5 kinowych hitów odrzuconych z powodu beznadziejnej koncepcji

Geniuszy wyrastających ponad swoje czasy krytykowano, wykpiwano, zniechęcano na wiele sposobów. Jednak oni nie poddawali się, niektórzy walczyli latami, robiąc to, co uważali za słuszne. I wygrywali... To lekcja, której nie wolno zapomnieć. "Z Galileusza też się śmiali" to zbiór opowieści oraz fascynujących i zabawnych anegdot przedstawiających liczne trudności, z jakimi borykali się wynalazcy i twórcy na przestrzeni wieków. Publikujemy dziś drugi z fragmentów bestsellera amerykańskiego pisarza, Alberta Jacka. Tym razem poczytacie o twórcach pięciu wielkich kinowych hitów, które początkowo odrzucono, bo wydawały się... beznadziejne.

Pulp Fiction

Columbia Tristan uznała pierwszy szkic scenariusza, czyli inaczej treatment Pulp Fiction za "najgorsze, co zostało kiedykolwiek napisane. To nie ma żadnego sensu. Ktoś umiera, a potem jest żywy. Jest za długi, za dużo w tym przemocy, nie do sfilmowania". A w każdym razie tak zapamiętał tę rozmowę współscenarzysta Roger Avary. Kiedy szef Columbii, Mike Medavoy, zakończył stwierdzeniem, że jest to "zbyt porąbane, żeby podjąć ryzyko", Avary pomyślał: "No, to by było na tyle". Propozycja został natychmiast odłożona na półkę, gdzie miała czekać na rozwój wydarzeń, ale to oznaczało, że można ją było sprzedać jakiemuś innemu studiu. Sukces Wściekłych psów w 1992 roku, również w reżyserii Quentina Tarantino (ur. 1963), skłonił Harveya Weinsteina z Miramaxu do przyjęcia projektu. Weinstein nie martwił się tym, że film pokazuje zażywanie heroiny i niepotrzebną przemoc ani tym, że w obsadzie znajdują się gwiazdy, których jasność już nieco przybladła, i w rezultacie Pulp Fiction stał się pierwszym nabytkiem studia po przejęciu go przez Disneya.

Reklama

Film wszedł na ekrany 14 października1994 roku, po czym Tarantino otrzymał Oscara za najlepszy scenariusz; nagrodę dzielił z Rogerem Avarym. Był też nominowany w kategorii "najlepszy reżyser". Film dostał pięć innych nominacji, a także zdobył Złotą Palmę na festiwalu w Cannes na początku roku. Odegrał również zasadniczą rolę w odrodzeniu się aktorów grających główne role: Samuela L. Jacksona, Bruce'a Willisa i Johna Travolty. I na koniec jeszcze jeden drobiazg. W zamian za skromną inwestycję w wysokości 8 milionów dolarów Miramax zarobił na Pulp Fiction 220 milionów dolarów.

Gwiezdne wojny

Trudno to sobie wyobrazić, ale kiedy młody filmowiec George Lucas (ur. 1944), świeżo po sukcesie Amerykańskiego graffiti (1973), zwrócił się do wytwórni Universal Picture i United Artists z dwustronicowym omówieniem pomysłu na nowy film (czyli tzw. treatmentem), spotkał się z kategoryczną odmową. Warto zwrócić uwagę na to, że film miał się nazywać Adventures of Luke Starkiller as taken from the Journal of the Whills, Saga I: The Star Wars (w wolnym tłumaczeniu: Przygody Luke'a Starkillera według Dzienników Whills, Saga I: Gwiezdne wojny). Streszczenie projektu zaczynało się następująco: "Jest to historia Mace Windu, wielce szanowanego Jedi-Bendu z Ophuchi, opowiedziana Usby C.J. Thape'owi, uczniowi-padawanowi sławnego Jedi". Któż, będąc przy zdrowych zmysłach, śmiałby coś takiego odrzucić, nieprawdaż? Legenda głosi, że sam Lucas nie był do końca przekonany do swego pomysłu i chciał raczej zająć się zrobieniem remake'u obrazu science fiction z lat trzydziestych pt. Flash Gordon, ale ktoś go uprzedził i wcześniej wykupił prawa do nakręcenia tego filmu.

I tak z dwustustronicowym scenariuszem, którego nie rozumieli nawet jego najbliżsi przyjaciele, co sami przyznawali, Lucas krążył po głównych studiach Hollywood, aż w końcu wytwórnia Twentieth Century Fox zdecydowała się zaryzykować 8,5 miliona dolarów, co było kwotą skromną w świecie filmowym, nawet jak na tamte czasy. George Lucas zebrał ekipę aktorów oraz ekspertów od efektów specjalnych i poleciał z nimi do Anglii, gdzie 22 marca 1976 roku zaczął kręcić zdjęcia. Po kilku miesiącach wydano już połowę budżetu, a ekipa mogła się pochwalić zaledwie trzema gotowymi scenami nadającymi się do użytku. Wśród efektów dźwiękowych - możliwości w tej dziedzinie były w tamtych czasach nieco inne - znalazło się między innymi upuszczenie na ziemię lodówki, co miało symulować eksplozję Gwiazdy Śmierci. Wkrótce ekipa otwarcie podśmiewała się z całej koncepcji, odmawiała pracy po godzinach i brała urlopy bez pozwolenia, a to oznaczało, że koszty produkcji błyskawicznie szły w górę.

Kiedy film ukończono, szefowie Twentieth Century Fox ledwie nań spojrzeli i zdali sobie sprawę, że grozi im kosztowna klapa. Na taki rodzaj produkcji po prostu nie było zapotrzebowania i sieci kinowe odmówiły wyświetlania filmu. W reakcji na to kierownictwo Fox postanowiło wymusić na kinach decyzję - zostały one zobligowane do projekcji Gwiezdnych wojen (Lucasa udało się nakłonić, żeby skrócił tytuł), jeżeli chciały dostać niecierpliwie oczekiwaną Drugą stronę północy, film, którego premierę zaplanowano jeszcze na ten sam rok i który, jak powszechnie przewidywano, będzie wielkim przebojem kasowym. Dyrektorzy niektórych mniejszych kin ustąpili i ostatecznie Gwiezdne Wojny weszły na ekrany, choć w zaledwie trzydziestu dziewięciu kinach. Wytwórnia Twentieth Century Fox mogła jedynie mieć nadzieję na odzyskanie choć części pieniędzy, a potem pozostawało już tylko czekać na "gwarantowany hit". Podobno nawet na tym etapie reżyser George Lucas wciąż był przekonany, że film zrobi klapę, i kiedy pokazał go znajomym, wszyscy się z nim zgodzili. To znaczy wszyscy z wyjątkiem niejakiego Stevena Spielberga (ur. 1946), reżysera niedawnego przeboju kasowego Szczęki, który uważał, że Gwiezdne Wojne poradzą sobie całkiem nieźle.


Lucas nie podzielał tego poglądu i nawet nie wziął udziału w premierze; razem ze Spielbergiem polecieli na urlop. Absolutnie nikt nie przypuszczał, że przekazywane z ust do ust po premierze entuzjastyczne opinie spowodują ustawienie się następnego dnia bardzo długich kolejek do kas wszystkich trzydziestu dziewięciu kin. A potem wokół filmu zrobił się międzynarodowy szum, o jakim żaden artysta nawet nie śmie marzyć. Dochody kasowe z Gwiezdnych Wojen osiągnęły wkrótce ponad 750 milionów dolarów, a na bazie filmu powstał multimiliardowy przemysł, na który składają się różne produkty związane tematycznie z obrazem oraz kolejne części sagi. Mulimiliardowy przemysł, jakiego nikt, łącznie z jego kreatorem, nawet sobie nie wyobrażał.

Piraci z Karaibów


W 1986 roku kontrowersyjny reżyser filmowy Roman Polański (ur. 1933) zdołał przekonać jakichś nieszczęśników, aby dali mu 40 milionów dolarów na nakręcenie filmu o piratach z Walterem Matthau w roli głównej, który zatytułował, ze skądinąd niebywałym polotem, Piraci. Kasy biletowe odzyskały 8 milionów dolarów, po czym film zniknął bez śladu. Dziesięć lat później Hollywood podjęło kolejną próbę. A czemuż by nie, w końcu piraci zawsze cieszą się popularnością, nieprawdaż? Tym razem była to Wyspa piratów i kosztowała 100 milionów dolarów, z czego zwróciło się tylko 10 milionów. Jedynym zaszczytem, jaki przypadł filmowi w udziale, był wpis w Księdze rekordów Guinnessa, gdzie obraz został nazwany "największą klapą kasową wszech czasów". Nawet Muppety, marka odnosząca sukcesy na skalę światową, zdołały zarobić zaledwie 34 miliony na filmie Muppety na Wyspie Skarbów, chociaż w tym wypadku odnotowano przynajmniej pewien zysk, dzięki niskim nakładom na płace aktorów. Następna była produkcja Disneya Planeta skarbów z 2002 roku, której udało się stracić tylko 30 milionów dolarów. Mogło być dużo gorzej.

Mając na uwadze takie osiągnięcia, należałoby wybaczyć producentom filmowym niechęć do kręcenia filmów o piratach przez kilka kolejnych dekad, wręcz ich unikanie, i można się tylko zastanawiać, co takiego w wytwórni Disneya zdołało ich przekonać już w następnym roku - albo może kto taki - że warto zwrócić się do księgowych z prośbą o 140 milionów dolarów niezbędnych, aby rozpocząć zdjęcia do jeszcze jednego filmu o piratach. Wszyscy byli przeciwni i nikt nie uważał tego pomysłu za sensowny. Nawet wybór aktora, któremu zamierzano powierzyć główną rolę, uważano za ryzykowny, jako że dwa poprzednie filmy Johnny'ego Deppa, Człowiek, który płakał i Zanim zapadnie noc, nie zapewniły łącznie zwrotu kosztów w wysokości nawet zbliżonej do proponowanego budżetu Piratów z Karaibów. Oba razem przyniosły dochód w granicach zaledwie 10 milionów dolarów. Wyglądało to tak, jakby Disney starał się celowo tracić pieniądze na filmy o piratach. Niemniej jednak dochody kasowe Piratów z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły sięgnęły 650 milionów dolarów i produkcja ta dała początek jednej z najlepiej sprzedających się serii filmowych wszech czasów. W wytwórni Disneya musieli być jacyś kierownicy, których to nie zdumiało, ale wszyscy inni byli zaskoczeni. Warto tu wspomnieć, że imperium Disneya zostało w całości zbudowane na tego rodzaju ryzyku (patrz Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków oraz "Chwalebne niepowodzenia").

Poszukiwacze zaginionej Arki

Po potężnym sukcesie, jaki w latach siedemdziesiątych odniosły ich filmy Szczęki i Gwiezdne wojny, młodzi filmowcy Steven Spielberg i George Lucas mieli pełne prawo oczekiwać, że hollywoodzkie studia będą ustawiać się w kolejce po projekt, który wymyślili wspólnie. Na papierze przedsięwzięcie pt. Poszukiwacze zaginionej Arki miało same zalety. Był więc przyzwoity scenariusz, gdzie akcja mieszała się z humorem, byli dwaj reżyserzy cieszący się uznaniem kinomanów i była też mocna obsada. Ale kierownictwa studiów filmowych nie wydawały się szczególnie zainteresowane historią o poszukującym relikwii archeologu, której akcja toczy się tuż po drugiej wojnie światowej. Pewnym problemem mógł być poprzedni film Spielberga, 1941, rozgrywający się w czasie drugiej wojny, mocno "zjechany" przez krytyków. Poszukiwaczy odrzuciły praktycznie wszystkie ważniejsze wytwórnie Hollywood, uznając film za "zbyt drogi", aby warto go było kręcić.

Ostatecznie do akcji wkroczył Paramount i zgodził się sfinansować projekt, ale mimo że Spielberg i Lucas cieszyli się coraz większą sławą, wytwórnia wyłożyła zaledwie 18 milionów dolarów, co było śmiesznie małą kwotą dla dwóch filmowców, którzy właśnie zarobili 1,3 miliarda dolarów na Szczękach i Gwiezdnych wojnach, dwóch filmach zaliczonych do największych w historii kina, dysponując łącznie budżetem w wysokości zaledwie 20 milionów dolarów. Aby zaoszczędzić na wydatkach, Spielberg kręcił Poszukiwaczy w studiu Elstree w Anglii, robiąc minimalną liczbę ujęć. A rezultat jest taki, że obraz, który został odrzucony przez wszystkich głównych producentów Hollywood, jest obecnie uważany za arcydzieło produkcji filmowej, a dochody ze sprzedaży biletów na ten film wyniosły niemal 400 milionów dolarów.

Powrót do przyszłości

W 1981 roku scenarzysta i producent Bob Gale (ur. 1951) wpadł na pomysł scenariusza filmu, który, jak sądził w tamtym czasie, będzie doskonały. Komedie dla nastolatków były tak popularne, że Gale był przekonany, że ma w ręku hit. W wytwórni Columbia uważano jednakowoż, że scenariusz jest zbyt prorodzinny, żeby mógł odnieść sukces i pomysł odrzucono. Gale wspominał później: "Uważali, że to naprawdę miły, uroczy, ciepły film, ale nie było w nim dość seksu. Zaproponowali, żebyśmy z nim poszli do Disneya, ale postanowiliśmy sprawdzić, czy jakieś inne znane studio nie zechce się nami zainteresować". Problemem Gale'a było to, że nikt nie zechciał. W wytwórni Disneya, jak się można było spodziewać, stwierdzono, że film, w którym dzieciak przenosi się w przeszłość, gdzie spotyka swoją matkę, która się w nim romantycznie zakochuje, nie jest właściwy dla marki promującej wartości rodzinne, jaką był Disney.

Wyglądało na to, że scenariusz skazany jest na wylądowanie na półce. Sytuacja zmieniła się dopiero, kiedy w 1984 roku wielki sukces odniósł film Miłość, szmaragd i krokodyl w reżyserii Roberta Zemeckisa (ur. 1952), który miał również reżyserować Powrót do przyszłości. Stary projekt zaczął wówczas nabierać kształtów w Universal Studios. Ale nawet na etapie początkowym kręcenie zdjęć było tak powolne, że po zaledwie czterech tygodniach Zemeckis zdecydował, że trzeba zmienić obsadę. Ta decyzja podniosła koszty produkcji o 3 miliony dolarów, ale kiedy reżyser zapewnił sobie udział Michaela J. Foxa, poczuł, że po czterech latach odmów jest gotów zacząć od nowa. Powrót do przyszłości wszedł na ekrany w 1985 roku i zarobił niemal 400 milionów dolarów przy budżecie w wysokości 19 milionów, stając się jednym z większych sukcesów kinowych dziesięciolecia i zdobywając wszelkiego rodzaju nominacje i nagrody. Został nawet wymieniony w orędziu o stanie państwa wygłoszonym w Senacie w 1986 roku przez prezydenta Ronalda Reagana.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy