!

Jak doszło do tej podróży Jana Pawła II?

- Wiesz, że polski papież wprowadził ogromne zmiany w watykańskich zwyczajach. W porównaniu do swoich poprzedników papież pochodzący z Krakowa był o wiele mniej "zasiedziały". Czuł, że powinien zanieść swoją wiarę do wszystkich zakątków Włoch i całego świata. Ta witalność Karola Wojtyły bardzo mojego ojca uderzyła. Przypominam sobie, À propos papieża Polaka - zdumiewające wyznanie.

Papieża?

- Tak. To był rok 1982, polska reprezentacja piłki nożnej z przyszłym graczem Juventusu Zbigniewem Bońkiem jako kapitanem przyjechała do Modeny rozegrać mecz towarzyski w ramach przygotowań do mistrzostw świata w Hiszpanii...

Coś mi się przypomniało. Ojciec zaprosił polskich piłkarzy do siebie i w mowie powitalnej wspomniał o wydarzeniach na placu świętego Piotra w maju 1981 roku, kiedy Ali Ağca próbował zastrzelić Jana Pawła II. Powiedział, że w dniu zamachu, kiedy dowiedział się o nim z telewizji, zrobił dwie zupełnie niezwykłe dla siebie rzeczy: rozpłakał się i zaczął się modlić. Mówił prawdę?

- Jak najbardziej. Tak jak wspominałem, tata szczerze podziwiał tego polskiego duchownego. Dostrzegał jego wielkie zalety, w tym niezwykłą umiejętność komunikacji z ludźmi. I uważał na to, co mówi. I co robi.

Czy to właśnie po zamachu narodził się pomysł, by zaprosić papieża do Maranello?

- Nie sądzę. To nie jest tak, że ktoś z zewnątrz może wpływać na grafik spotkań głowy Kościoła. Wszystko poszło inaczej: Jan Paweł II w czasie jednej ze swych licznych podróży planował odwiedzić diecezję modeńską. To arcybiskup powiedział nam, że papież chętnie zatrzymałby się w Ferrari. To wszystko wynikało z głębokiego pragnienia papieża...

Ale w rzeczywistości nie doszło do spotkania Wojtyły z Ferrarim.

- Niestety nie. Wkrótce po tym, jak świętowaliśmy dziewięćdziesiąte urodziny taty, jego stan zdrowia zaczął gwałtownie się pogarszać. Był coraz słabszy, coraz bardziej zmęczony. Doznał jeszcze ostatniego przypływu sił, kiedy został pradziadkiem. (...)

Zgoda. Ale zabrakło spotkania z papieżem.

- To była czerwcowa niedziela. Na torze Fiorano zebrali się wszyscy nasi pracownicy i współpracownicy, kobiety i mężczyźni, którzy przyczynili się do powstania i rozwoju naszej firmy. To była wyjątkowa chwila. W naszym domu zjawił się namiestnik Chrystusa!

Jan Paweł II przejechał się także po torze.

- Tak, w kabriolecie ferrari mondial. A zdarzenie to miało sympatyczne kulisy.

Zamieniam się w słuch.

- Papież przyleciał na tor Fiorano helikopterem. Towarzyszył mu jak zawsze osobisty sekretarz, Stanisław Dziwisz. Organizatorzy pielgrzymki zaplanowali wszystko co do najdrobniejszych szczegółów. Widziałeś papamobile?

Masz na myśli samochód, który woził papieża wśród tłumów?

- Właśnie ten. Czekał już na torze Fiorano. Tylko że papież wywrócił do góry nogami oficjalny program wizyty.

Jak to?

- Kiedy wysiadł z helikoptera, natychmiast zauważył swój samochód. To był model wykonany, zdaje się, przez Toyotę, z całą pewnością nie przez nas. Odwrócił się do księdza Stanisława i szepnął: "Ale jesteśmy przecież na torze Ferrari, nie znalazłoby się dla mnie jakieś ferrari?".

Mogę sobie wyobrazić tę panikę.

- Ksiądz Stanisław podszedł do mnie i zapytał: "Panie Ferrari, może udałoby się spełnić życzenie Jego Świątobliwości?".

I co zrobiłeś?

- Miałem szczęście, bo niedaleko stał zaparkowany kabriolet mondial, więc pobiegłem go przyprowadzić. Nic nie zostało przygotowane, bo nikomu z nas nie przyszło nawet do głowy, że można proponować papieżowi zmianę jego zwyczajów. A Jan Paweł II zrobił nam niespodziankę.

Piękną niespodziankę. Każdy producent samochodów na świecie wiele by dał za coś takiego...

- Przysięgam, że nawet przez chwilę nie pomyślałem o - jakby to powiedzieć? - promocyjnych zaletach tej sytuacji. Wszystko wydarzyło się zupełnie spontanicznie i po prostu wylądowało na pierwszych stronach gazet. Ja prowadziłem, a on stał obok, cały w bieli. Przeżyłem w moim życiu wiele emocjonujących chwil, ale zostać szoferem papieża, wieźć go w swoim ferrari, to jeden z takich momentów, kiedy człowieka przechodzą dreszcze, przyznaję.

A jak czuł się Wojtyła?

- Był niezwykle serdeczny. Powiedział nam wiele miłych słów o naszej pracy. Było widać, że ma pojęcie o sporcie. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że był wielkim fanem Formuły 1, ale znał Ferrari i wiedział, jak ta marka jest ceniona na świecie i ile znaczy dla nas, wiernych z diecezji Modeny.

Podobno papież rozmawiał z twoim ojcem przez telefon.

- Tak, to prawda. Ponieważ tata miał wysoką gorączkę i nie mógł się ruszyć z domu w Modenie, zapytaliśmy papieża, czy mógłby pozdrowić Enza Ferrari telefonicznie. Zgodził się bardzo chętnie. Rozmawiali przez kilka minut.

O czym?

- To była bardzo prywatna, osobista rozmowa. Mój ojciec bardzo się wzruszył.

Piero, niektórzy twierdzą, że tą wizytą w Fiorano papież chciał definitywnie uciąć dyskusje i zarzuty, jakie środowiska katolickie wielokrotnie wysuwały wobec Enza Ferrariego.

- Ach, to bardzo długa historia, która nie ma związku z papieżem Polakiem. Nie wiem nawet, czy Wojtyła znał tło tego, tak to nazwijmy, sporu. Jednak zgadzam się, że wizyta ta miała symboliczny wydźwięk: gdyby Kościół miał wątpliwości lub zastrzeżenia co do motoryzacji i wyścigów samochodowych, to następca świętego Piotra nie przyjechałby na tor Fiorano.

Piero Ferrari, Leo Turrini, "Enzo Ferrari. Wizjoner z Maranello". Wydawnictwo: Sine Qua Non. Data premiery: 18.04.2018.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy