"Dlaczego jest pan taki wredny, panie Jobs?"

Czy był inteligentny? Wcale nie ponadprzeciętnie. Ale był geniuszem. Jego skoki wyobraźni były instynktowne, niespodziewane i czasami wręcz magiczne. Mowa o Steve Jobsie, zmarłym w październiku, współzałożycielu Apple.

Stworzone przez Jobsa produkty odzwierciedlały jego osobowość. Podobnie jak sednem filozofii Apple'a - od pierwszego Macintosha z 1984 roku po iPada całe pokolenie później - była całkowita integracja sprzętu i oprogramowania, tak samo było ze Stevem Jobsem: jego osobowość, namiętności, perfekcjonizm, demony, pragnienia, artyzm, przewrotność i obsesja na punkcie kontroli splatały się z jego podejściem do biznesu i innowacyjnymi produktami, które były tego rezultatem.

Dychotomia bohater/debil

Jednolita teoria pola, która wiąże osobowość Jobsa i jego produkty, bierze początek w najbardziej rzucającej się w oczy cesze: zaangażowaniu. Milczenie Steve'a bywało równie ogniste co jego tyrady; nauczył się patrzeć bez mrugania. Czasami owo zaangażowanie było ujmujące, w pewien niezdarny sposób, na przykład kiedy wyjaśniał głębię muzyki Boba Dylana albo to, dlaczego produkt, który akurat prezentował, był najbardziej zdumiewającą rzeczą, jaką kiedykolwiek wypuściło Apple.

Przy innych okazjach potrafiło przerażać, jak kiedy mówił o Google czy Microsofcie zrzynających z Apple.

Reklama

Takie zaangażowanie sprzyjało czarno-białemu spojrzeniu na świat. Koledzy Jobsa nazywali to dychotomią bohater/debil. Było się albo jednym, albo drugim, czasami tego samego dnia. To samo dotyczyło produktów, pomysłów, nawet jedzenia: czasami coś było "najlepszą rzeczą na świecie", albo gównem, głupotą, niezjadliwością. W rezultacie każda rzekoma wada mogła spowodować awanturę.

Wykończenie kawałka metalu, krzywizna łebka śrubki, odcień niebieskiego na pudełku, intuicyjność ekranu nawigacyjnego - Jobs oznajmiał, że są "zupełnie do dupy", do chwili, kiedy nagle stwierdzał, że są "absolutnie doskonałe". Uważał się za artystę, którym faktycznie był, i nie krępował się przejawiać artystycznego temperamentu.

"Natura kocha prostotę i jedność"

Jego dążenie do perfekcji doprowadziło do kompulsywnego przekonania, że Apple musi mieć całkowitą kontrolę nad każdym swoim produktem. Steve dostawał wysypki - albo nawet gorzej - na myśl, że wspaniałe oprogramowanie Apple'a działa na byle jakim sprzęcie innej firmy; był podobnie uczulony na niezatwierdzone aplikacje czy treści zatruwające perfekcję apple'owskiego urządzenia.

Umiejętność integrowania sprzętu, oprogramowania i zawartości w jeden zunifikowany system pozwalała mu zachowywać prostotę. Astronom Johannes Kepler stwierdził, że "natura kocha prostotę i jedność". Odnosiło się to również do Steve'a Jobsa.

Instynktowna integracja systemów umiejscowiła go po jednej stronie najbardziej fundamentalnego podziału świata cyfrowego: otwarte kontra zamknięte. Hakerski etos faworyzował podejście otwarte, w którym nie istniała scentralizowana kontrola i można było dowolnie modyfikować sprzęt i programy, dzielić się kodem, pisać go w otwartych standardach, unikać systemów firmowych i tworzyć treść oraz aplikacje kompatybilne z różnymi urządzeniami i systemami operacyjnymi.

Olbrzymie zyski

W obozie tym był młody Wozniak: Apple II, który zaprojektował, można było z łatwością otworzyć; komputer ten posiadał też dużo wejść i portów, do których ludzie mogli podłączać dowolne urządzenia. Przy okazji powstania Macintosha Jobs został ojcem-założycielem obozu przeciwnego. Macintosh miał być jak proste urządzenie, w którym sprzęt i oprogramowanie są ściśle powiązane i zamknięte na wszelkie modyfikacje. Hakerski etos miał zostać zarzucony na rzecz prostoty i łatwości użytkowania.

Podejście to kazało Jobsowi zadecydować, że system operacyjny Macintosha nie będzie działał na komputerach żadnej innej firmy. Microsoft wdrożył przeciwną strategię, pozwolił, by jego system operacyjny Windows był licencjonowany bez ograniczeń. Nie produkowano w ten sposób najbardziej wyrafinowanych komputerów, ale dzięki takiemu podejściu Microsoft zdominował rynek systemów operacyjnych. Kiedy udział Apple'a w rynku skurczył się do mniej niż pięciu procent, w świecie komputerów osobistych zwycięzcą została obwołana strategia Microsoftu.

Na dłuższą metę jednak model Jobsa pokazał, że ma pewne zalety. Nawet z mniejszym udziałem w rynku, Apple potrafiło wypracować olbrzymie zyski, podczas gdy inni producenci komputerów musieli obniżać ceny. Na przykład w 2010 roku firma Apple miała zaledwie siedem procent udziału w rynku komputerów osobistych, ale zgarniała trzydzieści pięć procent zysków operacyjnych.

Najwięcej warta firma świata

Co ważniejsze, na początku XXI wieku upór Jobsa, by pozostać przy całościowej integracji, dał Apple przewagę w tworzeniu strategii cyfrowego centrum, dzięki której komputer mógł się płynnie łączyć z różnymi urządzeniami przenośnymi. iPod na przykład był częścią zamkniętego i ściśle zintegrowanego systemu. Żeby go używać, należało korzystać z programu iTunes i ściągać muzykę z iTunes Store. W rezultacie użytkowanie iPoda, podobnie jak późniejszych iPhone'a oraz iPada, było wyrafinowaną przyjemnością w porównaniu z topornymi produktami konkurencji, z których korzystanie nie było tak proste i łatwe.

Strategia ta zadziałała. W maju 2000 roku udział Apple'a w rynku wynosił jedną dwudziestą udziału Microsoftu. W maju 2010 roku Apple prześcignęło Microsoft jako najwięcej warta firma technologiczna świata, a we wrześniu 2011 roku było warte siedemdziesiąt procent więcej, niż firma Gatesa. W sierpniu zostało najwięcej wartą firmą na świecie.

Zagorzali przeciwnicy Jobsa

W tym czasie bitwa rozgorzała na nowo, tym razem w świecie urządzeń przenośnych. Google obrało bardziej otwarte podejście i udostępniło swój system operacyjny Android wszystkim producentom tabletów i telefonów komórkowych. Do 2011 roku jego udział w rynku dorównał apple'owskiemu.

Minusem otwartości Androida była wynikająca z niego fragmentaryzacja. Różni producenci telefonów i tabletów modyfikowali system na dziesiątki odmian i sposobów, utrudniając pisanie aplikacji czy pełne wykorzystanie możliwości Androida. Oba podejścia miały swoje plusy.

Niektórzy chcieli mieć wolność używania systemów bardziej otwartych. Inni jednak wyraźnie woleli ścisłą integrację i kontrolę Apple'a, która owocowała urządzeniami o prostszych interfejsach, większej wydajności baterii, większej przyjazności dla użytkownika i łatwiejszym zarządzaniu zawartością.

Minusem podejścia Jobsa było to, że jego pragnienie ułatwienia życia użytkownikowi nie pozwalało dać owemu użytkownikowi wolnej ręki. Jednym z najbardziej rozsądnych zwolenników systemów otwartych jest Jonathan Zittrain z Harvardu. Swoją książkę The future of the Internet - and how to stop it [Przyszłość Internetu i jak do niej nie dopuścić] rozpoczyna od sceny, w której Jobs prezentuje iPhone'a, i ostrzega przed konsekwencjami zastąpienia komputerów osobistych "sterylnymi urządzeniami umocowanymi w sieci kontroli". Jeszcze bardziej zagorzałym przeciwnikiem Jobsa jest Cory Doctorow, który napisał manifest pod tytułem "Dlaczego nie kupię iPada" dla portalu Boing Boing. "W jego projekt włożono dużo przemyśleń i pracy. Ale da się tu także wyczuć namacalna pogarda dla użytkownika - napisał. - Kupując iPada swojemu dziecku nie pokazujesz mu, że świat stoi przed nim otworem, że może z nim zrobić, co zechce; pokazujesz mu, że nawet wymiana baterii to rzecz, którą trzeba zostawić profesjonalistom".

Świr na punkcie kontroli

Dla Jobsa wiara w podejście zintegrowane była kwestią słuszności lub jej braku. "Nie robimy tego dlatego, że mamy obsesję na punkcie kontroli - wyjaśnia. - Robimy to, bo chcemy tworzyć świetne produkty, bo dbamy o użytkownika i chcemy odpowiadać za całość jego kontaktu z urządzeniem, a nie tylko wypuszczać badziewie, jak inni". Wierzył także, że wyświadcza ludziom przysługę. "Są zajęci tym, co umieją najlepiej i chcą, żebyśmy my też robili to, co umiemy najlepiej. Nie mają czasu, muszą myśleć o innych rzeczach, a nie o tym, jak zintegrować swoje komputery i urządzenia".

Podejście to czasami na krótką metę godziło w interesy Apple'a. Ale w świecie pełnym kiepskich urządzeń, topornego oprogramowania, nieczytelnych komunikatów o błędach i irytujących interfejsów pozwalało budować oszałamiające produkty, oczarowujące łatwością użytkowania. Używanie produktu Apple mogło być równie wysublimowane, jak spacer po którymś z ogrodów zen w Kioto, które Jobs tak uwielbiał, ale nie stało za tym bicie pokłonów przed ołtarzem otwartości czy dbałość o tysiąc kwiatów naraz. Czasami dobrze znaleźć się w rękach kogoś, kto ma świra na punkcie kontroli.

Chlubił się, że jest brutalnie szczery

Swoją umiejętność skupienia i umiłowanie do prostoty Jobs przypisywał praktyce zen. To właśnie zen nauczyło go cenić intuicję, pokazało, jak filtrować wszystko, co go rozpraszało i było zbędne i wyrobiło w nim estetykę bazującą na minimalizmie.

Niestety praktyka zen nigdy nie wytworzyła w Stevie opanowania czy wewnętrznego spokoju i to również jest część jego dziedzictwa. Często bywał bardzo spięty i niecierpliwy, czego nie próbował nawet ukrywać. Większość ludzi posiada między umysłem a ustami regulator, modulujący ich niechętne reakcje i najgorsze impulsy. Jobs nie. Chlubił się, że jest brutalnie szczery. "Moim zadaniem jest powiedzieć wprost, kiedy coś jest do kitu, zamiast to lukrować" - powiedział. Dzięki temu był człowiekiem charyzmatycznym i inspirującym, ale czasami - praktycznie rzecz biorąc - zwykłym dupkiem.

Andy Hertzfeld, który pracował z Jobsem na początku lat osiemdziesiątych jako gwiazda zespołu programistów pierwszego Macintosha, powiedział mi kiedyś: "Pytanie, na które bardzo chciałbym usłyszeć od Steve'a odpowiedź, to 'Czemu jesteś czasem taki wredny?'" Nawet członkowie rodziny Jobsa czasami się zastanawiali, czy po prostu brakuje mu filtra, który powstrzymuje ludzi od uzewnętrzniania swoich krzywdzących myśli, czy też rozmyślnie go nie stosuje. Jobs twierdzi, że chodzi o to pierwsze. "Taki jestem i nie możecie oczekiwać, że będę inny" - odparł, kiedy zadałem mu to pytanie. Myślę jednak, że byłby w stanie się kontrolować, gdyby chciał. Kiedy gnoił ludzi, robił to nie dlatego, że brakowało mu emocjonalnej wrażliwości. Wręcz przeciwnie: potrafił oceniać ludzi, przenikać ich skrywane myśli i na podstawie tego wiedział, jak do nich dotrzeć, jak ich kupić czy jak ich na różne sposoby krzywdzić.

Mistrz dopasowywania pomysłów

Nieprzyjemna strona jego osobowości nie była konieczna dla jego kariery - bardziej mu przeszkadzała niż pomagała. Czasami jednak dzięki niej coś osiągał. Uprzejmi i delikatni przywódcy, którzy dbają, by nikogo nie urazić, najczęściej nie radzą sobie dobrze z wymuszaniem zmian. Dziesiątki kolegów, których Jobs obrażał i nękał, kończyło swoje litanie krzywd stwierdzeniem, że dzięki niemu robili rzeczy, o których nigdy nawet nie marzyli, że są możliwe.

Historia Steve'a Jobsa to urzeczywistnienie podstaw ekonomii innowacji: założenie działalności w przysłowiowym garażu i rozwinięcie jej w najwięcej wartą firmę na świecie. Jobs nie wynalazł wielu rzeczy sam, ale był mistrzem dopasowywania pomysłów, sztuki i technologii i właśnie w ten sposób budował przyszłość. Zaprojektował Maca po tym, jak zrozumiał wartość graficznych interfejsów użytkownika, czego nie pojmował Xerox; stworzył iPoda po tym, jak pojął radość posiadania tysiąca piosenek w kieszeni, czego nigdy nie zdołałoby dokonać Sony, choć miało wszystkie potrzebne ku temu narzędzia.

Geniusz czarodziejski

Niektórzy liderzy wymuszają innowacje, bo są dobrzy w szerokim ujęciu. Inni robią to jako mistrzowie detalu. Jobs niezmiennie sprawdzał się w jednym i drugim. W rezultacie zrewolucjonizował sześć branży: komputery osobiste, filmy animowane, muzykę, telefony, tablety i cyfrowe narzędzia wydawnicze. Można do tego dodać nawet siódmą: sklepy detaliczne, które nie tyle zrewolucjonizował, co w gruncie rzeczy obmyślił na nowo.

Poza tym utorował drogę nowemu rynkowi cyfrowej treści opartej na aplikacjach, a nie tylko serwisach internetowych. Przy okazji nie tylko tworzył rewolucyjne produkty, ale za drugim podejściem stworzył także stabilną firmę, obdarzoną jego DNA, zatrudniającą kreatywnych projektantów i śmiałych inżynierów, którzy poniosą dalej jego wizję.

Czy był inteligentny? Wcale nie ponadprzeciętnie. Ale był geniuszem. Jego skoki wyobraźni były instynktowne, niespodziewane i czasami wręcz magiczne. Był przykładem kogoś, kogo matematyk Mark Kac nazywał geniuszem czarodziejskim - kimś, kogo pomysły biorą się nie wiadomo skąd i wymagają raczej intuicji, niż czystej umysłowej mocy przerobowej. Niczym tropiciel, Jobs wchłaniał informacje i z nosem na wiatr wyczuwał, co leży przed nim.

Edison, Ford... Jobs

Steve Jobs został więc takim dyrektorem naszej ery, który będzie najpewniej pamiętany za sto lat. Historia umieści go w panteonie obok Edisona i Forda.

Bardziej niż ktokolwiek inny w swojej epoce tworzył produkty, które były całkowicie innowacyjne, które łączyły w sobie moc poezji i procesora. Z zaciekłością, która czyniła pracę z nim równie ciężką, co inspirującą, zbudował także najwięcej wartą firmę na świecie.

Zdołał również umieścić w jej DNA wrażliwość wzorniczą, perfekcjonizm i wyobraźnię, dzięki którym Apple będzie najprawdopodobniej - nawet za kilkadziesiąt lat - firmą, która funkcjonuje najlepiej tam, gdzie sztuka zbiega się technologią.

Powyższy tekst jest fragmentem książki "Steve Jobs" Waltera Isaacsona w przekładzie Przemysława Bielińskiego i Michała Strąkowa.

Publikacja, wydana nakładem wydawnictwa Insignis Media, jest dostępna w księgarniach od 21 listopada 2011 r.

Tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: firma | zarządzanie | komputer | Steve Jobs | Apple
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy