Wisła łączy nas wszystkich. Nie zepsujmy tego

Mateusz Waligóra przeszedł przez Polskę szlakiem Wisły. Twierdzi, że w największej krajowej rzece możemy znaleźć odbicie nas samych /Alina Kondrat /materiały prasowe
Reklama

Kiedyś pływały w niej łososie, dziś ich miejsce zajęły tony metali ciężkich, wpadających rokrocznie do Bałtyku. Nasi dziadkowie i rodzice chętnie nad nią wypoczywali, obecnie po dawnych kempingach i obozowiskach została rdza. Jaki jest obecnie stan Wisły? Jaka czeka ją przyszłość? Czy wyschnie, skazując setki gatunków zwierząt i roślin na zagładę?

Podróżnik Mateusz Waligóra jako pierwszy przeszedł samotnie mongolską część pustyni Gobi. W swoim CV ma również rowerowy trawers Andów, przejazd na dwóch kółkach najtrudniejszą drogą wytyczoną na Ziemi - Canning Stock Route w Australii Zachodniej - oraz samotny pieszy trawers boliwijskiej Salar de Uyuni, największej solnej pustyni świata.

We wrześniu ruszył pieszo wzdłuż brzegów Wisły. Maszerując od Baraniej Góry przeszedł prawie 1200 km do ujścia rzeki w Morzu Bałtyckim. 

Obecnie wraz z Dominikiem Szczepańskim, autorem m.in. biografii Tomasza Mackiewicza i współautorem wspomnień Adama Bieleckiego ("Spod zamarzniętych powiek"), pracują nad książką pt. "Szlak Wisły". Poza relacją z wyprawy znajdą się w niej rozmowy z ekspertami i ludźmi nauki, próbującymi odpowiedzieć na najważniejsze dla przyszłości Wisły pytania.

Reklama

Dariusz Jaroń: Można powiedzieć, szukając pozytywów w pandemii, że gdyby nie koronawirus, nie ruszyłbyś szlakiem Wisły?

Mateusz Waligóra: - Przygotowywałem się do innej wyprawy. Chciałem przejść Australię z północy na południe przez jej interior. Pracowałem nad organizacją wyjazdu od dwóch lat, do ostatniej chwili łudziłem się, że uda mi się do Australii dostać.

Nie udało się.

- Byłem tym mocno sfrustrowany. Zawsze kiedy mam zatruty umysł, wychodzę na spacer. To był marzec. Lockdown. Poszedłem nad rzekę, która płynie tuż obok mojego domu. Na przestrzeni kolejnych miesięcy, kiedy docierało do mnie, że Australia to już przegrana sprawa i nie ma co liczyć na cud, wydreptałem wzdłuż tej rzeki pewnie z tysiąc kilometrów. Zrozumiałem, że kompletnie tej rzeki nie znam. Obserwowałem więc, jak zmienia się jej poziom wody, zachowanie mieszkających nad nią zwierząt, i było to dla mnie fascynujące. Skoro kompletnie mnie to nie nudziło, to jaką przygodą musiałoby być pójście wzdłuż najdłuższej z rzek przez całą Polskę?

Szukałeś przy tym odskoczni od kolejnych doniesień o wirusie?

- Koronawirus kompletnie mnie nie interesował i nie interesuje do dziś. Staram się o nim nie myśleć. W mediach królował wiosną jeszcze jeden temat - susza. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego nam zagraża, skoro co rusz pada deszcz? I tak z połączenia różnych motywacji uznałem, że pójdę przez kraj, którego nie znam, wzdłuż rzeki, której nie znam, że przestanę już myśleć o tej Australii i po prostu zrobię coś wartościowego.

Co cię motywowało poza problemem suszy?

- Oprócz waloru edukacyjno-ekologicznego, opowiadania historii i rozmawiania z różnymi specjalistami, zauważyłem, że mamy w Polsce kilka pieszych szlaków długodystansowych, ale większość prowadzi przez góry. Nie ma natomiast szlaku pieszego, który łączyłby morze z górami. Coś, co jest bardzo popularne w USA, gdzie obrosło potężną subkulturą, a za przejście tych szlaków podróżników w Polsce nagradza się prestiżowymi nagrodami. Chciałem, żeby mój marsz był inspiracją, punktem zapalnym, który zainteresuje ludzi marszem wzdłuż Wisły i w ogóle tym, co ta rzeka ma do zaoferowania. 

Kiedy ten projekt stał się dwójkowy?

- Właściwie to jest piątkowy. Od początku powtarzałem, że ja tylko idę, a wspiera mnie cały zespół. Miałem świadomość, że jeżeli sam opiszę wrażenia z marszu, zmarnuję potencjał wyprawy - zarówno edukacyjny, jak i samej opowieści. Potrzebowałem kogoś, kto mi w tym pomoże. Z Dominikiem znamy się jeszcze z wyprawy przez Gobi, był też odpowiedzialny za napisanie serialu audio dla Storytel o Australii, chciałem, żeby pomógł mi w pisaniu i odpowiadał za merytoryczne rozmowy z ekspertami. Wiedziałem też, że chcę współpracować z Aliną Kondrat. W ubiegłym roku kręciliśmy razem film w Boliwii. Złamałem na tej wyprawie nogę, Alina jako towarzyszka wyprawy sprawdziła się w trudnych momentach, a do tego robi świetne filmy. Pracował z nami też Michał Leksiński, który odpowiadał za kontakty z mediami i Gośka Kubaś z National Geographic Polska, bo to ona ze swoim zespołem zdobyła finansowanie, dzięki, któremu mogliśmy dokumentować wyprawę na tak wysokim poziomie. Wcześniej, mimo starań, nie udało mi się znaleźć na to pieniędzy.

Potencjalni partnerzy zrezygnowali z powodu koronawirusa czy wyprawa po Polsce nie była dla firm równie atrakcyjna, co twoje poprzednie wyjazdy?

- To był wczesny etap pandemii. Nikt nie wiedział, co nas czeka, jak planować budżety. 99% odpowiedzi brzmiało: "Nie, bo koronawirus". Starałem się to zrozumieć, jednak niesamowicie mnie to frustrowało, bo cały czas wierzyłem, że to co zaplanowałem to doskonały temat. Ważny, aktualny, a do tego nie będzie lepszego roku, żeby przyjrzeć się temu, co dzieje się na naszym własnym podwórku.

Dominik, odpowiadałeś za wywiady z ludźmi nauki, o których wspomniał Mateusz. Wiedziałeś wcześniej, z kim chcesz porozmawiać, jakie tematy - ważne dla Wisły - poruszyć, czy pomysły powstawały wraz z trwaniem marszu?

Dominik Szczepański: - Wszystko zaplanowałem z wyprzedzeniem, bo wiedzieliśmy, o czym zamierzamy opowiedzieć. Chcieliśmy pokazać, jak fascynującą rzeką jest Wisła, stąd opowieść Marcina Jamkowskiego i Huberta Kowalskiego o tym, jak na wysokości warszawskiej Cytadeli odnaleźli skarb zagubiony przez Szwedów podczas potopu - fragmenty Pałacu Kazimierzowskiego. Wiedziałem też, jak ważny to projekt ekologicznie, dlatego poprosiłem o rozmowy ekspertów, którzy badają Wisłę z różnych stron.

Również pod kątem suszy.

- Tak. Wiemy, że poziom Wisły coraz częściej jest niski, że do lat osiemdziesiątych susze występowały w Polsce co pięć lat, od 2013 są co roku, a w 2020 mieliśmy suszę już na wiosnę. Co się w związku z tym dzieje z Wisłą? Czy ona wysycha? Co się stanie ze zwierzętami, dla których rzeka jest korytarzem ekologicznym? Z doliną Wisły swoje życie związało prawie 200 gatunków ptaków. Co się z nimi stanie, jeśli poziom wody będzie się dalej obniżał, a na wyspy i łachy piasku, na których gniazdują, dostaną się lądowi drapieżnicy?

Ważne jest też pytanie o śmieci. Co spływa Wisłą?

- Mieszkam w Warszawie. Zawsze zastanawiałem się, co się dzieje ze śmieciami, które po weekendzie walają się po bulwarach czy betonach lewej, i w krzakach prawej strony Warszawy. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że prawa strona Wisły jest bardzo unikalna, bo to są resztki bogatego lasu łęgowego, który rósł na tych terenach jeszcze kilkaset lat temu - był przemierzany przez żubry, tury, a nawet i niedźwiedzie, a teraz zostało go tak niewiele. O tym, co się dzieje ze śmieciami i jak absurdalne rzeczy wyrzucamy w krzaki opowiedziała mi Anna Jaklewicz. Tych rozmów było sporo, ale nie wyczerpaliśmy jeszcze tematu. Nie zdążyliśmy na przykład porozmawiać o tym, co dzieje się z populacją ryb wędrownych, bo jeszcze kilkadziesiąt lat temu Wisłą do rzek karpackich płynęły miliony łososi, dziś rzecz trudna do uwierzenia.

Obserwując Wisłę w mediach mamy albo afery - jak ta związana z oczyszczalnią ścieków w Warszawie - albo jakieś wakacyjne idylliczne obrazki, pokazujące, w jak pięknym żyjemy kraju. A jaki jest faktyczny stan Wisły?

Mateusz Waligóra: - Uważam, że sprawa Czajki to afera czysto polityczna. Bardzo bym chciał, aby tego typu awarie nas nie dzieliły, tylko łączyły. To jest nasz wspólny problem, jednak zaraz po awarii nie zastanawialiśmy się, jak ją naprawić, tylko kto jest za nią odpowiedzialny i kto powinien ponieść konsekwencje. 

Zetknąłeś się z konsekwencjami Czajki?

- Kiedy doszło do awarii, byłem akurat na wysokości Krakowa. Gdy dotarłem już do Warszawy, musiałem omijać te cholerne rury, którymi spuszczano ścieki. Było to dla mnie problematyczne, musiałem nadłożyć trasy, pokonując dość irytującą, nieoznakowaną kompletnie drogę. Co do samej rzeki, chyba w okolicach Nowego Dworu albo Płocka, już za dopływem Narwii w Nowym Dworze Mazowieckim, Wisła wydaje się czystsza niż przed samą Warszawą. Jest mniej mętna, żyje nad nią zdecydowanie więcej ptaków. Zresztą ten odcinek środkowy Wisły jest najbardziej dziki. A co do tej idylli... ja tego nie widziałem kompletnie. Tego w rzeczywistości nie ma, bo nie wypoczywamy nad Wisłą.

Jak to?

- Wisła nie jest dla nas atrakcyjnym miejscem do wypoczynku. No, może w Warszawie, od strony Pragi, czasem ktoś zrobi ognisko, pójdzie na piwko. Fakt, szedłem we wrześniu, po okresie wakacyjnym, ale to był bardzo ciepły i pogodny miesiąc. Wiele osób opowiadało mi o tym, jak w latach 70. i 80. spędzali wolny czas nad Wisłą. Dzisiaj nie ma już u jej brzegów miejsc wypoczynkowych. Kempingi, obozy biwakowe, pozamykano, a Polacy skupili się na dwóch krajowych kierunkach wakacyjnych: górach i Bałtyku. Chciałbym bardzo, żeby moja podróż i książka, którą piszemy z Dominikiem to zmieniła, abyśmy znowu uznali Wisłę za rzekę atrakcyjną do wypoczynku i spędzania wolnego czasu nad nią.

Skoro nie do wypoczynku, to czemu służy dzisiaj Wisła?

Dominik Szczepański: - Do spuszczania ścieków z aglomeracji i zakładów przemysłowych, do napędzania elektrowni wodnych. W niewielkim stopniu służy rekreacji, pływania na bardzo krótkich odcinkach. Sprzyja też utrzymaniu konstrukcji, które powstały kilkadziesiąt lat temu, a okazały się kompletnie nierentowne, jak Kaskada Górnej Wisły w okolicach Oświęcimia i Krakowa. Wyłożono na nią gigantyczne pieniądze, a tak naprawdę nie funkcjonuje, trzeba do niej wciąż dopłacać. Podobnie rzecz się ma z elektrownią we Włocławku, co prawda zaopatruje w prąd kilkadziesiąt tysięcy domów, ale też odpowiada za to, że z Wisły zniknęły ryby wędrowne i za powstanie Zbiornika Włocławskiego, bardzo niebezpiecznego dla środowiska.

Elektrownie wodne miały być przyjazne środowisku...

Mateusz Waligóra: - Też na to zwróciłem uwagę w trakcie marszu, zresztą zrobiliśmy o tym wpis na Facebooku. Elektrownie wodne są w porządku, bo to jest zielona energia, ale, jak wspomniał Dominik, zaopatrują w energię elektryczną jakąś stosunkowo niewielką grupę ludzi, natomiast koszty takich inwestycji ponosi cały kraj, a nawet duża część Europy. Istnieje taka opinia, jedni się z nią zgadzają, inni mówią, że to bzdura, że Wisła jest jedną z ostatnich dużych, dzikich rzek w Europie. Przeciwnicy takiego sformułowania mówią, że ona jest co najwyżej zdziczała w pewnych miejscach, bo nie ma kilometra Wisły, który nie zostałby dotknięty ludzką ręką.

Ale zgodzicie się, że Wisła jest wyjątkowa?

- Absolutnie. Nie tylko w Polsce. Przede wszystkim jest to jedna z nielicznych tak dużych rzek, która płynie przez terytorium wyłącznie jednego kraju. Tylko my mamy zatem wpływ na to, co się z nią dzieje. Nie możemy tutaj zrzucić za bardzo odpowiedzialności na Niemców, Białorusinów, Ukraińców czy kogokolwiek innego. Wisła jest pewnego razu zwierciadłem nas samych. To, co z nią robimy, mówi o nas bardzo dużo. Możemy się w Wiśle - dosłownie i w przenośni - przejrzeć. 

Co jest dziś największym problemem Wisły? Zanieczyszczenie, niski stopień wody, nierentowne lub nieekologiczne pomysły rządzących?

- W trakcie tworzenia tych wpisów na Facebooka często dostawaliśmy komentarze w stylu: “Ojej, a w jaki sposób możemy Wiśle pomóc?". Po 46 dniach w terenie uważam, że kompletnie nie musimy Wiśle pomagać, wystarczy, że nie będziemy jej szkodzić. Wystarczy, żeby nikt nie wyjął z szuflad PRL-owskich starych planów budowy wszystkich zapór wodnych, szczególnie w okolicach Włocławka. Wiem, że są takie pomysły. Musimy się też pozbyć przekonania, że wywiezienie śmieci do lasu rozwiązuje nasz problem. Niczego nie rozwiązuje, sprawia tylko, że problem dotyczy nas wszystkich a nie osoby, która te śmieci wywiozła. Bardzo cenię oddolne inicjatywy, jak ta Ani Jaklewicz, która zwołuje ludzi i sprząta z nimi rzekę. Wiem, że to jakiś niewielki ułamek w odniesieniu do zanieczyszczenia Wisły, ale zasługuje na słowa uznania.

Czyli nie przeszkadzajmy, a przyroda sobie poradzi?

- Zdecydowanie. Radziła sobie doskonale zanim tu byliśmy i będzie sobie radzić równie skutecznie, jak już nas nie będzie. O ile nie schrzanimy wcześniej czegoś bezpowrotnie.

Dominik, kiedy umawialiśmy się na rozmowę mówiłeś o danych naukowych, statystykach metali ciężkich, związanych z zanieczyszczeniem Wisły. Mógłbyś się nimi podzielić?

Dominik Szczepański: - Opowiadając o Wiśle, mówimy o zmianach klimatu i stanie wody w Polsce. Jeśli chodzi o zasoby wodne, Polska jest w ogonie Europy, za nami są tylko Czechy, Cypr i Malta. Nie możemy z tym zbyt wiele zrobić. Możemy wykorzystywać lepiej to, co mamy, czyli możemy budować zbiorniki retencyjne, ale możemy też korzystać z tego, co samoczynnie robi Wisła.

Czyli?

- Kiedy Wisła wylewa w niektórych miejscach, pozwólmy jej na to, zamiast zabudowywać jej brzegów. Nie prostujmy jej meandrów. Woda w uregulowanej rzece płynie bardzo szybko i wylewa niekoniecznie tam, gdzie byśmy chcieli. Gdyby rzekę nieco otworzyć, dać jej spokój, wysiedlić tereny zalewowe, mogłaby bezpiecznie zalewać te obszary i je nawadniać. Co do danych, daj mi chwilkę, już je znajdę...

Mateusz Waligóra: - To ja w międzyczasie wspomnę o ładnym i prawdziwym haśle, które często w trakcie wyprawy wykorzystywałem: Wisła łączy nas wszystkich. Nawet jeśli nie mieszkamy u jej brzegów, to co zrobią mieszkańcy Krakowa, wpływa na sytuację w Warszawie, a to co zrobią ludzie w stolicy, wpłynie na Toruń czy Tczew. Nawet jeśli mieszkamy w Poznaniu czy we Wrocławiu, jest duże prawdopodobieństwo, że pojedziemy na wakacje nad morze i wykąpiemy się w Bałtyku, do którego spłynie wszystko to, co wrzucą do wody mieszkańcy nadwiślańskich miast. 

Dominik Szczepański: - Znalazłem te statystki. Zacznę od tego, że Wisła jest dziś rzeką czystszą niż kiedyś, o wiele mniej zanieczyszczoną od tej, w której kąpali się nasi dziadkowie. Ale w dalszym ciągu, jeśli weźmiemy pod uwagę skalę jakości rzek całej Unii Europejskiej, aż 45% biegu Wisły mieści się w czwórce, gdzie piątka oznacza rzekę zanieczyszczoną, ubogą w życie. Pierwsza klasa jakości rzek na Wiśle w ogóle nie występuje.

A co ze wspomnianymi metalami ciężkimi? O jakich liczbach mówimy?

- Według danych GUS w 2018 roku do Bałtyku wpłynęły z Polski 62 tony cynku, 63 tony miedzi, trzy tony ołowiu, tona kadmu, sześć ton chromu, 64 tony niklu i 200 kilogramów rtęci. Nie ma jeszcze raportu za miniony rok, ale to są przerażające liczby. To zasługa zakładów chemicznych z Włocławka, zakładów petrochemicznych z Gdańska, czy wielkich aglomeracji, które spuszczają ścieki do Wisły. 

Mówiłeś o łososiach, które kiedyś pływały w Wiśle i zwierzętach, żyjących dziś w jej wodach lub bliskim sąsiedztwie. Jak te zanieczyszczenia na nie wpływają?

- Rzadko o tym mówimy, a to ma ogromny wpływ na jakość życia tych zwierząt. Nieraz oglądamy zdjęcia ryb i ptaków z Pacyfiku, których żołądki pełne są śmieci. Gdybyśmy zbadali wnętrzności zwierząt mieszkających w Wiśle, znaleźlibyśmy w nich plastik, a w składzie ich ciał - metale ciężkie. 

Receptą na to, że z Wisłą będzie dobrze jest nasza wspólna odpowiedzialność. Obserwując rzekę z bliska, rozmawiając z ludźmi mieszkającymi nad rzeką, słuchając wreszcie ekspertów, badających Wisłę od lat, jesteście optymistami co do tego, że będziemy się zachowywać wobec rzeki tak jak trzeba?

Mateusz Waligórski: - Trochę wróżenie z fusów, ale myślę, że nie ma w nas refleksji nad tym, co po nas zostanie. Nie zastanawiamy się nad tym, w jakim świecie będą żyły nasze dzieciaki, dbamy o to, co tu i teraz, a to co stanie się z rzeką, w ogóle ze środowiskiem, ma coraz mniejsze znaczenie. Z drugiej strony bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie ludzie napotkani wzdłuż Wisły. Oni naprawdę czują się z rzeką mocno związani i dają cień nadziei na to, że przekażą tę miłość następnym pokoleniom. Wracając do twojego pytania, myślę, że to bardzo jednostkowe. Bo nie wierzę w to, że mamy przełożenie na działanie władz.

Dominik Szczepański: - A mi do głowy wpadł właśnie pewien paradoks. Pandemia sprawiła, że zapomnieliśmy o problemach świata, a jeszcze nie zdążyliśmy przyjrzeć się tym, co mamy za progiem. Media nie przejmują się zbytnio pożarami w Kalifornii i Australii, zdaje się, że niewielu martwi już Afryka, Jemen czy Syria. Pandemia zamknęła nas w kraju i jeśli możemy wyciągnąć z niej coś pozytywnego, to w końcu spojrzeć z bliska na to, co robimy z naszą przyrodą. Nie zapominajmy o miejscach na świecie, gdzie źle się dzieje, pomagajmy, ile możemy, ale pamiętajmy również, że jest jeszcze jeden obszar, o który musimy dbać - to nasza przyroda.

Wydobędę od was na koniec chociaż zdanie optymizmu?

Mateusz Waligóra: - Byłem niesamowicie zaskoczony tym, jak piękne miejsca są nad Wisłą i spotkaniami z tymi wszystkimi ludźmi - tak życzliwymi, uprzejmymi, troskliwymi i cierpliwymi wobec tego, co robię. Często powtarzam, że gdybym był obcokrajowcem, przyjechał do Polski i przejrzał gazety, pooglądał kanały informacyjne, portale internetowe, uznałbym, że to jakieś straszne miejsce i zwiał natychmiast. Gdybym natomiast nie miał bariery językowej i wybrał się w podróż szlakiem Wisły, wróciłbym do swojego kraju zachwycony. Nie spotkałem ani jednej negatywnie nastawionej do mnie osoby. Mam wrażenie, że tylko w dwóch sytuacjach stajemy się kompletnie innymi ludźmi: kiedy uruchamiamy Internet i gdy siadamy za kółkiem. Ta podróż dała mi poczucie, że możemy być dla siebie dobrzy, spotkani twarzą w twarz potrafimy ze sobą rozmawiać, nawet jeśli wiele spraw nas dzieli. Może to kwestia rzeki? Może faktycznie nas łączy...

Dominik Szczepański: - A ze mnie znowu wyjdzie pesymista. Za każdym razem jak widzę jakąś inicjatywę ekologiczną, myślę, jak niewiele tak naprawdę jest w naszych rękach. Zbierając informację o Wiśle, wydawało mi się czymś oczywistym, że wszyscy musimy oszczędzać wodę, bo przede wszystkim od nas zależy, czy się kiedyś skończy, a potem przeczytałem, że 70% wody w Polsce, a przypominam, że jesteśmy w szarym ogonie Europy, pochłania przemysł, pewnie kolejne 20% rolnictwo i zostaje tak niewiele miejsca na nasze działanie. Oczywiście, codziennie ograniczanie zużycia wody jest ważne, ale w globalnym ujęciu jest kroplą w morzu potrzeb. 

Wierzycie, że wasza książka o Wiśle coś zmieni?

Dominik Szczepański: - A niech zmieni i dla 20 osób. Może zaczną robić coś fajnego związanego z ekologią, albo wybiorą się na marsz wzdłuż Wisły, zamiast siedzieć w domu w strachu przed kolejnymi doniesieniami o pandemii. Świata nie zmienimy, ale jeśli pomożemy jakiejś grupie osób, a w pewien sposób również sobie, poczujemy, że było warto.

Mateusz i Dominik publikację “Szlakiem Wisły" przygotowują na własną rękę. Wydanie książki możecie wspomóc pod tym adresem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wisła | Dariusz Jaroń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy