Polski amp futbol rośnie w siłę! "Przywróciliście mi życie"

Polscy amp futboliści zdobyli 3. miejsce na EURO. W książce wydanej przez SQN przeczytacie historie części z nich /Marek Lasyk/REPORTER /East News
Reklama

Trzecie miejsce na Amp Futbol EURO 2021 to ogromny sukces naszej drużyny amp futbolistów, ale także wspaniała forma promocji tego niszowego dotąd sportu. Docierając do półfinałów, a następnie zdobywając brązowy medal mistrzostw Europy, nasi zawodnicy pokazali, że należą do ścisłej czołówki Starego Kontynentu. Autorzy książki "Amp Futbol. Jedną nogą w finale" przybliżają ich mało znane dotychczas sylwetki.

Historia każdego z nich to opowieść o walce ze swoimi słabościami i przeciwnościami losu. O tym, w jaki sposób stracili część swojego ciała, jak dochodzili do siebie fizycznie i psychicznie i jak przezwyciężyli tragedię, która na nich spadła. Dla niektórych z nich było to jak wyrok. Inni mówią wprost: "to jak śmierć". 

Ale dzisiaj to sportowcy i reprezentanci naszego kraju. Po sukcesie na Mistrzostwa Europy zdobyli sławę, jaka im się należała.

"Usłyszał, że trzeba ciąć pod kolanem. Coś podpisał, dostał leki, usnął. Kiedy się obudził, nie miał już nogi. Mimo traumatycznego zdarzenia, do jakiego doszło na statku, Przemysław Fajtanowski dziś znów jest marynarzem. Ale gra też w ampfutbol. Marzy, by z reprezentacją Polski w finale wrześniowego EURO wreszcie pokonać Turków" - tak zaczyna się historia jednego z naszych amp futbolistów, Przemysława Fajtanowskiego w "Amp Futbol. Jedną nogą w finale". Każda sylwetka przedstawiona jest przez innego autora, każda autentyczna, pełna bólu, nadziei i przede wszystkim miłości do piłki nożnej.

Przeczytaj fragment książki "Amp Futbol. Jedną nogą w finale", która ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa SQN

Poczuł, że jedna z lin owija mu się wokół nogi. Tak mocno, że dociska ją do poleru - słupka pełniącego funkcję uchwytu. Przemek nie stracił przytomności. Gdy lina się poluzowała, rozwiązał supeł i przełożył nogę. Czuł, że jest rozcięta, ale myślał, że to złamanie.

Reklama

Do zdarzenia doszło podczas przejścia jego bunkierki, czyli zbiornikowca zaopatrującego statki w olej napędowy, przez śluzę na drodze wodnej. Przemek od razu zgłosił przez radio kapitanowi, że właśnie złamał nogę.

- Pojawił się kolega, z którym pracowałem. Obwiązał mi nogę, żebym się nie wykrwawiał. Adrenalina sprawiła, że na początku nie czułem wielkiego bólu. Nie chciano wysłać do mnie helikoptera, bo uznano, że nie ma stanu zagrożenia życia. Pamiętam, że dość długo czekałem na karetkę i w pewnym momencie noga zaczęła mnie boleć. Ktoś mi podał morfinę. Poczułem się po niej błogo, przestałem o czymkolwiek myśleć - opisuje Przemysław Fajtanowski.

To jak śmierć

Był 11 lutego 2018 roku. Do dziś pamięta tę nieszczęsną datę. Na bunkierce służył jako marynarz. Akurat pływali po zespole portów ARA, którego nazwa bierze się od trzech miast: Amsterdamu, Rotterdamu i Antwerpii.

Trafił do szpitala w drugim z tych miast. Pamięta, że przed operacją musiał podpisać jakiś dokument.

- Wtedy lekarz powiedział mi, że muszą amputować nogę, bo wisi tylko na skórze. Zapytałem gdzie. Stwierdził, że pod kolanem. Napisałem coś na kartce. Dostałem leki, zasnąłem. Kiedy się obudziłem, nie miałem już nogi. Przepraszam, ciężko mi o tym mówić. - W oczach Przemka pojawiają się łzy.

Człowiek, którego Marek Dragosz, trener reprezentacji Polski w ampfutbolu, opisuje jako wiecznie uśmiechniętego i budzącego sympatię, do dziś ma problem z powrotem do tamtych chwil.

Jerzy Cieślak to wujek Przemka, brat jego matki. Pierwszy raz wyjechał do Holandii na początku 1994 roku, od ponad dwudziestu lat mieszka tam na stałe. Prowadzi swoją działalność: maluje i tapetuje mieszkania. Po operacji Przemek przebywał przez tydzień w szpitalu, a później usłyszał, że albo wraca do Polski na dalsze leczenie, albo zostaje w kraju tulipanów. Zdecydował się na to drugie i przez rok mieszkał właśnie u wujka.

- Pamiętam, że zadzwoniła do mnie siostra i powiedziała, że Przemek miał wypadek. Tłumaczyła, że coś się stało z nogą, jednak nie wiedziałem, jak poważna to sprawa. Skontaktowałem się z lekarzami, ale kazali mi czekać, bo akurat trwała operacja. Przyjechałem do szpitala wieczorem, po zabiegu, i wtedy mi wszystko wytłumaczono. Nie mogłem uwierzyć, że Przemek stracił nogę. Ta wiadomość była szokiem, nie potrafiłem tego wszystkiego objąć rozumem. Myślę, że można to porównać do śmierci kogoś bliskiego. Wie pan, co jest szczególnie smutne? Że to wszystko wydarzyło się ostatniego dnia podczas jego zmiany na statku - opowiada Cieślak.

Przepłakane noce

Mieszkając u wujka, Przemek przekonał się, na jakim poziomie stoi w Holandii opieka medyczna.

- Trzy razy w tygodniu jeździłem na rehabilitację. Podjeżdżał po mnie busik, zawoził do szpitala i później przywoził pod dom. Dostałem też odpowiednio dopasowaną protezę - opisuje Fajtanowski.

Jego wujek dodaje:

- Na początku Przemek przepłakał trochę nocy. Było to słychać. Dręczyły go bóle fantomowe. Ciągle się z nimi zmagał: a to czuł mrowienie, a to swędzenie. To powracało i go męczyło. Potrzebował około pół roku, by zacząć dobrze funkcjonować psychicznie. W przypadku wielu ludzi w podobnej sytuacji taki proces trwa dłużej. Sporo osób było zdziwionych, że poradził sobie z tym stosunkowo szybko.

Kolejna ważna osoba dla jego późniejszych losów to Przemysław Nadobny - dziś bramkarz Warty Poznań i reprezentacji Polski w ampfutbolu. Obaj pochodzą z okolic Nakła nad Notecią, mieszkali kilka kilometrów od siebie. Znali się z tamtejszych boisk i turniejów szkolnych.

- Gdy występowałem w ampfutbolowym zespole Miedziowych Polkowice, przypomniałem sobie, że jest taki chłopak, który półtora roku wcześniej miał wypadek na statku. Zdobyłem do niego kontakt i namówiłem, by przyjechał na trening - wspomina Nadobny.

- Przemek i jego kolega dla żartu podali się za kierowników drużyny i zaprosili mnie na zajęcia. Mają chłopaki poczucie humoru, co? Od razu się zgodziłem i przyjechałem na trening - opowiada Fajtanowski.

- Przemek mi kiedyś powiedział: "Namawiając mnie na treningi z Miedziowymi, przywróciliście mi życie" - podsumowuje Nadobny.

Marzenia małego chłopca

Gdy Fajtanowski przyjechał na pierwszy trening, ustawił obok siebie pięć piłek i wszystkie umieścił w okienku. Szkoleniowiec Miedziowych był pod wrażeniem. Przemek szybko został liderem drużyny, która jednak nie miała takich zawodników jak rywale i w 2019 roku w Amp Futbol Ekstraklasie przegrywała wszystkie mecze.

- Musiałem ciągnąć grę, ale dla mnie nie liczyło się aż tak bardzo, czy wygrywamy, czy przegrywamy. Sam fakt, że gram, sprawiał mi wielką radość - opisuje. Dragosz wypatrzył go na jednym z pierwszych turniejów, w Białce Tatrzańskiej. Zaprosił Przemka na zgrupowanie kadry do lat dwudziestu trzech w Anglii. Biało-Czerwoni w turnieju, który uznawano za nieoficjalne mistrzostwa Europy w tej kategorii wiekowej, dwukrotnie pokonali gospodarzy i dwa razy zremisowali z bardzo mocną Turcją. Zajęli drugie miejsce, przegrywając pierwsze tylko gorszą różnicą bramek. Nikt nie miał wątpliwości, że największym odkryciem imprezy był właśnie Fajtanowski.

- Cieszę się z szansy, którą dostałem. Nie chcę jej zmarnować - mówił po ostatnim meczu wzruszony debiutant.

Zarówno Dragosz, jak i Nadobny, który też brał udział w tamtym turnieju, najlepiej pamiętają akcję bramkową na 2:2 z pierwszego spotkania przeciwko Turkom.

- To była najładniejsza akcja turnieju. Zagrałem piłkę prostopadłą, omijającą rywali, Kuba Kożuch pobiegł na skrzydło i dograł w pole karne. A później błysnął "Fajti" - przypomina sobie Nadobny.

- Fantastycznie chłopcy to rozegrali. Przemek wykorzystał doświadczenia z przeszłości, kiedy miał obie nogi i grał w piłkę nożną po jedenastu. Wtedy, w Anglii, nie dość, że zabrał za sobą obrońcę, to jeszcze idealnie przepuścił piłkę między nogami. A obok czekał już na nią Bartek Łastowski - dodaje Dragosz.

- Bartek krzyczał: "Biegnę, jestem". Przypuściłem mu piłkę, bo wiedziałem, że będzie w dobrej pozycji i powinien trafić do siatki. Znamy się świetnie. Od kiedy trafiłem do kadry, najczęściej mieszkamy w jednym pokoju. To mój ziomeczek. Załatwiliśmy wtedy Turków i wyrównaliśmy w ostatnich sekundach pierwszej połowy - wspomina Przemek.

A gdy pytamy go, jak przeżył cały tamten turniej, odpowiada:

- Gdy byłem małym chłopcem, nawet nie marzyłem, że kiedyś będę występował w koszulce z orzełkiem na piersi. A tutaj to wszystko zaczęło się spełniać.

Piłkarska wesz

W piłkę nożną jedenastoosobową grał przez kilka lat w Czarnych Nakło. Przemek pamięta, że już jako mały chłopiec nie rozstawał się z piłką. Grał codziennie pod blokiem, a treningi w Czarnych zaczął w wieku czternastu lat. W serwisie Naklo24.pl można znaleźć artykuł z 10 lis-
topada 2013 roku, zatytułowany Superstrzelec Fajtanowski. Tekst opowiada o spotkaniu juniorów młodszych Czarnych przeciwko Kamionce Zjednoczeni Kamień Krajeński. Gospodarze wygrali 4:1, mimo że przegrywali do przerwy, a wszystkie bramki dla Czarnych zdobył właśnie Przemek.

- Ten mecz najbardziej zapadł mi w pamięć. Rzadko zdarza się strzelić tyle goli w jednej połowie. Później zdarzało się, że jedną połowę meczu grałem w juniorach, a drugą w seniorach. Dobrze mi szło, ale klub borykał się z problemami finansowymi, poza tym zwyczajnie brakowało nam ludzi do grania. Dałem sobie w końcu spokój z piłką. W międzyczasie ukończyłem Technikum Żeglugi Śródlądowej, później zacząłem pracować jako marynarz. Pływałem po rzekach, głównie w Niemczech, Holandii i Belgii, czasami we Francji. Statek miał sto dziesięć albo sto trzydzieści pięć metrów długości, a załogę tworzyli najczęściej dwaj marynarze, w tym ja, do tego jeden albo dwóch kapitanów. Kontrakt trwał trzy tygodnie albo miesiąc, później miałem tyle samo wolnego. Spodobało mi się. Piłka jedenastoosobowa? Kiedyś oglądałem wiele meczów, interesowałem się nią. Teraz mi przeszło. To bardziej spektakl, takie show. Wydaje mi się trochę niesprawiedliwe, że ampfutboliści, ludzie po traumatycznych przejściach, mają dziś zdecydowanie mniejszą popularność i oglądalność. Mam jednak świadomość, że ampfutbol jest dość młodą dyscypliną. Wierzę, że w przyszłości będzie równie popularny - ocenia.

W ampfutbolu Przemek trafia do coraz lepszych klubów. Po drużynie z Polkowic występował w Warcie Poznań, a na początku tego roku został zawodnikiem Wisły Kraków, drugiej drużyny Amp Futbol Ekstraklasy w 2020 roku.

- Przemek to taka piłkarska wesz, pchła. Może nie brzmi to najładniej, ale chodzi mi o to, że on nigdy nie odpuszcza. Może mu czasami brakować sił albo techniki, ale ma niesamowite serce do gry. Gdy zawodnik, który wcześniej przez lata grał w piłkę jedenastoosobową, trafia po wypadku do ampfutbolu, najczęściej musi się mozolnie uczyć biegać o kulach, a dopiero później opanowuje przyspieszenia i dokładne operowanie piłką. Przemkowi to wszystko przyszło dużo szybciej. Cieszę się, że trafił do czołowego klubu w kraju. Powinien walczyć z Wisłą o najwyższe laury, a grania o dużą stawkę nie zastąpi żaden trening - mówi Dragosz.

"Nie mam ograniczeń"

Gdy pod koniec maja rozmawiamy z Przemkiem, jest na statku. Mimo że stracił nogę, postanowił wrócić do pracy, która mogła mu się kojarzyć ze strasznym wypadkiem.

- W Holandii Przemek otrzymał pomoc. Był zarejestrowany w urzędzie pracy. Próbowano mu znaleźć pracę albo przeszkolić go w odpowiednim kierunku. On na początku nie wiedział, co dalej robić. Zabierałem go do siebie, by pomagał, i radził sobie, ale musiał często odpoczywać. Widziałem jednak, że zaczął myśleć o powrocie na statek. Miał propozycję pracy na statku pasażerskim. Tam jest mniej roboty, ale stwierdził, że to za nudne dla niego. Wolał inne statki. Podjął pierwszą próbę powrotu, na kontenerowcu, ale nie mógł się tam dogadać z ludźmi i zrezygnował. Kolega, który służył na tankowcu, obiecał mu, że jeśli ktoś odejdzie, to on będzie mógł go zastąpić. I tak właśnie się stało - opisuje Cieślak.

Przemek tłumaczy, że chciał spróbować, by zobaczyć, czy da sobie radę fizycznie i czy nie będzie miał nieustannych lęków.

- Przez dwa tygodnie miałem się wykazać i kapitanowie byli ze mnie zadowoleni, bo wykonywałem wszystkie obowiązki należące do marynarza. Dostałem rekomendację i jestem z powrotem. Robię to samo, co wcześniej. Okazuje się, że nie mam żadnych ograniczeń - mówi Przemek.

Czeka na tę chwilę

Marzenie o powrocie na statek już spełnił, a na pytanie o największe sportowe marzenie odpowiada bardzo szybko:

- Wygranie ampfutbolowej Ligi Mistrzów z Wisłą Kraków. Wierzę, że jesteśmy w stanie to osiągnąć.

Na razie reprezentację czekają jeszcze mistrzostwa Europy, które w dniach 12-19 września 2021 roku odbędą się w Krakowie. Polacy mają bardzo duże szanse na medal, wiele osób uważa ich za drugą drużynę na kontynencie, jedynie za Turkami. Przemek nie jest pewniakiem do występu w turnieju, ale rozegrał już kilka spotkań w seniorskiej reprezentacji i ma szansę na znalezienie się w ostatecznej kadrze.

- Bardzo bym chciał, by wystąpił w tej imprezie. Ale w mojej drużynie nie ma świętych krów. Wszystko zależy od tego, jak ciężko będzie pracował - tłumaczy Dragosz.

Cieślak: Przemek, już mieszkając u mnie, wychodził z protezą na boisko i kopał piłkę. Mówiłem mu: "Jeśli to lubisz, włóż w to sporo serca". Tak też zrobił. Gdy dziś oglądam jego mecze, nie mogę się nadziwić, jaki szybki jest o tych kulach.

- W meczach towarzyskich, rozgrywanych na początku maja przeciwko Turcji, przegraliśmy 0:5 i 1:4. Oni są aktualnymi mistrzami Europy i prawie zawsze z nimi przegrywamy. Nie udało nam się jeszcze ich pokonać. Marzę o tym, by zagrać przeciwko Turcji w finale EURO*. I żebyśmy wtedy odnieśli to pierwsze, historyczne zwycięstwo. Czekam na tę chwilę - zwierza się Przemek.

*To marzenie co prawda się nie spełniło, ale brąz na Mistrzostwach Europy to i tak ogromny sukces. Gratulujemy!

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy