Szkolne masakry - czy będą następne?

Przed długi czas nie wzbudzają niczyich podejrzeń. Otoczenie ignoruje ich pogróżki. W końcu przychodzi dzień sądu. I wtedy szkolne korytarze spływają krwią uczniów i nauczycieli...

Dwudziestodwuletni Matti Saari z liczącej 14 tys. mieszkańców fińskiej miejscowości Kauhajoki od dawna interesował się bronią. Jedną z jego ulubionych rozrywek - oprócz oglądania krwawych, pełnych mocnych scen horrorów - były strzelanki w Internecie.

Kula między oczy

Gry wideo zapewniały mu obcowanie z wszelkimi rodzajami broni palnej, doskonale odwzorowanej, wyglądającej jak w rzeczywistości. Bliska rzeczywistości była także ukazana na ekranie przemoc. Najbardziej lubił grać z innymi internautami. Dawało mu to gwarancję, że za przeciwnikami, z którymi walczy, stoją prawdziwi ludzie, a nie bezduszny komputer. Kiedy pociągał za spust, wyobrażał sobie, że strzela w głowy sąsiadów, kolegów ze szkoły, nauczycieli i przypadkowych przechodniów. To zapewniało mu potężny zastrzyk adrenaliny. I dawało dużą, bardzo dużą przyjemność.

Reklama

Wirtualna rzeczywistość szybko przestała mu jednak wystarczać. Nawet najbardziej wymyślne zbrodnie na ekranie komputera czy telewizora pozostają bowiem fantazjami. Fiński uczeń chciał czegoś więcej i wiedział, jak to dostać. Od lat fascynowały go akty zorganizowanej agresji. Kolejne strzelaniny w miejscach publicznych, w domach handlowych czy w szkołach u większości jego znajomych wywoływały na plecach dreszcz przerażenia. Saari czuł zazdrość. I szacunek dla straceńców, którzy po zakończonej sukcesem "misji" w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku kierowali lufę we własną skroń. On też chciał pokazać, co myśli o systemie społecznym, posyłając mu kulę prosto między oczy. Pragnął poczuć zapach krwi, zabić naprawdę, pokazać, że nie na próżno tyle lat hartował ciało, umysł i charakter.

Upragniony walther

Jak wykazało późniejsze dochodzenie policji i zeznania jednego ze znajomych Saariego, 22-latek planował własny akt terroru od sześciu lat. Jedną z jego największych inspiracji była głośna masakra w Columbine. W 1999 roku dwóch uczniów amerykańskiej szkoły - Eric Harris i Dylan Klebold - zamordowało z zimną krwią kilkanaście osób. Matti Saari chciał wziąć z nich przykład.

- Ten - Saari wskazał na półkę w sklepie z bronią w Jokela, miejscowości, w której niespełna rok wcześniej doszło do strzelaniny w miejscowej szkole.

- Jesteś pewny, synu? - sprzedawca podrapał się po brodzie i zmierzył wzrokiem młodego mężczyznę.

- Tak, ten. Walther P22. Nienawidzę całej ludzkości. Walther to rozwiązanie - miał potem napisać w swoich notatkach.

- Wiesz, jak się tym posługiwać? - sprzedawca położył broń na ladzie.

Zamiast odpowiedzieć, Saari zważył pistolet w dłoni, sprawdził, czy w komorze nie ma pocisku, sprawnym ruchem wyjął magazynek, po czym wsunął go z powrotem i zatrzasnął.

- Poradzę sobie - mruknął w końcu.

- Nie wątpię. Karta czy gotówka?

- Gotówka.

Pracownik sklepu sprawnie przeliczył pieniądze.

- Uważaj na siebie, synu - rzucił na pożegnanie.

Saari znowu nie odpowiedział. Dopiero kiedy wyszedł z salonu, pozwolił sobie na uśmiech. Był zadowolony z zakupu, który planował od dawna. Nie mógł się doczekać, kiedy wypróbuje broń.

Groźby w Internecie

Matti Saari dokładnie wiedział, co chce zrobić. Nie zamierzał zresztą ukrywać tego przed światem, wychodząc z założenia, że świat i tak nie zareaguje na ostrzeżenia. Kilka tygodni przed godziną zero Fin zaczął zamieszczać w sieci krótkie filmy ze swoim udziałem. Przybierał w nich strzeleckie pozy, chwalił się celnością, kierował pistolet w stronę obiektywu i straszył: Zginiecie jako następni.

Ktoś zwrócił jednak uwagę na amatorskie klipy i poinformował o nich policję. Ta zabrała Saariego na przesłuchanie i przeszukała jego dom. Efekt, zgodnie z oczekiwaniami samego zainteresowanego - żaden. Matti Saari miał zezwolenie na posiadanie broni (otrzymał je w sierpniu, na kilka tygodni przed tragedią), a filmy zamieszczane na YouTube zbagatelizowano, uznając za niepoważne. Chłopak został pouczony i zwolniony.

Matti potraktował całe zajście jako ostrzeżenie i sygnał do ataku. Nie miał zamiaru dłużej czekać. Kilkadziesiąt godzin po zatrzymaniu, uzbrojony w walthera i przygotowane wcześniej koktajle Mołotowa, wszedł do szkoły - fińskiego odpowiednika polskiego studium policealnego - w której uczył się zawodu kucharza.

Zdecydował się ominął główne wejście, wybrawszy piwnicę, przez którą niezauważony dostał się do budynku. Ubrany na ciemno, z kominiarką na głowie, skradał się niczym bohater wojennych gier, które tak bardzo lubił. W końcu otworzył drzwi do jednej z klas. Kiedy zaczął strzelać, szkolny zegar wskazywał godzinę 10.40.

Rozpoczęło się piekło.

Był dobrze przygotowany

Ciszę panującą podczas lekcji przerwał nagle huk wystrzałów z broni palnej i przerażone krzyki. Nie wszyscy od razu zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje. Niektórzy świadkowie wspominali potem, że dziwne odgłosy wzięli za głupi żart uczniów z sąsiedniej klasy. Inni - jak dwóch śmiałków, których Saari powitał wymierzonymi w nich pociskami - na własne oczy chcieli sprawdzić, co jest źródłem niespodziewanego hałasu.

W placówce wybuchła panika. Wszyscy, którzy tylko byli w stanie uniknąć strzałów, starali się jak najszybciej dotrzeć do wyjścia, niektórzy opuszczali budynek przez okna. Wielu osobom, w tym kilku rannym, udało się uciec. Ale młodzi ludzie przebywający w klasie, do której wszedł niespodziewanie napastnik, oraz w pobliskich salach, byli bezbronni. Desperacko próbowali chować się pod stołami lub za innymi meblami, ale zazwyczaj na próżno. W powietrzu latały kule, ich świst słychać było na każdym kroku. Wiele z nich sięgało celu, niektóre wielokrotnie. Niektóre ofiary były tak zmasakrowane, że do identyfikacji ciał potrzebne były próbki DNA. Przyczynił się do tego też ogień, który Matti podłożył w paru miejscach, powodując jeszcze większy chaos. Saari podchodził do każdego, kto znalazł się w zasięgu jego wzroku, zabijał metodycznie, bez mrugnięcia okiem.

Kilkanaście minut po rozpoczęciu ataku na miejscu dało się słyszeć zawodzenie syren radiowozów i karetek. Ale pojawienie się sił porządkowych w niczym nie zmieniło zastanej sytuacji. Z wnętrza budynku wciąż dochodziły odgłosy strzałów.

- Zamachowiec zmieniał magazynki. Był dobrze przygotowany i zdeterminowany, poruszał się spokojnie - wspominał Jukka Forsberg, woźny szkoły.

Strzały ustały dopiero około godziny 12.30. Policja, której w końcu udało się wejść do budynku, znalazła 10 zabitych osób oraz Saariego leżącego w kałuży krwi. Podobnie jak wielu jego poprzedników nie chciał lub nie miał odwagi stawić czoła konsekwencjom swojego postępowania. Po trwającej ponad półtorej godziny masakrze w końcu wycelował pistolet we własną głowę. W ciężkim stanie został przewieziony do szpitala, gdzie zmarł kilka godzin później.

Pogarda nadczowieka

W Finlandii wybuchła burza, tym bardziej uzasadniona, że tragedii można było uniknąć. Jedną z najważniejszych wiadomości związanych z wydarzeniami w Kauhajoki, powtarzaną przez wszystkie media, była ta, że Matti Saari został zatrzymany przez policję i wypuszczony na wolność zaledwie dzień przed strzelaniną. Nikt nie mógł uwierzyć w wyjaśnienia funkcjonariuszy, widząc w telewizji fragmenty klipów zamieszczanych przez mordercę na YouTube. Saari celował w kamerę z pistoletu, grożąc całemu światu i nikt nic nie zrobił, żeby go powstrzymać. Policjanci, którzy przesłuchiwali Saariego, tłumaczyli, że nie widzieli wcześniej filmu, w którym ten wyraźnie mówił: "Zginiecie następni!".

Kolejne godziny i dni przynosiły coraz więcej szczegółów dotyczących przygotowań szaleńca. Szybko okazało się, że popełniona przez niego zbrodnia jest bliźniaczo podobna do tego, co stało się w listopadzie ubiegłego roku w innym fińskim miasteczku - Jokela. 7 listopada 2007 roku osiemnastoletni Pekka-Eric Auvinen zabił 8 osób w tamtejszej szkole, w tym dyrektorkę i pielęgniarkę, które starały się pomóc uwięzionym przez psychopatę uczniom.

Okoliczności były niemal identyczne. Auvinen, podobnie jak Maati Saari, był zafascynowany bronią palną, zezwolenie na jej posiadanie tak samo jak jego następca odebrał na kilka tygodni przed masakrą. Przez wiele lat był szkolnym popychadłem. Z problemami radził sobie, zgłębiając kontrowersyjne nurty filozofii i angażując się w ekstremalne ruchy ideologiczne (popadał przy tym ze skrajności w skrajność - od lewa do prawa), regularnie korzystał z antydepresantów. Gardził szeroko pojętą ludzkością, lubił chodzić w koszulce z napisem: "Człowieczeństwo jest przereklamowane". Widział się w roli nadczłowieka, naturalnego "selekcjonera", jak lubił o sobie mówić, który za pomocą pistoletu pozbywa się niepasujących do ideału jednostek. Gotowy umrzeć za swoje przekonania, po rozpętaniu chaosu w liceum w Jokela, Auvinen zastrzelił się.

"Jestem waszym koszmarem"

Mattiego Saariego z Pekka-Erikiem Auvinenem łączyło coś jeszcze. Obaj mieli swoje profile na YouTube. W popularnym serwisie internetowym zamieszczali filmy związane z innymi, nie tylko szkolnymi, masakrami, w tym te dotyczące największej inspiracji obu szaleńców - strzelaniny w Columbine. Obaj posłużyli się internetem, żeby poznać podobnych sobie desperatów i podzielić się ze światem swoim przesłaniem.

Kilka godzin przed wejściem do szkoły Pekka-Eric Auvinen zamieścił w sieci klip o wiele mówiącym tytule "Jokela High School Massacre - 11/7/2007" - przed atakiem zobaczyło go ponad 100 tysię osób. Auvinen zwiastował w nim własną apokalipsę, okraszając film piosenką KMFDM "Stray Bullet" (w tekście padają m.in. słowa: Jestem waszym spełnionym koszmarem/Jestem najgorszym wrogiem).

Mało tego. W jednym ze znanych serwisów oferujących miejsce na serwerach zostawił zestaw zdjęć (pozował na nich z bronią) i tekstów wyjaśniających motywy swoich działań. Całość przygotował na wzór materiałów prasowych - chętni mieli wszystko w jednym miejscu.

Do czasu, bo kilka godzin po zajściach w Jokela serwisy wykasowały profile założone przez Auvinena. Ten sam los spotkał rok później konta Saariego, choć na YouTube do tej pory można znaleźć krótki film, na którym widać, jak przyszły zabójca strzela do celu na strzelnicy.

Obaj mordercy czuli się w Internecie jak ryby w wodzie. To w sieci ujawniali swoje prawdziwe oblicza, na zewnątrz prezentując te przygotowane na potrzeby bliższych i dalszych znajomych. O Saarim, jak często bywa w podobnych przypadkach, nauczyciele mówili: cichy, spokojny. Koledzy widzieli w nim towarzyskiego, nastawionego na kontakt chłopaka, na pewno nie kogoś, kogo można podejrzewać o planowanie zbrodni. Auvinen bywał postrzegany jako wykraczający poza program uczeń, zainteresowany historią i filozofią. Do czasu gwałtownego objawienia światu bestie wychodziły z ukrycia tylko w anonimowym zaciszu internetu.

Zabójcze przymierze

Za dużo w tym wszystkim podobieństw, by obie tragedie były dziełem przypadku. I faktycznie, niedługo po drugiej z fińskich strzelanin pojawiły się informacje o znajomości Auvinena i Saariego. Nie byli przyjaciółmi w ścisłym tego słowa znaczeniu, raczej - według własnego mniemania - towarzyszami broni, wzajemnie napędzającymi się do działania, dopingującymi i wspierającymi w chwilach zwątpienia.

Jeżeli ja nie będę mógł tego zrobić, wiem, że tobie się uda - cytował korespondencję Auvinena i Saariego brytyjski "The Times". Ta sama gazeta donosiła o rozrywce, jakiej obaj Finowie rzekomo razem się oddawali. Ich pasją była gra sieciowa "Battlefield 2", dzięki której utrzymywali regularne kontakty, wspólnie likwidując przeciwników w wirtualnej rzeczywistości. Pomysł wykorzystania internetu jako kanału informacyjnego i narzędzia komunikacji między sobą a światem Auvinen i Saari zaczerpnęli od sprawców morderstw w amerykańskim Columbine. Eric Harris i Dylan Klebold umiejętnie poruszali się po zyskującej dopiero wówczas olbrzymią popularność sieci.

Harris trzy lata przed strzelaniną, którą zaplanował z kolegą, założył własną stronę internetową, mającą z początku pełnić rolę przechowalni własnej roboty etapów popularnej gry komputerowej "Doom". Witryna szybko jednak stała się czymś więcej. Na długo przed rozkwitem wszechobecnych w ostatnich latach blogów, Harris dzielił się z nielicznymi czytelnikami własnymi przemyśleniami na temat systemu, państwa i znienawidzonych szkolnych kolegów. Regularnie groził wszystkim, którzy mu podpadli, obrzucał obelgami uczniów i nauczycieli, wyrzucał z siebie nienawiść do całego świata. Na stronie można też było znaleźć bogate archiwum informacji dotyczących broni i materiałów wybuchowych, oczek w głowie Harrisa i Klebolda.

W hołdzie męczennikom

Wszystko wskazuje na to, że Matti Saari i Pekka-Eric Auvinen byli typowymi naśladowcami. Swoje amerykańskie pierwowzory - siedemnastoletniego Erica Harrisa i osiemnastoletniego Dylana Klebolda - traktowali jak męczenników, w których poczynania byli ślepo zapatrzeni.

Punktów stycznych jest tak dużo, że trudno oprzeć się wrażeniu, iż Finowie świadomie kopiowali zachowania, hobby, sposób ubierania się zabójców z Columbine, używali niemal identycznych haseł dyskredytujących całą ludzkość. Nie udało im się tylko zgromadzić tak imponującego arsenału (Harris i Klebold przez rok zbierali broń i własnej roboty bomby).

Auvinen w swoim naśladownictwie posunął się do tego stopnia, że jako ścieżki dźwiękowej do wspomnianego wcześniej klipu "Jokela High School Massacre" użył tej samej piosenki zespołu KMFDM, którą można było usłyszeć kilka lat wcześniej, odwiedzając stronę Erica Harrisa. Podobnie jak Harris zażywał antydepresant, jeden z tych, który - według wielu specjalistów - miał wywoływać groźne skutki uboczne, w tym myśli samobójcze i uruchamianie tłumionych pokładów agresji.

- Naśladownictwo to bardzo dziwne zjawisko, naprawdę dziwaczne. Ktoś popełnia ohydną zbrodnię, a potem znajdują się ludzie, którzy uważają to za coś najfajniejszego na świecie i zaczynają kopiować - mówił w jednym z wywiadów po masakrze w Jokela Sascha Konietzko z KMFDM, zagadnięty o powracający w kontekście kolejnej strzelaniny motyw piosenki grupy.

- Widzisz - tłumaczył dziennikarzowi. - Te dzieciaki z Columbine, które zabiły kolegów ze swojej szkoły, były fanami tego typu muzyki, tego sposobu ubierania się, więc teraz nie brakuje osób, które robią podobne rzeczy. Sęk w tym, że lubią dany gatunek nie dlatego, że im się podoba, lecz dlatego, że podobał się tym dwóm gościom.

Trudno o lepsze podsumowanie.

Naśladowcy naśladowców

Matti Saari i Pekka-Eric Auvinen nie byli jedynymi młodymi ludźmi zafascynowanymi nastoletnimi Amerykanami, którzy w 1999 roku zastrzelili trzynaście osób i zranili niemal dwa razy więcej, przy okazji paraliżując cały system szkolnictwa w USA.

Już kilka dni po tych wydarzeniach policja była zmuszona zamknąć kilka szkół. 30 kwietnia, dzień urodzin Adolfa Hitlera, pojawiającego się w zapiskach zabójców z Columbine, uznano za wystarczające zagrożenie. Tym bardziej, że w Internecie aż huczało od pogłosek o kolejnych atakach, a na szkolnych korytarzach pojawili się uczniowie ubrani w charakterystyczne, długie, najczęściej czarne płaszcze, podobne do tych, które nosili Harris i Klebold.

Tylko w ciągu następnych trzech miesięcy doszło do kilku dramatycznych incydentów o podobnym scenariuszu. Zatrzymano m.in. trzynastolatkę z Florydy, która planowała zamordować kolegów z klasy oraz nauczycieli. Grupa czterech gimnazjalistów chciała z kolei zmusić swojego dyrektora, by zwołał specjalny apel, podczas którego rozpoczęliby strzelaninę. Na szczęście wydali ich koledzy i udało się uniknąć tragedii, co - niestety - wcale nie było regułą.

W marcu 2001 roku piętnastoletni Charles Andrew Williams otworzył ogień w toalecie kalifornijskiego liceum Santana. Zastrzelił 2 osoby, ranił 13.

Drastycznych wypadków było więcej. W kwietniu 2007 roku dwudziestotrzyletni Seung-Hui Cho, student amerykańskiej uczelni Virginia Tech, zamordował z zimną krwią 32 osoby, raniąc 25 innych.

W manifeście przesłanym do mediów Cho z szacunkiem nawiązywał do zabójców z Columbine, a jego znajomi wspominali, że chciał powtórzyć ich "dzieło".

Kto jest winny?

Nikt nie potrafi wskazać jednoznacznych przyczyn takiego zachowania młodzieży. Najczęściej sięga się po najprostsze wytłumaczenia.

Przy okazji niemal każdej kolejnej strzelaniny w szkole media zrzucają winę na pełne przemocy gry komputerowe, krwawe horrory i filmy akcji, muzykę rockową, Internet. Wielu specjalistów podkreśla jednak: wszechobecne bodźce związane z przemocą mogą wzmacniać agresję, ale nie są jej źródłem. W gry wideo grają miliony młodych ludzi, po prawdziwą broń sięgają nieliczni.

W natłoku sensacyjnych newsów giną często szczegóły życiorysów nastoletnich szaleńców. Kiedy przyjrzeć się im bliżej, wyglądają prawie identycznie. Erica Harrisa, Dylana Klebolda, Mattiego Saariego, Pekka-Erica Auvinena i wielu im podobnych łączyły nie tylko zamiłowanie do broni palnej, czarnych strojów i agresywnej muzyki. Wszyscy lub prawie wszyscy byli przez lata "tymi gorszymi". Często nadwrażliwi, nie potrafili poradzić sobie z panującą w szkołach fizyczną i psychiczną przemocą. Przez lata lżeni w końcu postanowili kontratakować - stąd ich nienawiść do tych, co spełniali społeczne oczekiwania. To ich wzięli na celownik.

- Nie wszystkie ofiary szkolnej przemocy idą do szkoły i strzelają do wszystkiego, co się rusza - argumentują specjaliści. I znowu mają rację, bo żeby odnaleźć się w rolach zdesperowanych morderców nie wystarczy grać na komputerze, słuchać metalu i wracać ze szkoły w podłym humorze. Może więc środki chemiczne? Harris, Auvinen, Cho - używali antydepresantów o możliwych, bardzo groźnych skutkach ubocznych. Wielu naukowców uważa, że niektóre leki tego rodzaju nie tylko nie poprawiają nastroju, ale mogą wręcz skłonić do samobójstwa. Duża część szkolnych zamachowców w pewnym momencie skierowała lufę w swoją stronę. Prawie wszyscy zakładali, że to zrobią na długo przed rozpoczęciem zaplanowanych masakr.

Prostych odpowiedzi brak. Wszystko razem tworzy łańcuch przyczynowo-skutkowy, katalizatorem jest psychika, zazwyczaj - wbrew chęciom samych zainteresowanych - słaba.

Będą następni

Po wydarzeniach w Columbine Stany Zjednoczone drastycznie zaostrzyły środki bezpieczeństwa w szkołach, które w wielu przypadkach zaczęły przypominać twierdze. Polityka zera tolerancji dla przemocy nie odniosła jednak stuprocentowego sukcesu - w ciągu kolejnej dekady dochodziło do mniej lub bardziej groźnych incydentów.

Tragedie w Finlandii sprawiły z kolei, że rząd zapowiedział zmianę bardzo liberalnych do tej pory przepisów dotyczących posiadania broni (w tym liczącym 5 milionów mieszkańców kraju 650 tys. ludzi ma pozwolenie na broń). Ile w tym deklaracji na gorąco, ile zdroworozsądkowej oceny sytuacji, pokaże czas. Faktem jest, że do podobnych dramatów rzeczywiście dochodzi najczęściej w państwach, w których pistolet bez zbędnych formalności kupić może prawie każda pełnoletnia osoba.

W USA, za pośrednictwem rodziców lub krewnych, dostęp do broni mają także nieletni. W 1998 roku szesnastoletni Amerykanin Kin Kinkel zamordował swoich rodziców i dwóch kolegów ze szkoły oraz zranił 25 osób - wcześniej dostał w prezencie od swojego ojca strzelbę.

Tymczasem w Internecie aż roi się od kolejnych potencjalnych naśladowców, gloryfikujących dokonania pierwowzorów. Większość z nich poprzestanie na składaniu hołdów zabójcom, na przechwałkach i pisaniu hymnów nienawiści, dedykowanych wszystkim i każdemu z osobna. Ale nie wszyscy. Niektórzy zamienią swoje słowa w czyny. Pogróżek Harrisa, Klebolda, Saariego i Auvinena - każdy z nich w mniej lub bardziej czytelny sposób zapowiedział przecież przygotowywaną przez siebie masakrę - też nikt nie traktował poważnie.

Michał Raińczuk

Rys. Włodzimierz Bludnik

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: nauczyciele | oczy | pistolet | YouTube | filmy | broń | szkoły
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy