Manuskrypt Wojnicza: Tajemnicza księga zagadek

Pokryte tajemniczym pismem i rysunkami 272 strony stanowią nierozwiązaną od stuleci zagadkę / CESAR MANSO /East News
Reklama

Ta historia przypomina scenariusz hollywoodzkiego filmu. W 1912 roku polski antykwariusz Michał Wojnicz zakupił 30 tomów ze zbiorów zakonu jezuitów we Włoszech - wśród nich był tekst nazwany później manuskryptem Wojnicza. Czym właściwie jest? 

To bogato ilustrowana, pergaminowa księga oprawiona w skórę. Składa się z ponad 270 stron pokrytych pięknymi, kolorowymi wizerunkami roślin, konstelacji gwiazd, Słońca, znaków zodiaku i wieloma innymi obrazkami, a przede wszystkim nieznanym pismem, którego do tej pory nie udało się odczytać.

Po śmierci Wojnicza przechodziła z rąk do rąk, aż ostatecznie trafiła do Biblioteki Rzadkich Ksiąg Uniwersytetu Yale.

Reklama

Lingwiści, matematycy, kryptolodzy, informatycy, historycy oraz cybernetycy od lat głowią się nad sposobem jej odczytania. Tajemne znaki, którymi została zapisana, oparły się metodzie zastosowanej przy złamaniu szyfru słynnej hitlerowskiej Enigmy. A także każdemu innemu sposobowi odczytu zakodowanych tekstów...

Ilustracje nie z tego świata

Naukowcy nie tylko nie umieją odczytać zapisków, ale nie rozumieją również zamieszczonych w księdze obrazków. Ilustracje dzielą manuskrypt na pięć rozdziałów. Pierwszy jest botaniczno-zielarski, pełen rysunków roślin, drugi: astrologiczno-astronomiczny (są tam m.in. symbole planet, układów gwiezdnych i znaków zodiaku). 

Następna jest część biologiczna - ilustrowana postaciami nagich kobiet oraz plątaniną dziwnych rur. Potem następuje rozdział, który badacze zwą kosmologicznym - zawierający niezrozumiałe diagramy i inne wzory. Jest też fragment farmaceutyczny, z wizerunkami leczniczych korzeni i liści.

Za sprawą rysunków flory wielu uczonych przypuszczało, że mają do czynienia z niczym więcej niż z - popularnym w średniowiecznej Europie - zielnikiem. 

Ale z tą teorią jest jeden podstawowy kłopot: otóż przedstawionych tam roślin nie udało się rozpoznać ani przypisać do żadnej rodziny czy rodzaju, które znamy. Niezwykle pięknie narysowane kwiaty i zioła wyglądają tak, jakby były nie z tego świata. To samo dotyczy zadziwiających diagramów i obrazków przedstawiających splątane rury. 

Z kolei wzory wielu układów gwiazd są pokazane zupełnie inaczej, niż było to przyjęte w tamtych czasach. Niektórzy uczeni dopatrują się w ilustracjach obrazów tkanek ludzkich pod mikroskopem, inni widzą w nich schematy dużych konstelacji. Krótko mówiąc - nie mamy pojęcia, co przedstawiają umieszczone w księdze ilustracje.

***Zobacz także***

Alchemicy i hochsztaplerzy

Niewiadomych jest zresztą więcej. Nie wiemy ani kto jest autorem rękopisu, ani po co go stworzył. Badania wieku dokumentu wykonane metodą radiowęglową wykazały, że ma on ponad pół tysiąca lat. Powstał między rokiem 1404 a 1438. Znana historia manuskryptu jest jednak o 200 lat późniejsza i przenosi nas do czeskiej Pragi. 

Na początku XVII wieku jego właścicielem był tamtejszy alchemik Georg  Baresch. Zanim księga trafiła do jego rąk, prawdopodobnie znajdowała się na dworze cesarza imperium Habsburgów - Rudolfa II. 

Skąd taki wniosek? Podczas sporządzania fotokopii tekstu odkryto na pierwszej stronie ślady podpisu Jakuba de Tepenec, który był osobistym lekarzem władcy. A miał go z czego leczyć - Rudolf cierpiał na kiłę. Z tego powodu nasilały się u niego ataki lękowe, obsesje oraz osobliwe skłonności. Z zapałem oddawał się wróżbiarstwu, kabale, okultyzmowi oraz alchemii. 

- Cesarz magów, bo tak go nazwano, był postacią tajemniczą, zmagającą się z depresjami, chorobami oraz własnymi lękami - komentuje dr Anna Ziemlewska, historyk z Muzeum Pałacu Króla Jana III  w Wilanowie. 

- Przeprowadził się do Pragi, by uciec przed trudami sprawowania rządów oraz wiedeńskim dworem. Świat sztuki i alchemii dawał mu ukojenie. Pod koniec XVI wieku Praga stała się mekką dla artystów, alchemików, lekarzy, astronomów, astrologów...

Skąd cesarz miał niezwykły rękopis? Według jednej z hipotez dostarczył mu go John Dee - angielski podróżnik i astrolog królowej Elżbiety I. W ówczesnej Europie cieszył się on sławą znawcy wiedzy tajemnej. Czy zasłużenie? Pewne jest, że umiał swoje rzekome umiejętności dobrze sprzedać - i to królom z całej Europy. 

W pewnym momencie odwiedził m.in. schorowanego Stefana Batorego. John Dee przebywał w Pradze z równie ekscentrycznym kompanem - niejakim Edwardem Kellym, który podawał się za medium. Twierdził on, że za pomocą specjalnego proszku, który wykopał z grobu biskupa Walii, potrafi zamienić miedź w złoto. Osobliwy duet najprawdopodobniej omamił szalonego cesarza i zapewne za sowitą opłatą oddał mu tajemniczy rękopis.

Alchemik przypuszczalnie rozpowszechnił w tym celu plotkę, że księga to dzieło  Rogera Bacona. Późniejsze badania wykazały, iż wybitny filozof, który znał się na szyfrach, nie miał z nią jednak nic wspólnego. Zwolennicy tezy, że jest ona pomysłowym falsyfikatem, sądzą, iż za mistyfikacją stoi sam Dee, który miał sporządzić manuskrypt, a następnie sprzedać go Rudolfowi. 

Z jego dworu księga trafiła do wspomnianego Barescha, a później przez jakiś czas była w zbiorach Uniwersytetu Karola w Pradze. Następnie przejęli ją jezuici we Włoszech. Na ponad 200 lat o manuskrypcie zrobiło się cicho. Dziś hipotez dotyczących jego pochodzenia jest sporo, a część badaczy przypisuje autorstwo samemu Leonardowi da Vinci - wybitny umysł renesansu miał stworzyć to dzieło w młodości. Są i tacy, którzy sądzą, że ludzkości podarowali je... kosmici. 

***Zobacz także***

Największa porażka kryptologów

Analiza statystyczna występowania poszczególnych znaków i słów w tekście wskazuje, że zapis ma cechy języka - niesie więc jakąś informację. Ale rękopis nie powstał w żadnym ze znanych alfabetów. Nie jest to również sztuczny, ezoteryczny język enochiański - w późnym średniowieczu stworzyli go alchemicy, a spopularyzował m.in. John Dee. 

Rozmieszczenie i długość wyrazów sugerują natomiast, iż jeśli zapis miałby być zaszyfrowanym tekstem, to chodziłoby raczej o któryś z języków semickich. Próby złamania kodu księgi Wojnicza do tej pory nie dawały rezultatu, mimo że stosowano wszystkie znane metody deszyfracji - od najstarszych i najprostszych, po te używane przez pracowników współczesnych agencji szpiegowskich oraz wojsko. 

Nad manuskryptem pracował m.in. zespół kryptografów z amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, prowadzony przez Williama F. Friedmana. Była to grupa, która parę lat wcześniej złamała kod szyfrujący używanej przez Japończyków tzw. maszyny Purple, wzorowanej na niemieckiej Enigmie. 

Podobnych prób było znacznie więcej. Niektórzy eksperci uważali na przykład, że sens tekstu jest widoczny tylko po powiększeniu, a każda litera składa się z kilku znaków. Inni sądzili, iż sam tekst nie ma znaczenia, natomiast dla odszyfrowania liczy się liczba liter w danym wierszu. Jeszcze inni szukali rozwiązania, wychodząc z założenia, że zapis nie jest zakodowany, lecz został dokonany w egzotycznym, zapomnianym języku, ale i to nie przyniosło powodzenia. Manuskrypt pozostawał nieodczytany - aż do niedawna.

Na początku 2018 roku media na całym świecie obiegła sensacyjna informacja. Profesor Grzegorz Kondrak z Uniwersytetu Alberty w Kanadzie twierdzi, iż rozwikłał tajemnicę tej niesamowitej księgi. Polak wspólnie ze swoim doktorantem Bradleyem Hauerem użył do badania rękopisu najnowocześniejszych technologii z zakresu tzw. sztucznej inteligencji. 

Program komputerowy porównał próbki 400 języków i wybrał ten, który jest najbardziej zbliżony do zapisu manuskryptu. Informatycy uważają, że w księdze zaszyfrowano tekst w starożytnym języku hebrajskim. Twórca miał go zapisać metodą tzw. alfagramów, w której jedna fraza wykorzystywana jest do zdefiniowania kolejnej.

- Okazało się, iż 80% odczytanych słów znajduje się w słownikach języka hebrajskiego - tłumaczy prof. Kondrak. Uczeni przekonują, że odczytali pierwsze zdanie, które mogłoby brzmieć: "Ona skierowała zalecenia do kapłana, gospodarza domu, do mnie i do ludu".

Czy w takim razie sekret rękopisu Wojnicza w końcu został wyjaśniony? Lepiej podchodzić do takich rewelacji sceptycznie. Sami naukowcy mówią, że to dopiero początek badań i teraz powinni się tym zająć specjaliści od języka hebrajskiego, historii średniowiecza oraz astrologii. 

Pojawiło się także wiele głosów krytycznych. Profesorowi Kondrakowi zarzucano arbitralność założeń o braku samogłosek i alfagramach w tekście manuskryptu czy brak konsultacji z lingwistami. "Hipoteza hebrajska" Kondraka nadal nie wyjaśnia, gdzie i po co manuskrypt powstał. 

Poza tym to nie pierwszy raz, kiedy obwieszczone zostaje rzekome rozwiązanie zagadki księgi. Miała ona być zapisana m.in. po chińsku, mandżursku, niemiecku czy też w języku Azteków. Niektórzy sądzili nawet, że to tzw. glosolalia, czyli tekst powstały w ekstazie w wyniku uniesienia religijnego. 

W zeszłym roku Gerard Cheshire z brytyjskiego Uniwersytetu Bristolu ogłosił, że manuskrypt jest zabytkiem języka... protoromańskiego. Kto ma rację?

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy