Mohendżo Daro: Umarłe miasto

Mohendżo Daro znaczy w języku urdu tyle, co „wzgórze umarłych”. Tajemnicza siła zmiotła miasto i jego mieszkańców z powierzchni ziemi /Getty Images
Reklama

Już od prawie 100 lat naukowcy głowią się nad rozwiązaniem tajemnicy Mohendżo Daro. Cztery i pół tysiąca lat temu była to jedna z największych metropolii świata, w której w okresie rozkwitu mieszkało 50 000 osób! Nieoczekiwanie miasto uległo zagładzie w bardzo dziwnych i do dzisiaj niewyjaśnionych okolicznościach, o których naukowcy boją się nawet mówić.

Brytyjski archeolog John Marshall odkrył tę miejscowość w 1922 roku na terenie dzisiejszego Pakistanu w dolinie rozlewowej Indusu. Przed oczami uczonych rozciągał się niezwykły widok: miasto ruin, w którym wszędzie widoczne były ślady pożarów i rozległe zniszczenia. Nazwano je w języku hindi Mohendżo Daro - Wzgórze Martwych. Oczywiście, wcześniej nosiło ono inną nazwę. Jaką?

Etymolodzy badający starożytne pieczęcie twierdzą, że mogło to być Miasto Koguta, ptaka, który miał szczególne znaczenie w kulturze ówczesnych mieszkańców osady nad Indusem. Co stało się przyczyną jej niespodziewanego upadku?

Reklama

Eksperci wysuwają wiele hipotez. Do najpopularniejszych należą te o nagłej i gwałtownej zmianie klimatu w tamtym regionie świata, zgubnych skutkach licznych powodzi, epidemii tajemniczej choroby, gwałtownie zmniejszającej się liczebności miejscowej ludności oraz najeździe Ariów z północy i zachodu (swego czasu pojawiły się nawet informacje, że podczas prac wykopaliskowych odkryto ślady bitwy). Jednak dlaczego ani w samym mieście, ani w jego okolicach nie znajdował się żaden cmentarz? 

To zastanawiające, skoro, jak wiadomo, Mohendżo Daro istniało minimum 1500 lat! Uczeni natrafiali tymczasem na szkielety ludzi w budynkach i na ulicach. Wszystkie szczątki nosiły oznaki nagłej śmierci, przy czym mieszkańcy miasta z pewnością nie zostali zamordowani w celach rabunkowych: przy niektórych zmarłych znajdowano bransoletki, kolczyki i korale. Najwyraźniej śmierć dopadła ich znienacka...

Historia tego miasta przypomina nieco losy starożytnych Pompejów, niemniej o tym, że Mohendżo Daro zostało starte z powierzchni ziemi wskutek wybuchu wulkanu, nie mogło być mowy - nigdy w pobliżu nie było aktywnego stożka. Tylko niektóre ofiary posiadały urazy kości. 

Przy szczątkach nie odnaleziono ani broni, ani resztek amunicji, ani nawet fragmentów oręża czy śladów walki. Łącznie odkopano kilka tysięcy szkieletów. Ale przecież w mieście mieszkało od 40 000 do 50 000 ludzi. Gdzie podziali się pozostali? 

Starożytny Czarnobyl

Ludzie, którzy postanowili założyć miasto nad rzeką, doskonale zdawali sobie sprawę z korzyści płynących z takiego położenia. Wykopaliska archeologiczne oraz rekonstrukcje komputerowe potwierdzają, że życie w Mohendżo Daro było wygodne i spokojne. Łagodny klimat, żyzna ziemia oraz dogodna lokalizacja na skrzyżowaniu szlaków handlowych przyczyniły się do szybkiego rozkwitu miasta. Jego mieszkańcy dbali o swój komfort: budowali szerokie, brukowane ulice i wielopokojowe, jedno- lub dwupiętrowe domy. 

Poza tym stworzyli system kanalizacji oraz wodociągów. Powstały również publiczne toalety, a także wiele innych udogodnień cywilizacyjnych. Rzeka Indus szczodrze obdarzała miasto pitną wodą. Miejscowi zajmowali się rolnictwem: uprawiali pszenicę, jęczmień, sezam, daktyle i bawełnę. Obfite zbiory oraz korzystne położenie Mohendżo Daro pozwoliły jego mieszkańcom wymieniać swoje towary na różne surowce, metal, kamienie szlachetne oraz przyprawy z Azji Środkowej, Afganistanu, Persji i południowych Indii. Można by powiedzieć: żyć nie umierać!

Tymczasem zupełnie niespodziewanie nadeszła katastrofa. Jaka? Pewnego, wcale nie pięknego, dnia na wzgórzu wznoszącym się nad miastem doszło najprawdopodobniej do potężnego wybuchu. W rezultacie wszystkie budynki się stopiły, a szkielety w pobliżu miejsca eksplozji stały się radioaktywne. Ale przecież starożytni nie mogli przeprowadzać prób jądrowych! Tym niemniej właśnie ta teoria, jak żadna inna, objaśniała fakt rozpłynięcia się kamieni wykorzystanych do konstrukcji pradawnych zabudowań, a także uśmiercenia ludzi, których koniec nadszedł zupełnie znienacka.

Uczeni byli tak bardzo zaskoczeni tymi ustaleniami, że przez długi czas nie chcieli podzielić się nimi ze światem. Wspomnieli jedynie o potężnym trzęsieniu ziemi, do jakiego jakoby doszło 140 km od Mohendżo Daro. Ale takie wytłumaczenie od razu spotkało się z głosami krytyki i od tamtej pory wersje mnożą się jak grzyby po deszczu. 

Miasto spaliła błyskawica?

W 1987 roku profesor M. Dmitrijew wysunął teorię, wedle której starożytne miasto spaliła gigantyczna błyskawica. Co prawda, tego rodzaju zjawisko należy do rzadkości, ale być może miało miejsce akurat nad Mohendżo Daro?! Ruiny znajdują się dokładnie na styku płyt tektonicznych: indyjskiej i euroazjatyckiej. 

W tym miejscu w skorupie ziemskiej występują ogromne naprężenia. Ciśnienie obecne na zetknięciu dwóch płyt mogło przyczynić się do powstania napięcia elektrycznego w warstwach skalnych zawierających kwarc. 

Z kolei między powierzchnią ziemi a wierzchnimi warstwami atmosfery występuje inny rodzaj napięcia. Kiedy oba nałożyły się na siebie, powstała niezwykłych rozmiarów błyskawica. W staroindyjskich mitach jest mowa o pewnym oślepiającym blasku. 

Być może chodziło właśnie o wyładowanie jonosferyczne. Podobne zjawisko niemal spaliło niegdyś las pod miasteczkiem Sasowo w Rosji. Spod ziemi wydostał się wówczas wodór, który zapalił się pod wpływem pioruna. 

Siła eksplozji była porównywalna z wybuchem bomby próżniowej. Na szczęście zdarzenie miało miejsce poza terenem zamieszkanym przez tysiące ludzi. Co prawda, w odróżnieniu od Mohendżo Daro, w Sasowie nie zaobserwowano "rozpływania się" przedmiotów, a sam wybuch nie trwał długo, jednak kiedy w jednym z szybów wiertniczych w Jakucji również zapłonął wodór z ziemskich głębin, piasek wokół płonącego szybu dosłownie roztopił się, przyjmując postać szkła.

Wybuch atomowy w czasach faraonów? 

Kolejną hipotezę sformułował zespół amerykańskich geologów. Ustalili oni, że 140 km na północ od Mohendżo Daro znajdowało się epicentrum potężnego trzęsienia ziemi, które zmieniło oblicze doliny Indusu. Najprawdopodobniej od tego wszystko się zaczęło. 

W wyniku wspomnianych wstrząsów powierzchnia gruntu podniosła się, przegrodziła rzekę zaś jej wody zmieniły swój bieg. Wówczas rozpoczął się napływ strumieni błota. Ludność zamieszkała w pobliżu Mohendżo Daro została pogrzebana żywcem pod wielometrową warstwą mułu i piasku. 

Kiedy mieszkańcy tamtejszych terenów zauważyli zbliżającą się katastrofę, natychmiast zabrali się do budowania tam, których pozostałości odkryto podczas prac wykopaliskowych. Jednak ludzie okazali się bezsilni w starciu z potężnym żywiołem. Zdaniem uczonych napływ morza błota trwał około 100 lat. Niektórzy naukowcy twierdzą, że miasto padło ofiarą serii ogromnych powodzi spowodowanych przez rozlewanie się wód Indusu. Jak pokazały zdjęcia z kosmosu, koryta Indusu oraz innych lokalnych rzek wielokrotnie zmieniały swój bieg. 

Przyczynę takiego zjawiska stanowiły ruchy skorupy ziemskiej. Warto zauważyć, że Indus nie raz podtapiał Mohendżo Daro. Wtedy system kanalizacji przestawał działać, a wskutek utrzymujących się upałów raz za razem wybuchały straszliwe epidemie, które dziesiątkowały mieszkańców. Ocaleli pospiesznie opuszczali miasto. 

Najbardziej "egzotyczna" koncepcja zakłada, że mniej więcej 3700 lat temu na szczycie wzgórza, wokół którego wzniesiono Mohendżo Daro, doszło do potężnego wybuchu przypominającego eksplozję atomową. Rzeczywiście, jeśli przyjrzymy się rozkładowi zniszczeń, zauważymy wyraźnie widoczne epicentrum: w tej strefie wszystkie budynki zostały dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi. W miarę oddalania się od "centrum wydarzeń" spustoszenia były coraz mniejsze. W najlepszym stanie zachowały się zabudowania zlokalizowane na skraju miasta. Uczeni, którzy wysunęli tę hipotezę, ustalili, że średnica epicentrum wybuchu wynosiła około 50 metrów. 

Na tym obszarze wszystko skrystalizowało się i roztopiło, budynki  zostały kompletnie zniszczone, zaś piasek przekształcił się w szkło! Nieco dalej od miejsca eksplozji cegły i kamienie stopiły się z jednej strony, co wskazuje na kierunek wybuchu. Ludzie, którzy się tam znajdowali, błyskawicznie spłonęli, nie pozostawiając po sobie szkieletów. Badacze wysłali do laboratorium tzw. czarne kamienie, porozrzucane po ulicach miasta. 

Okazało się, że stanowią one fragmenty glinianych naczyń wypieczonych w temperaturze ok. 1400-1600°C, a następnie zahartowanych. Czy to fragmenty "pocisków"? I skąd 4500 lat temu w Indiach wzięła się broń masowego rażenia? Nauka ciągle szuka wyjaśnienia tych tajemniczych i tragicznych wydarzeń... 

***Zobacz także***

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy