Wschodzący tygrys

Turcja wkracza do pierwszej ligi państw, jeśli chodzi o globalną politykę. Staje się liderem świata muzułmańskiego. Sprzyja jej arabska wiosna ludów.

Kraj Mustafy Kemala Atatürka, który stał się nowoczesną republiką, wszedł udanie w XXI wiek. Efektywne rządy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju Recepa Tayyipa Erdogana, świetne wyniki ekonomiczne oraz wzrastająca rola Ankary w stosunkach międzynarodowych - oto wizytówki nowoczesnej Turcji, której nie boli już to, że nie chcą jej w Unii Europejskiej.

Pożądany sojusznik Zachodu

Turcja prowadzi dziś zrównoważoną politykę, zarówno wewnętrzną, jak i zagraniczną. Ta ostatnia jest względnie niezależna, czym mało które państwo może się w obecnych czasach poszczycić. Wizerunek tego kraju psują konflikt z Kurdami, nierozwiązana kwestia ormiańska, nieprzestrzeganie niektórych praw i wolności obywatelskich, brak porozumienia w sprawie Cypru oraz chłodne stosunki z Grecją. Pozwala to Brukseli zamykać Ankarze drzwi do UE.

Mimo że Turcja nie spełnia wszystkich kryteriów członkostwa, jest jedną z nielicznych demokracji na Bliskim Wschodzie, która może stać się wzorem dla takich państw, jak Tunezja czy Egipt, a w przyszłości również dla innych arabskich krajów mających zamiar wejść na trudną ścieżkę transformacji. O ile do niedawna Arabowie patrzyli na Ankarę nieufnie (głównie z powodu prozachodniego i proizraelskiego nastawienia), o tyle dziś coraz częściej spoglądają tam z nadzieją, że stanie się ona orędownikiem bliskowschodnich wykluczonych.

Reklama

Położenie na styku Europy i Azji uczyniło z tureckiej republiki pożądanego sojusznika Zachodu w rywalizacji z obozem komunistycznym.

Z tego też powodu stała się ona członkiem NATO już w 1952 roku, kiedy próbowano okrążyć blok sowiecki. Ankara odgrywała w tej strategii pierwszoplanową rolę, ponieważ po drugiej stronie Morza Czarnego znajdował się Związek Radziecki.

Zmilitaryzowany demokrata

Po upadku sowieckiego imperium Turcja wielokrotnie udowadniała, że jest lojalna wobec państw zachodnich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, które niejednokrotnie wysyłały wojska na Bliski Wschód. Tak było w 1991 roku, kiedy Saddam Husajn zaatakował Kuwejt. Podobnie postępowano w kolejnych latach, do czasu kontrowersyjnej "wojny z terroryzmem", kiedy Amerykanie uwikłali się w długą iracką kampanię. Turcja długo pozostawała też wiarygodnym partnerem Izraela, co zaczęło się zmieniać dopiero w ostatniej dekadzie.

Odgrywanie przez Ankarę ważnej roli w NATO sprzyjało zachowaniu politycznej pozycji armii, która cztery razy (ostatnio w 1997 roku) dokonywała zamachów stanu, a następnie cofała się do koszar, dzięki czemu powracały cywilne rządy demokratyczne. Turecka armia stoi (jak twierdzą jej przedstawiciele) na straży świeckości państwa, chroni kemalistowskie wartości. Do dziś wydaje się na nią dużo - ponad pięć procent produktu krajowego brutto.

W rzeczywistości istnieje nieustanny konflikt między wojskiem a rządem. Obydwa ośrodki próbują ograniczyć wpływy adwersarza, co jednak nie przeszkadza państwu w sprawnym funkcjonowaniu. Przeciwnie, być może właśnie ten specyficzny układ sprawia, że cywilna władza musi nieustannie dowodzić własnej skuteczności. Pozwala to uznać Turcję za osobliwy przypadek zmilitaryzowanej demokracji, który ma szansę być wprowadzony w innych muzułmańskich krajach, gdzie istnieją zarówno silne armie, jak i wpływowe środowiska islamistyczne.

Bramy Euroraju

Ankara szybko i chętnie przystępowała do zachodnich grup i organizacji, takich jak G20, Rada Europy czy Organizacja Europejskiej Współpracy i Rozwoju (OECD). Najbardziej zależy jej jednak na członkostwie w UE. Oficjalny wniosek o przyjęcie złożyła w 1987, choć ze Wspólnotami Europejskimi stowarzyszona była od 1963 roku.

Rola "pomostu między cywilizacjami" do łatwych nie należy, zwłaszcza gdy ma się prawie osiemdziesiąt milionów mieszkańców i gospodarkę bazującą na dobrze rozwiniętym rolnictwie (w tym sektorze zatrudnionych jest niespełna jedna trzecia aktywnych zawodowo obywateli). Ziem uprawnych w Anatolii nie brakuje. Aż strach pomyśleć, jak czuliby się francuscy rolnicy, gdyby musieli konkurować z tureckimi kolegami, biorąc pod uwagę ich silne lobby w UE.

Turcja dostarcza także innych argumentów przeciwko akcesji, co pozwala Brukseli odwlekać jej przyjęcie. Konflikt z Kurdami, nieumiejętność przyznania, że rzeź Ormian na początku XX wieku była ludobójstwem czy brutalne metody pracy organów ścigania sprawiają, że Europa wciąż ma obiekcje w kwestii tureckiej przynależności.

Gospodarcze prosperity

Członkostwo Turcji w UE rozbija się dziś nie tyle o różnice religijne czy aksjologię (co lubi podkreślać europejska opinia publiczna), ile o ekonomię i demografię, czyli - jak powiedziałby Karol Marks - o bazę. Nadbudowa służy jedynie ukryciu tego niewygodnego faktu. Przez kolejne dekady siłą napędową rozwoju tureckiej gospodarki były potrzeba sprostania europejskim standardom oraz potencjał demograficzno-ekonomiczny, dobrze wykorzystywany dzięki odpowiedzialnym rządom.

Turcja jest dziś krajem, w którym większość dochodu narodowego wypracowuje sektor usług, co pozwala nazywać jej gospodarkę nowoczesną. Obraz ten psują nieco niepokojące (choć będące w europejskiej normie) wskaźniki bezrobocia (dwanaście procent) oraz inflacji (osiem procent), która jest efektem przyspieszonego rozwoju, nieniszczącego jednak zanadto tkanki społecznej.

Geopolityczna samodzielność

Wzrost ekonomiczny (ponad osiem procent PKB) możliwy jest dzięki współpracy z UE. Głównymi partnerami handlowymi Ankary są Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Włochy. Do tych krajów eksportuje się odzież, tekstylia, produkty spożywcze, wyroby metalurgiczne, środki transportu, jak również - coraz częściej - artykuły gospodarstwa domowego. Dopiero później są rynki bliskowschodnie, kaukaskie i środkowoazjatyckie - dużo bliższe kulturowo, ale Turcja angażuje się szczególnie we współpracę z nimi dopiero w ostatnich latach. Ma to wymiar polityczny, gdyż pozwala Ankarze stopniowo uniezależniać się od Zachodu i prowadzić bardziej samodzielną politykę zagraniczną.

Turecka polityka zagraniczna zmieniła się w pierwszej dekadzie XXI wieku, kiedy władzę przejęło ugrupowanie nastawionych na ekonomiczne prosperity islamistów.

Odchodzą oni od jednoznacznie prozachodniego stanowiska na rzecz wspólnoty krajów tworzących krąg cywilizacji islamu, której Ankara chce przewodzić. Wychodzi jej to coraz lepiej - zyskuje legitymację muzułmańskich społeczeństw, głównie arabskich, wśród których jeszcze niedawno nie cieszyła się sympatią. Turecki premier staje się idolem arabskiej ulicy, a to za sprawą antyizraelskiej polityki, której towarzyszy umiarkowanie krytyczna postawa wobec Zachodu.

Wiwatujące tłumy

Zmiana podejścia Ankary uwidoczniła się w połowie minionej dekady, kiedy sympatie tureckich elit przesunęły się w kierunku demokratycznie wybranego Hamasu, izolowanego przez państwa zachodnie oraz Izrael. Prezydentowi Autonomii Palestyńskiej Mahmoudowi Abbasowi zarzucano brak legitymacji. Turcja nie pałała też sympatią do arabskich autokratów. Ku uciesze Ankary Arabowie się zbuntowali, co otworzyło drogę do demokracji, a co za tym idzie - islamizacji ich kraju, będącej na rękę rządzącej w Turcji Partii Sprawiedliwości i Rozwoju.

Pretekstu do podjęcia kolejnych nieprzyjaznych działań dostarczył Izrael. Najpoważniejszym była inwazja na Strefę Gazy z przełomu lat 2008-2009, po której Erdogan pokłócił się z prezydentem Szimonem Peresem w trakcie transmitowanych przez telewizję obrad Międzynarodowego Forum Ekonomicznego. Był to populistyczny gest, mający umocnić wewnętrzną pozycję tureckiego premiera. Zabieg okazał się udany, Erdogana powitały w Ankarze tłumy wiwatujące na jego cześć. Następnie przyszła kolej na wykluczenie Izraela z udziału w ćwiczeniach wojskowych, które rokrocznie organizowano w Turcji z myślą o armiach państw NATO oraz Izraela. Zintensyfikowano też turecko-syryjską współpracę militarną, co okazało się dla Tel Awiwu gorzką pigułką do przełknięcia. Równie nieprzyjemną, jak późniejsza obrona irańskiego programu nuklearnego, któremu towarzyszyły sugestie, że najpoważniejszym zagrożeniem dla pokoju na Bliskim Wschodzie jest właśnie izraelski potencjał atomowy.

Ankara wyrasta na pierwszoligowego gracza globalnej polityki, o którego względy trzeba się ubiegać. Turcja jawi się dziś jako państwo równoważące asymetrię w bliskowschodnim układzie sił, co w dłuższej perspektywie powinno służyć pokojowi i stabilizacji w regionie. Jedną z przyczyn konfliktów na Bliskim Wschodzie jest bowiem brak geopolitycznej równowagi.

Michał Lipa, doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zajmuje się systemami politycznymi, stosunkami międzynarodowymi oraz procesami społeczno-gospodarczymi na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Publicysta portalu Mojeopinie.pl.

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Tygrys | NATO | polityka | zachód
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy