Dlaczego czytamy nekrologi?

Ktoś odszedł z tego świata, rodzina , przyjaciele, współpracownicy zawiadamiają o tym, informują, gdzie i kiedy jest pogrzeb, składają kondolencje. Jednak wielu wertujących nekrologi najbardziej interesuje, kim jest np. "do końca kochająca Anna".

Teksty nekrologów są zwykle standardowe, przewidywalne. Bo tracąc bliską osobę, trudno mieć głowę do językowej finezji. Rzeczywistego bólu i tak żadne słowa nie wyrażą. Niektóre są wręcz formalne, kiedy z przyzwoitości lub z obowiązku dyktowanego normami społecznymi wyraża się ubolewanie. Z nekrologu dowiemy się także, gdzie i w jakich okolicznościach można pożegnać zmarłego. Wydawałoby się, że na tym kończy się jego zadanie.

Kochająca do końca

Jeśli jednak bliżej przyjrzeć się nałogowym czytelnikom nekrologów, wówczas ukazuje się miejscami całkiem zaskakujący obraz. Oprócz tych, którzy odbierają zawiadomienie o śmierci jako adresowane bezpośrednio do nich: dalsza rodzina, przyjaciele czy znajomi, jest cała rzesza ludzi, którzy połykają tę przykrą informację, nicując jej treść i prowadząc różnorakie działania - takie wręcz kryminalne, niczym łowcy sensacji. Dochodzą, kto napisał samodzielnie treść żałobnego ogłoszenia, a kto nie, choć powinien. Kto kryje się za takimi sformułowaniami jak: "do końca kochająca Anna", obok nekrologu żony. Ciekawski próbuje dociec, czy to nieślubne dziecko, czy ta druga. Ten dochodzeniowy proceder dotyczy przede wszystkim osób sławnych, znanych, o których rozpisują się mniej lub bardziej brukowe pisma, albo też znajomych. Kiedy obserwuję niektóre starsze osoby, odnoszę wrażenie, że otwierają w gazecie część z nekrologami często w celach informacyjnych, aż niezręcznie napisać - klasyfikacyjnych. Jakby chciały powiedzieć: zobaczmy, kogo dzisiaj można zaliczyć do grona żyjących, a kogo do tych, którzy odeszli. To skanowanie nekrologów może przypominać sprawdzanie kursu franka, sytuacji na giełdzie czy pogody. Człowiek bowiem powinien być zorientowany, jak sytuacja wokół niego wygląda. Wówczas systematyczne czytanie takich rubryk to obowiązek dobrze poinformowanego. Przyjrzyjmy się emocjom towarzyszącym lekturze nekrologów.

Uśmiech na widok nekrologu

Czytając je, możemy odczuwać radość, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, możemy się cieszyć, że ktoś, kogo nie lubiliśmy, może nawet nie znosiliśmy, wyruszył w ostatnią podróż. To możliwe, zwłaszcza w odniesieniu do osób, które nas skrzywdziły, upokorzyły lub oszukały. "I dobrze mu tak", podpowiada wewnętrzny głos. Pewnie czasami - tak sobie myślę - przeżywający ową radość nie wstydzą się uważać, że Najwyższy nierychliwy, ale sprawiedliwy. Zadowolenie z cudzej śmierci może być bardziej podskórne, mniej widoczne, ale jednocześnie nie mniej obecne. Zwłaszcza jeśli odchodzą ci, którym powiodło się lepiej niż nam, albo którzy byli aroganckimi celebrytami czy ucieleśniali naszych najgorszych politycznych wrogów. Przyzwoitym ludziom ciężko się przyznać do takich odczuć, zarówno przed sobą, jak i innymi. Jednak trudność w stłumieniu zadowolenia z cudzego nieszczęścia przytrafia się pewnie w jakiejś formie niemal wszystkim. Moralnie nie odpowiadamy za spontaniczny uśmiech na widok nekrologu, ale za to, co świadomie mówimy czy robimy. Tym niemniej informacja o śmierci może stać się powodem emocjonalnie pozytywnego doznania. Możliwy jest też melanż pozytywnych i negatywnych odczuć. Otwierasz gazetę, przerzucasz strony i trafiasz na informację o nagłej śmierci twojej koleżanki z dzieciństwa. Smutek, zdziwienie, może niedowierzanie. Przecież tak niedawno widziałyście się na zjeździe klasowym! Jeśli nie byłaś przygotowana na taką okoliczność, dłuższą chwilę zajmuje ci oswojenie się z myślą, że jej już nie ma, że nie pogadacie o dawnych czasach, o chłopakach i nauczycielach z tamtych lat.

Ławka dla żyjących

Ludzie starsi pewnie z czasem przyzwyczajają się do tego, że "ławka żyjących" - ze szkoły, podwórka, oddziałów wojskowych, współpracowników - z roku na rok jest coraz krótsza. Nekrolog jest listem, który uświadamia nam, że ze śmiercią naszych przyjaciół czy dobrych znajomych bezpowrotnie odeszła jakaś kolejna cząstka nas samych. Pojawia się żal za niedogadanymi spotkaniami, może niezałatwionymi sprawami. Smutek nad tym, który odszedł, miesza się ze smutkiem nad samym sobą, że kolejny człowiek nas porzuca. Z drugiej strony uświadamiamy sobie, że my ciągle żyjemy, a przed nami jeszcze wiele spraw do załatwienia, może nie najważniejszych dla świata, ale dla nas czy bliskich - owszem. Stąd nuta pozytywnych emocji: "Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy". Z kolei zawiadomienia o śmierci dzieci wywołują w wielu z nas bardzo trudne emocje. Tak wierzącym, jak i niewierzącym ciężko spokojnie patrzeć na nekrolog, w którym czytamy, że sierpniowego dnia po długiej i ciężkiej chorobie odszedł z tego świata Krzyś. Za bezbarwnymi, suchymi słowami gazetowego sprawozdania kryje się bezmiar cierpienia rodziców, którzy musieli towarzyszyć miesiącami, a bywa, że latami w podzielonym na raty kolejnych hospitalizacji i operacji odpływaniu, zanikaniu własnego dziecka. Kto ma dzieci, ten się zgodzi, że dorosłemu trudno wyobrazić sobie większy koszmar i udrękę niż śmierć tego, który był dla nas zapowiedzią przyszłych dni, gdy sami odejdziemy. Kiedy czytamy takie nekrologi, budzi się w nas zwierzęcy lęk o bezpieczeństwo własnych pociech, a także poczucie okrutnej niesprawiedliwości świata, jak wtedy, gdy oglądamy zdjęcia skrajnie niedożywionego somalijskiego dziecka, któremu zostały tygodnie życia. A spektakle świata bogatych, czyli w sumie każdego z nas, trwają dalej.

Pamiętaj, jesteś prochem

Ponadto nekrologi mogą nas przywoływać, że tak powiem, do egzystencjalnego porządku. Czytając informacje o śmierci osób w swoim wieku lub kogoś, kto miesiąc, tydzień temu, ba, przedwczoraj, był jeszcze fetowany jako polityk, biznesmen czy sportowiec, a dzisiaj jest tylko wspomnieniem, wielu z nas uświadamia sobie kolejny raz kruchość własnego istnienia, cienką granicę, do której zbliżaliśmy się tyle razy, choćby jadąc samochodem. Pewnie ci, którzy przeżyli kilka dziesięcioleci, wielokrotnie - czy to w górach, czy nad morzem bądź w chorobie - doświadczyli otarcia się o tamten świat. Czasami przecież tak niewiele brakuje, żeby to o nas samych pisano w nekrologach: ukochany brat, żona czy syn. Taki wstrząs pozwala nam przywrócić właściwe proporcje kłopotom, radościom i priorytetom w naszym życiu. Wyobrażenie sobie tych problemów w świetle potencjalnego własnego nekrologu prostuje myślenie, pozwala nabrać dystansu. Może oczywiście wywoływać również lęk, który, zwłaszcza w nadmiarze, bywa zatruwający, odbierający radość życia, bo przecież właściwie nic nie ma sensu, gdyż "prochem jesteś". Z drugiej strony podobno ci, których dłonie życia wyrwały dłoniom śmierci potrafią szczególnie cenić każdą chwilę, każde spotkanie z najbliższymi czy przyjaciółmi, każdy dobrze przeżyty dzień. Taka czy inna polisa na szczęśliwą starość gwałtownie traci na swojej wartości na rzecz znacznie prostszych radości.

Wyobraź sobie pogrzeb

Jedną z najbardziej zaskakujących czynności umysłowych, na jakie ludzie pozwalają sobie w trakcie lektury nekrologów, jest wyobrażanie sobie własnego pogrzebu. Pewnie różne są tego powody. Na przykład mogę przez wywoływanie stosownych obrazów swojej wyobraźni chcieć niejako powiedzieć światu: jeśli nie będziecie dla mnie dobrzy, to pójdziecie niedługo w kondukcie za moją trumną i wtedy pożałujecie tego, jak byliście niełaskawi. Mogę też delektować się wyobrażeniem tłumów, które przyjdą na mój pogrzeb. To taki sprawdzian, dla ilu ludzi jestem wart chociaż tyle, by chcieli przejść ze mną ostatnią drogę. Podobno zdarzało się niektórym sfingować swoją śmierć, żeby z ukrycia czy w przebraniu obserwować żałobników przekonanych, że idą za ich trumną. Z kolei jeszcze inni zamieszczają swoje fałszywe nekrologi, żeby później z zadowoleniem ogłosić, że doniesienia o śmierci były zdecydowanie przedwczesne. Takie myślenie o własnym pogrzebie, zwłaszcza powracające, może być objawem głębszych problemów psychicznych. Jak widać, czytamy nekrologi z różnych pobudek i wiążą się z tym zaskakujące emocje. Bywa, że pozytywne, bo ta lektura zaspokaja nasze przedziwne potrzeby. A co z tymi, którzy szerokim łukiem omijają strony, na których są one publikowane? Być może podświadomie unikają trudnych pytań o sens egzystencji. Może chcą zamknąć między stronami gazet świadomość coraz intensywniejszego z każdym rokiem zbliżania się do naszego życia anioła od ziemskiego nieistnienia?

Piotr Olaf Żylicz

Autor jest doktorem psychologii, wykładowcą w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Prywatnie - mężem Agnieszki (psychologa dziecięcego) i ojcem Kuby, Magdy, Zosi oraz Hani. Interesuje się chasydyzmem polskim, lubi góry, podziwia twórczość impresjonistów i Chagalla

Reklama

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: czytać
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy