​Tatuaż na każdy dzień kwarantanny. "Wyglądam niedorzecznie"

Przed nastaniem epidemii Chris Woodhead miał już ponad 1000 tatuaży. Teraz przestał liczyć /Instagram
Reklama

Ludzie chwytają się przeróżnych sposobów na to, żeby nie zwariować w czasie narodowej izolacji spowodowanej epidemią koronawirusa. Jednym z faworytów w konkursie na najdziwniejszy z nich na pewno stał się Brytyjczyk Chris Woodhead. Każdego dnia domowej izolacji tatuuje swoje ciało i jak przyznaje, zaczyna mu już brakować miejsca...

Pochodzący z Londynu Chris Woodhead pierwszy tatuaż zafundował sobie w wieku 18 lat. Jakiś czas później, zafascynowany tą formą sztuki, uczynił z niej sposób na życie i otworzył swój własny salon. Jednak z powodu ostatnich wydarzeń został zmuszony do zamknięcia swojego biznesu.

- Musiałem znaleźć jakieś remedium na ciągnące się w nieskończoność, bezcelowe dni - opowiada Brytyjczyk w rozmowie z "New York Post". - Potrzebowałem jakiegoś rytuału, dzięki któremu będę mógł jakoś zorganizować czas. Moje ciało ewoluuje i staje się kroniką epidemii. Będę to robił, aż skończy mi się miejsce.

Reklama

A tego zaczyna mu właśnie brakować. Już przed lockdownem Woodhead posiadał około 1000 tatuaży. Od kiedy został zmuszony do pozostania w domu, codziennie o godzinie 14:00 zasiada z herbatą do powiększania tego zbioru i pracuje nad nim do 16:00. 

Po ponad 40 dniach codziennego, dwugodzinnego tatuowania przestał liczyć, ile dokładnie rysunków znajduje się na jego ciele.

- Jeśli mam być zupełnie szczery, to wyglądam niedorzecznie - przyznał w wywiadzie. - Wyglądam jak kawałek sera pleśniowego. Nie mam jakiegoś planu, uwieczniam to, co akurat przyjdzie mi do głowy. Nie pozostało mi już wiele miejsc, do których sam mogę sięgnąć. Myślę, że mogę ciągnąć to maksymalnie przez miesiąc. 



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy