Bieda, przemoc i alkohol. Niewygodny obraz stolicy imigrantów

Ben Judah maluje zaskakujący obraz Londynu - stolicy imigrantów /Getty Images
Reklama

Dzisiejszy Londyn nie jest już tylko miastem królowej brytyjskiej, Big Bena i popołudniowej herbaty. Dołączyły do nich nowe symbole – koczujący pod murami żebracy, skuleni w przejściach podziemnych bezdomni i czekające na skrzyżowaniach prostytutki. Spora część z nich to imigranci, również z Polski, którym nie spełnił się sen o lepszym życiu na Zachodzie.

Reporter Ben Judah w książce pt. "Nowi londyńczycy" przemierza ulice miasta, w którym się urodził i wychował, ale które powoli przestaje poznawać. Podczas swojej wędrówki zastanawia się, do kogo właściwie należy Londyn, skoro biali Brytyjczycy to tylko 18 proc. populacji, a każdego roku przybywa do miasta 100 000 nowych imigrantów.

A może prawdziwi londyńczycy to ci spotkani Rumuni, Polacy czy Pakistańczycy? Wszyscy oni chcieli, aby spełnił się ich wielki sen, a obudzili się w koszmarnej rzeczywistości...

Przepełnione squaty, brudne ulice ubogich dzielnic i obskurne salony gier - autor prowadzi nas przez galerię miejsc i przedstawia zaludniające je postaci - filipińskie pokojówki, afrykańskich sprzątaczy metra i budowlańców ze wschodniej Europy.

Reklama

Jego podróże ukazują niewygodną prawdę o Londynie - wielokulturowym tyglu naznaczonym biedą, rozczarowaniem i frustracją. Bohaterami jego momentami bardzo gorzkiej opowieści są również Polacy, dla których wyjazd do Wielkiej Brytanii nie okazał się lekiem na całe zło.

"Nowi londyńczycy" - przeczytaj fragment książki

Jadę się napić z Górnikiem. Wieczorne niebo jest pełne zachwycających kolorów - lila, fioletu, różu. Jak obraz Moneta malowany chmurami. Zaczynamy w kiosku z gazetami, gdzie pakujemy dwanaście puszek Lecha do niebieskiej plastikowej torby. Torba pęka. W drodze do domu Górnik wyznaje, że zupełnie nie rozumie Anglików.

- Po co płacą zasiłki? Po co 60 funtów na tydzień i mieszkanie za darmo dla leniwej świni, kiedy ona nie pracuje? Czemu tak się dzieje? W Polsce - nie ma pieniędzy dla świń, nic nie ma dla leniwych świń.

Polscy budowlańcy nie poświęcają wiele uwagi angielskiej białej klasie robotniczej. Uważają, że biali angielscy robotnicy nie potrafią o siebie zadbać. Ich zdaniem wypowiadają się jak czarni. Ich zdaniem wyglądają na chorych. Jakby przechodzili jakiś wyjątkowo trudny okres. Niektórzy Polacy uważają ich za głupków. Polscy budowlańcy kupują jedzenie hurtowo, żeby móc sobie przygotowywać jak najtańsze śniadania do pracy.

- Tylko w taki sposób biedny człowiek ma co jeść.

Ale dlaczego Anglicy łażą do drogich barów kanapkowych i płacą za jeden posiłek więcej niż zarabiają przez godzinę? Zdaniem polskich budowlańców trzeba upaść na głowę, żeby wydać zarobek za trzy godziny pracy na trzy piwa w pubie, skoro za tyle samo można kupić osiem puszek i jeszcze wypić je w parku, popalając skręty i w ogóle.

- Ja myślę, że Anglicy nie rozumieją pieniędzy.

Górnik wyjmuje ze skrzynki na listy komunikat policji.

- Kurwa! Znowu?

Trzęsie się ze złości.

- Czarni. Znowu kradną!

W okolicy doszło do włamania. Górnik mieszka w dzielnicy klientów dyskontów, z szeregami obskurnych punktów bukmacherskich, bud z kebabem, firm udzielających chwilówek, lombardów działających bez licencji i napisów SKUPUJEMY ZŁOTO.

- Czarni... to są wariaci.

Otwieramy puszki. Tryska z nich piana. Górnik pije i robi się czerwony na twarzy. W dwupokojowym mieszkaniu gnieździ się sześć osób. W jednym pokoju mój przyjaciel, jego dziewczyna i ojciec. W drugim Małgorzata, sprzątaczka, jej chłopak (który dopiero co stracił pracę przy recyklingu na wysypisku śmieci) i jej zmęczona matka.

- Czarni lubią bić Polaków. Mamy znajomego, co z nami pracuje, to starszy gość. Pracuje w drewnie. Mieszkał w Streatham. Tam bardzo dużo czarnych. Nocną porą on czekał na autobus. Wtedy podeszli do niego czarne mężczyźni. Kaptury mieli na górze. O tak.

Górnik unosi kaptur swojej bluzy podrapanymi, pełnymi odcisków dłońmi.

- Widzą nasz przyjaciel z papierosem. Widzą, że on stary, słaby mężczyzna. Czarni atakują. Biją jego. Bo chcą jego zapalniczkę. Chcą jej do swoich papierosów. Oni zawsze okradają polskich ludzi i mieszkania. Żyją jak w buszu.

Polscy budowlańcy mają odrobinę rasistowskie poglądy. W Londynie mieszka ponad sto pięćdziesiąt tysięcy imigrantów z Polski. Prawdopodobnie. Mają takiego hopla na punkcie odkładania części swoich skromnych dochodów, że wielu z nich znika z radarów, żeby nie płacić podatków. Właśnie z tego powodu każdy budowlaniec, którego poznałem, został okradziony. Wynajmują zawsze najtańsze mieszkania, wyposażone w kiepskie zamki, które byle złodziej otworzy w parę sekund. Zdarza się, że właściciele mieszkań są wspólnikami złodziei.

Włamywacze uwielbiają Polaków, bo ci zawsze dostają wypłatę w gotówce i trzymają swoje zarobki w pudełkach po butach. Kiedy opryszki zauważą, że do któregoś z pobliskich domów wprowadzają się budowlańcy i sprzątaczki, zacierają ręce z uciechy. Włamując się do jednej kawalerki, mogą zgarnąć nawet pięć tysięcy funtów. I wiedzą, że Polacy nigdy nie wzywają policji.

Górnik chce się zrelaksować, pokazując mi zdjęcia najdroższych - wartych po pięć milionów funtów - domów jednorodzinnych, które remontował. Na szczęście udaje mi się uniknąć tego sentymentalnego pokazu, bo właśnie wraca z pracy Małgorzata, sprzątaczka. Jest zbyt atrakcyjna, żeby można jej było nie zauważyć. Jak wszystkie "panie sprzątające" ta dziewczyna z Białegostoku lubi się chwalić, że wie wszystko o właścicielach domów, u których pracuje.

- Mogłabym ich porywać... dla okupu.

Chichocze, ale w jej śmiechu słychać gorycz.

- Wiem o nich wszystko. Wiem, kiedy za dużo wypiją, bo wyrzucam ich śmiecie. Wiem, kiedy za dużo palą, bo opróżniam ich popielniczki. Wiem, kiedy palą trawkę, bo wyrzucam niedopałki.

Ona stoi, a ja siedzę.

- Wiem bardzo dużo. Wiem, że kobieta z Clapham, u której sprzątam, zdradza męża, bo piorę pościel. Wiem, że bankier, u którego sprzątam w Clerkenwell bierze kokainę, bo znajduję na stole kartę Oyster i biały proszek.

Małgorzata najczęściej sprząta, kiedy właściciele są w pracy. To jej odpowiada. Może wtedy sprzątać ze słuchawkami na uszach i gadać przez telefon z koleżankami sprzątaczkami, szorując i odkurzając w całym dzianym Londynie. Ale zdarzają się takie pochmurne, smętne popołudnia, kiedy w wyłożonych orientalnymi kobiercami salonach, do których wchodzi z odkurzaczem, panuje przytłaczająca cisza i nie ma do kogo zadzwonić.

- Jest tylko jedna rzecz, której im zazdroszczę. Że mogą wyjechać. Mogą jeździć na urlopy nie jeden raz, ale dwa, trzy razy. Tam, gdzie jest gorąco. Dzwonią do mnie, co tydzień ktoś dzwoni: "Nie przychodź, jedziemy do Francji", "Nie przychodź, jedziemy do Hiszpanii", "Nie przychodź, jedziemy do Grecji". Tylko tego im zazdroszczę. Ja nigdzie nie mogę pojechać. Tylko raz w roku autobusem do Polski.

Małgorzata przygryza wargi.

- Wiesz, my uważamy, że angielskie kobiety...

Waha się, wzdycha.

- My uważamy, że one są bardzo, bardzo słabe. Nic nie robią. Ale mówią: "Jesteśmy bardzo, bardzo zmęczone". Sprzątam u takiej jednej. Mieszka w Battersea, ma troje dzieci, ale siedzi w domu i nic nie robi. Ma sprzątaczkę, ma nianię, ma człowieka, który przychodzi i dba o ogród. Kobieta siedzi w kuchni i prawie nic nie robi. Ale zawsze pod koniec dnia mówi do mnie: "Zmęczona jestem, bardzo, bardzo zmęczona". Ale od czego?

Małgorzata przygryza wargę i zastanawia się, czy powinna mówić dalej.

- Ja myślę, że my jesteśmy silniejsze od nich.

Zachęcam ją wzrokiem do rozwinięcia tej myśli.

- Anglicy, ja myślę, że oni są bardzo leniwi. Bogaci Anglicy nie potrafią nic koło siebie zrobić. Zawsze kiedy potrzebują na przykład młotka albo jest jakiś problem z wodą, to dzwonią, dzwonią do ludzi, którzy muszą to za nich zrobić. Biedny Anglik siedzi w domu, bierze zasiłek, nie pracuje...

Jej ton staje się stanowczy.

- Nie chcą pracować, kiedy to jest trudne.

Ale Małgorzata nie różni się od innych sprzątaczek. One wszystkie nie myślą o sobie jako o sprzątaczkach. Widzą siebie w przyszłości w innych, ambitniejszych zawodach. W przeciwieństwie do swoich chłopaków mają wielkie plany związane z tym krajem, ponieważ mówią po angielsku.

- Widuję niewiele domów, w których jest naprawdę brudno. Przeważnie wycieram kurze i dotrzymuję towarzystwa samotnym matkom i samotnym starszym paniom.

Te godziny niewymuszonych rozmów okraszonych praktycznymi radami to dla polskiego Londynu darmowe lekcje angielskiego i przyspieszone kursy wiedzy o Wielkiej Brytanii w jednym. Dzięki znajomości języka Londyn otwiera się przed Polkami. Wkrótce wiele z nich zaczyna podrywać miłych kasjerów w JD Sports. Te, które zakochały się w Polakach, zaczynają im mówić, że chcą tu urodzić dzieci.

- Czasami, kiedy chodzę i odkurzam wielkie drewniane podłogi w tych białych willach, myślę sobie: "Dlaczego ja się tu nie urodziłam? Wtedy wszystko by się lepiej ułożyło". Bo ja nigdy nie będę żyć tak, jak oni. Mam dużo rzeczy, no, wiesz... Mam telewizor, mam laptopa, mam komórkę. Ale nigdy nie będę miała tego, co oni, nie będę miała własnego domu.

Górnik przewraca oczami. Nie cierpi, kiedy ona mówi takie rzeczy. Taka gadanina stanowi zagrożenie dla jego marzeń o domu w Polsce. Bo jego dziewczyna, tak samo jak Małgorzata, chce tu zostać. Londyn pozbawia męskości swoich polskich budowniczych. Robotnik budowlany zarabia siedem funtów za godzinę, a sprzątaczka dziesięć funtów. Ci, którzy nie mówią po angielsku nie mają wyboru - muszą się uganiać za Polkami, którym nie mogą nawet postawić drinka, bo ich na to nie stać.

Za dwadzieścia lat wciąż tu będzie, najprawdopodobniej w Streatham.

Będzie miał pewnego siebie syna z ambicjami literackimi albo biznesowymi, który będzie uczęszczał do sixth-form college [dwuletnia szkoła przygotowująca do egzaminu maturalnego] i obnosił się ze swoją modną polskością. Na samą myśl o tym burczy ze złości. Dzieci; ten temat naprawdę go martwi.

- Mój przyjaciel ma dziewczynę. Jej matka jest Polką i też pochodzi z Białegostoku. Ale ta dziewczyna staje się taka jak Angielki. On mi mówi, że jak pracujesz, to nie stajesz się taki jak Anglicy. Chodzisz do pracy. Wracasz z pracy do domu. Ale jak masz dzieci, w angielskich szkołach, kiedy one się robią podobne do Anglików, ty też musisz.

Mamrocze coś pod nosem, zdenerwowany.

- Inaczej one się stają obce.

Jadę do domu nocnym autobusem i mimo zmęczenia przesłuchuję raz jeszcze nagrany materiał.

Słyszę, że nie wszyscy mają tyle szczęścia co Górnik. W polskim Londynie ci, którym się nie poszczęściło, piją. Jak włóczędzy kręcą się koło placów budowy, na których pracują Polacy i koło polskich kościołów w poszukiwaniu pracy. Każdy budowlaniec ma w zanadrzu wstrząsającą pijacką historię. Jak ta o jednym koledze, który chował się przed swoim szefem pod płytą gipsową na kupie gruzu.

Naciskam START i słucham jąkającego się, schrypniętego głosu. Zbyt wielu Polaków kończy tak jak Santa - Święty Mikołaj. Tak go nazywają angielscy ćpuni, choć on sam nawet nie wie, co to znaczy. Santa ma fart. Mówi, że śpi w niemieckiej wojskowej kurtce z demobilu. Dostał od jakichś czarnych, którzy wieczorami chodzą po okolicy z modlitwą. Santa ma okrągłą głowę i niebieskozielone oczy, a jego gęsta, szpakowata broda pobielała od życia na ulicy. Zaczął pić, kiedy został oszukany przez albańskiego pracodawcę.

Santa opowiada, mamrocząc niewyraźnie, że spędza całe dnie, kręcąc się po Dworcu Autobusowym Victoria i zbierając setki niedopałków, a kiedy zapada zmrok i błękitne niebo szarzeje, szuka kartonowych pudeł, i przygotowuje sobie posłanie na marmurowej posadzce, pod kolumnowym portykiem jakiegoś zamkniętego biura.

- Najgorsza rzecz przydarzyła mi się parę tygodni temu. Ci mężczyźni... Podeszli i zaczęli mną potrząsać i wołać: "Hej, co słychać, kolego? Hej, kolego, nie śpij. Hej, nie chcesz potańczyć?". To byli pijani Anglicy.

Pijaństwo to plaga, która nęka polską wieś. Teraz szerzy się także na londyńskich ulicach. Większość bezdomnych w mieście to Polacy i Rumuni. Jest ich co najmniej pięć tysięcy. Przez ostatnie pięć lat ponad trzy tysiące wyekspediowano autobusami do domu.

Niektórzy polscy bezdomni w północnym Londynie byli zmuszeni pracować przy rozładunku ciężarówek z towarem dla tureckich właścicieli sklepów. Ci dranie płacili im ulubionym alkoholem bezdomnych - cydrem White Ace. Odrażający smak tego płynu jest nie do opisania. Innych przyłapywano, jak piekli szczury w ciemnych zaułkach Tottenham i Haringey.

Ci upokorzeni, bezdomni włóczędzy się ukrywają. Przekonałem się, że ukrywają prawdę przed swoimi rodzinami. Nie potrafią znieść wstydu, który wynika z faktu, że ich Londyn to barłóg na gołej ziemi pod mostem. Za wyżebranego funta wysyłają maile z kurdyjskich kafejek internetowych. Piszą, że radzą sobie lepiej niż kiedykolwiek. Odkryłem, że sypiają przede wszystkim nad rzeką. Tam jest spokojnie. Tam, przycupnięci grupkami w jakimś zacisznym zakątku i przez nikogo nie niepokojeni, mogą śpiewać romantyczne lubelskie ballady włóczęgowskie i skręcać papierosy z niedopałków zebranych na ulicach.

Wznoszą toasty koktajlami z preparatów do dezynfekcji rąk na bazie alkoholu i przeklinają swoją naiwność, bo uwierzyli, że nocne autobusy powiozą ich do lepszego życia. Żeby zdobyć składniki do swoich koktajli, wślizgują się do szpitali i chyłkiem wyciskają płyn antyseptyczny z pojemników do butelek po coli. Te ich koktajle naprawdę dają niezłego kopa.

Co roku w St Martin-in-the-Fields odbywa się msza za ludzi, którzy ­umarli na ulicach Londynu. To osoby przejechane przez taksówki. I te, które zasnęły nad Tamizą w czasie odpływu, ale nie umiały pływać. Większość z nich to bezdomni imigranci z Europy Wschodniej.

Ben Judah "Nowi londyńczycy". Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, data premiery: 15.03.2018.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy