Kiedy naprawdę narodził się Jezus?

Obecnie nie ma już żadnych wątpliwości, że okres, który nazywamy "naszą erą" nie zaczął się wtedy, kiedy nam się wydawało... /123RF/PICSEL
Reklama

"Nasza era" to pojęcie, którego uczymy się już w szkole podstawowej i które pomaga nam dokonać ważnego podziału w dziejach świata: na wszystko to, co wydarzyło się do momentu przyjścia na świat Jezusa i po tym doniosłym fakcie. Stąd też przy datach umieszcza się skróty p.n.e. (przed naszą erą) oraz n.e. (naszej ery). 

Oczywiście nowy sposób mierzenia upływu czasu nie pojawił się wraz z narodzinami Zbawiciela - musiało upłynąć od tego faktu ponad 500 lat, aby papież Jan I rozpropagował już wkrótce powszechnie używany termin: Anno Domini, czyli roku Pańskiego...

Reklama

A jak liczono lata do tej pory? W powszechnym użyciu był rzymski system rachuby czasu, który zastąpił greckie datowanie oparte na olimpiadach i umownie rozpoczynał się od założenia Wiecznego Miasta. Aby zmienić ten "pogański" zwyczaj, w roku 525 n.e. ormiański mnich Dionizjusz Mały

dokonał niezbędnych obliczeń i stwierdził, iż do radosnego wydarzenia w Betlejem doszło w 753 roku od powstania Rzymu. I tu pojawił się pierwszy kłopot. Ponieważ matematyka wczesnośredniowiecznej Europy nie znała jeszcze liczby "0" (ta przywędrowała sześć wieków później z krajów arabskich), ów właśnie rok, a nie 754, stał się pierwszym rokiem naszej ery. 

W ten oto sposób już na początku pojawił się margines błędu sięgający 12 miesięcy. Ale to, jak się okazało, bardzo niewiele w porównaniu z dyskusją, jaka rozgorzała w czasach nowożytnych, gdy okazało się, że data narodzin Jezusa nawet w przybliżeniu może nie odpowiadać tej ustalonej urzędowo przez Jana I, a wahania w obliczeniach mogą sięgać nawet kilkunastu lat! Przyjrzyjmy się, jak próbowano (i próbuje się) rozwiązać jedną z największych zagadek Nowego Testamentu...


O okolicznościach towarzyszących narodzeniu Jezusa pisało dwóch ewangelistów: Łukasz i Mateusz. W relacji tego drugiego znajduje się fragment, który stał się punktem wyjścia do licznych spekulacji na temat daty tego wydarzenia. Mowa o słynnej "gwieździe betlejemskiej", która stanowiła drogowskaz dla mędrców, którzy przybyli z odległych krain położonych na wschodzie.

"A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię" - pisze Mateusz i prowokuje do pytania: co mogło być owym tajemniczym ciałem niebieskim, które przyprowadziło ich do Judei? I czy można na tej podstawie precyzyjnie określić czas narodzin Chrystusa?

Teorii na ten temat jest kilka. Oto najpopularniejsze z nich.

O ile była to - jak chętnie to sobie wyobrażamy - kometa, to w grę wchodzą dwa zdarzenia. W 12 roku p.n.e. w bezpośredniej bliskości Ziemi przeleciała kometa Halleya, która okrąża Słońce w czasie 74-79 lat. To niewątpliwie bardzo charakterystyczne ciało niebieskie i dobrze widoczne na nocnym niebie, ale data, jak na narodziny Chrystusa, jest nieco zbyt wczesna. 

W grę wchodzi także nieokresowa kometa, która została opisana przez chińskich kronikarzy: można ją było obserwować przez 70 dni w 5 roku p.n.e., czyli znacznie bliżej hipotetycznego momentu przyjścia na świat Jezusa.

Jeśli na niebie pojawił się wchodzący widowiskowo w atmosferę ziemską meteoryt lub był to wybuch supernowej (kończący spektakularnie żywot którejś z gwiazd), to  datowanie tego zjawiska jest właściwie niemożliwe: bolid, spalając się, nie pozostawił zapewne rozpoznawalnych śladów, a w naszej części galaktyki nie zaobserwowano żadnych pozostałości kosmicznej eksplozji z tamtych czasów.

Najchętniej przyjmowaną hipotezą względem "gwiazdy betlejemskiej" jest ta mówiąca o koniunkcji planet. Cóż to takiego? To ustawienie się ich w jednej linii dla obserwatora znajdującego się na Ziemi, co - rzecz jasna - potęguje ich blask. W 7 roku p.n.e. Jowisz i Saturn trzy razy "nałożyły się na siebie", a rok później doszło do potrójnej koniunkcji, w której wziął udział także Mars. Wszystkie te przypadki tłumaczyłyby fakt, że tajemnicze ciało niebieskie "prowadziło" mędrców, by w końcu "zawisnąć" nad Betlejem.

Jakby mało było wątpliwości co do roku przyjścia na świat Jezusa, niejako na marginesie tej dyskusji rozgorzał spór, w jakim stało się to miesiącu. Trudno nam wyobrazić sobie inny termin niż grudzień, ale tradycja świętowania Bożego Narodzenia pod koniec tego miesiąca pojawiła się dopiero w IV wieku - i być może była podyktowana chęcią "zatuszowania" kultu orientalnego boga Mitry.

Jego urodziny przypadały właśnie na 25 grudnia. Wielu wczesnochrześcijańskich autorów wskazywało (odwołując się do kalendarza egipskiego) jako miesiąc radosnych wydarzeń w Betlejem kwiecień, a Klemens z Aleksandrii skłaniał się raczej ku listopadowi. Jak więc było naprawdę?

Badacze Biblii znajdują odpowiedź w Ewangelii. Oddajmy więc ponownie głos Łukaszowi. We fragmencie pierwszego rozdziału poświęconym zapowiedzi narodzin Jana Chrzciciela dość dokładnie informuje on o czasie, kiedy ojciec proroka, kapłan Zachariasz, dowiedział się od anioła, że za dziewięć miesięcy zostanie ojcem, oraz o fakcie, iż Jezusa i Jana dzieliła różnica wieku wynosząca pół roku.

To wystarczy, aby dokonać niezbędnych obliczeń. Zachariasz podczas zwiastowania pełnił służbę w oddziale Abiasza, który był ósmy z kolei. Przy ustalaniu owych "dyżurów" brano pod uwagę trzy gromadzące rzesze pielgrzymów i wymagające zwiększonej obsady kapłanów święta: Paschę, Święto Żniw oraz Święto Szałasów. 

Wiedząc, że poszczególne oddziały sprawowały swe obowiązki od szabatu do szabatu, możemy ustalić dwie prawdopodobne daty służb Zachariasza i tym samym przedstawić (po dodaniu sześciu miesięcy) hipotetyczne daty urodzin Jezusa. Przypadałyby one na pierwszy lub siódmy miesiąc żydowski, tj. Nisan (marzec/kwiecień) albo Tiszri (wrzesień/październik).

Która z nich jest prawdziwa? Nie wiemy. Wiemy jednak, że dla ponad dwóch miliardów chrześcijan obchodzących 25 grudnia dzień Bożego Narodzenia nie będzie to miało większego znaczenia...

Świat Wiedzy Biblia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy