Koniec świata... za cztery lata?

Miłośnicy katastroficznych wizji straszą nas zagładą ludzkości w roku 2012. I choć nie mogą się zgodzić ani co do przesłanek takiego wydarzenia, ani co do tego, co ma się konkretnie wydarzyć - wzajemnie się wspierają. Profesor z Uniwersytetu w Cambridge uważa jednak, że ludzkość wykończy coś bardzo przyziemnego...

Tym razem to nie przepowiednia Nostradamusa czy wyliczenia z kalendarza Majów. Zdaniem profesora Nicholasa Boyle'a nie grozi nam ani wielka asteroida, ani przebiegunowanie Ziemi. Uczony z Uniwersytetu w Cambridge wieszczy możliwość globalnej katastrofy nieco później niż inni, bo w roku 2014. Jej przyczyną mają być natomiast bardziej przyziemne... Grozić ma nam bowiem światowy kryzys ekonomiczny, do którego obecny jest jedynie przygrywką.

Nauczka z historii

Profesor Boyle przez całe życie studiował nauki polityczne, ekonomię, filozofię, teologię i literaturę, żeby zmierzyć się ze stanem światowej polityki i spojrzeć szerzej zarówno na przyczyny, jak i znaczenie obecnego kryzysu finansowego. Swoje wnioski, przewidywania i rady zawarł w książce "2014 - How to survive the next world crisis" ("2014 - jak przetrwać następny kryzys światowy").

Taka właśnie data jego zdaniem nie jest przypadkiem. Wydarzenia polityczne i ekonomiczne - jego zdaniem - mają tworzyć charakterystyczne wzory ujawniające się regularnie. Światowy i powtarzalny charakter takich wydarzeń według niego widoczny jest w ciągu ostatnich stuleci.

Reklama

Kryzys będzie, albo go nie będzie

Nie uważa też, że jesteśmy skazani na zagładę, bowiem charakter podejmowanych decyzji wpływa na ostateczne rozwinięcie się kryzysu lub nie. Na przykład w roku 1914 rezultatem była wyniszczająca wojna, która zmieniła całkowicie oblicze świata, w roku 1815 zaś Kongres Wiedeński zapewnił niemal sto lat względnego pokoju. Wzrost Niemiec około roku 1910 autor książki porównuje do obecnej ekspansji Chin.

W ten sam sposób połączenie narastających światowych problemów miałoby mieć swój szczyt i moment przełomowy w połowie zaczynającej się właśnie dekady. Boyle na rok 2014 przewiduje też zrównanie potęgi ekonomicznej i militarnej Azji z potęgą Ameryki, co ma się przyczynić do narastania konfliktów, zwłaszcza że przedłużający się ekonomiczny spadek najprawdopodobniej spowoduje radykalizację nastrojów na świecie i powrót USA do agresywnej polityki w stylu bushowskim.

Cała nadzieja w USA

Za kluczowego gracza w tej sytuacji profesor Boyle uważa jednak wciąż Stany Zjednoczone, których decyzje zaważą na kształcie, jaki świat przybierze wychodząc z kryzysu. Od posunięć USA i współpracy innych państw świata zależeć będzie, czy reszta XXI wieku będzie czasem przemocy i nędzy, czy też początkiem współpracy nowego rodzaju pomiędzy światowymi graczami.

Państwa nie są dość silne

Remedium na zagrożenie to - jego zdaniem - jest wciąż Pax Americana, ale w zmienionej postaci. Nastanie on dopiero wtedy, kiedy międzynarodowa społeczność zrozumie, że państwa narodowe nie są już dość silne, by mierzyć się z takimi zagrożeniami jak zapaść ekonomii, zmiany klimatyczne, radykalizacja nastrojów w wielu miejscach świata. Kiedy świat wyciągnie z zagrożeń wnioski i podejmie odpowiednie działania. Konieczne jest, - zdaniem autora książki - wzmocnienie międzynarodowej współpracy i globalne, ponadnarodowe zarządzanie.

Powrót do imperializmu

Niedostatek takiego światowego, zgodnego nadzoru i regulacji stał się przyczyną obecnego kryzysu bankowego i zapaści światowej gospodarki. Jest jednak nadzieja - jak mówi Nicholas Boyle - dziś bowiem mamy znacznie większe i silniejsze ponadnarodowe organizacje i lepszą międzynarodową współpracę, niż wiek temu. Ale konieczna jest zmiana filozofii, jaka stoi za światową polityką i ekonomią. Państwa narodowe autor nazywa "nieudanym dwudziestowiecznym eksperymentem". W sytuacji problemów ogólnoświatowych konieczne jest "zarządzanie imperialne", całościowe. W każdym razie do roku 2014 nasza przyszłość stanie się zdeterminowana przez nasze - całego świata - decyzje.

Artur Jurgawka

Kopalnia Wiedzy
Dowiedz się więcej na temat: Cambridge | kryzys | USA | koniec świata
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy