Jak matka zagłodziła syna...

Krystian w dzieciństwie ciężko zachorował. Od tej pory wymagał stałej opieki. Pomimo to matka zostawiała go samego na wiele dni. Bez jedzenia, picia, w nieogrzewanym pokoju...

Ćwierć wieku temu Elżbieta związała się z Jackiem Małychą. Po dość krótkim okresie narzeczeństwa oboje stanęli przed urzędnikiem stanu cywilnego w Poznaniu. Po ślubie wprowadzili się do własnego mieszkania, mieli też stałą pracę, co na życiowym starcie jest najważniejsze dla młodych ludzi. Byli bardzo szczęśliwi.

Całkowite ubezwłasnowolnienie

Niemal od razu zaczęli myśleć o powiększeniu rodziny. Nic więc dziwnego, że Elżbieta wkrótce zaszła w ciążę. Przez dziewięć miesięcy z niecierpliwością oczekiwali narodzin dziecka. Wreszcie, w piątek 23 października 1987 roku, na świat przyszedł chłopiec, któremu rodzice dali na imię Krystian. Starali się, by niczego mu nie brakowało. Były to wprawdzie jeszcze czasy siermiężnego PRL-u, ale Elżbieta z Jackiem sobie tylko znanymi sposobami zdobywali ubranka, odżywki, zabawki.

Reklama

Niestety, idylla trwała tylko jedenaście miesięcy. Tuż przed pierwszymi urodzinami Krystian poważnie zachorował. Na wirusowe zapalenie mózgu. Wymagał specjalistycznej pomocy. Lekarze robili, co mogli, aby ratować chłopca. Odnieśli połowiczny sukces. Krystian przeżył najgorszy kryzys, ale uszkodzenia mózgu były tak głębokie, że został nieodwracalnie upośledzony umysłowo.

Wyprzedzając nieco fakty ujawnimy, że nigdy nie doszedł do zdrowia. Z tego powodu, gdy tylko osiągnął pełnoletniość, Sąd Rejonowy w Poznaniu wydał postanowienie o jego całkowitym ubezwłasnowolnieniu.

Wątpliwości co do przyszłości

Diagnoza lekarzy, którzy przez następne lata zajmowali się Krystianem, brzmiała jak wyrok. Według nich, chłopiec na zawsze miał pozostać osobą upośledzoną umysłowo w stopniu głębokim, z niewykształconą mową oraz porażeniem spastycznym cztero-kończynowym, ze znacznymi zanikami mięśni i deformacjami stawów oraz kości.

Te kilka "suchych", bardzo wymownych zdań nie pozostawiało żadnych wątpliwości, co do przyszłości rodziny Małychy. Oznaczały, że Krystian nigdy nie będzie w stanie samodzielnie funkcjonować.

Nawet najprostsze czynności musieli za niego wykonywać rodzice. Chłopak nie potrafił się umyć, ubrać, przygotować sobie posiłku. Na dodatek - ponieważ nie wykształciła się mowa - nie umiał również zasygnalizować swoich potrzeb.

Problemy wraz z dorastaniem

Dopóki jeszcze był małym dzieckiem, rodzice radzili sobie z ciężkimi obowiązkami. Organizowali to na tyle dobrze, że zdecydowali się na drugie dziecko. Elżbieta tym razem urodziła córeczkę Justynę. Na szczęście dziewczynka nie miała najmniejszych kłopotów ze zdrowiem.

Poważne problemy pojawiały się stopniowo wraz z dorastaniem Krystiana. Chłopak był nieuleczalnie chory, ale to nie miało wpływu na rośnięcie i nabieranie wagi. Im więcej ważył, z tym większym trudem rodzice zmieniali mu pieluchę czy przewracali na boki, aby na jego ciele nie powstały odleżyny.

Nieszczęście to łatwiej było przetrwać, gdyby rodzice chorego dziecka wzajemnie się wspierali.

I tak działo się przez długie lata. Jacek Małycha w końcu jednak nie wytrzymał. Porzucił rodzinę, a konsekwencją tego kroku był rozwód z Elżbietą. Początkowo mężczyzna jeszcze utrzymywał kontakt z bliskimi, ale później zamilkł całkowicie. O tragicznym losie syna dowiedział się z... telewizji.

Człowiek, którego los nie rozpieszczał

Elżbieta przez jakiś czas sama dbała o chorego potomka. Nie chciała jednak reszty życia spędzić samotnie. Dość szybko poznała Mariusza Wyrozumskiego, człowieka po przejściach, którego los także nie rozpieszczał. Postanowili wspólnie iść dalej przez życie.

Mężczyzna nie zawahał się poślubić kobiety, choć doskonale wiedział, w jakim stanie jest jej syn. Wbrew obawom wielu ludzi oboje stanęli na wysokości zadania. Stworzyli zgraną i odpowiedzialną parę. Mało tego. Zdecydowali się na własne dzieci. Kobieta urodziła dwóch chłopców. 11-letniego dzisiaj Piotra i o dwa lata starszego Łukasza.

Uśmiech znowu zaczął pojawiać się na twarzy Elżbiety. Długie lata bowiem rodzina Wyrozumskich żyła przykładnie. Młodsze dzieci chodziły do szkoły, Krystian mógł liczyć na troskliwą opiekę, a rodzice ciężko pracowali, aby pieniędzy wystarczyło na wszystkie potrzeby. Nic nie zapowiadało dramatu. Niestety, ten jednak nadszedł. I to z winy alkoholu.

Atmosfera nie do zniesienia

Mariusz z Elżbietą początkowo pili okazyjnie, później coraz częściej, aż w końcu niemal codziennie. Co najgorsze, wzorowa do niedawna matka, będąc w ciągu alkoholowym, znikała na kilka dni z domu. Jej mąż nie był lepszy. Nie trzeba dodawać, że najbardziej cierpiały na tym dzieci. Atmosfera w domu stawała się nie do zniesienia. W efekcie Justyna wyprowadziła się.

Tego samego jednak nie mógł zrobić Krystian, który straszliwie cierpiał, gdy kobieta imprezowała. Sytuacja chłopaka była wówczas dramatycznie zła. Teoretycznie chorym powinni jeszcze interesować się przedstawiciele rozmaitych instytucji socjalnych, ale pielęgniarki pojawiały się u chłopca bardzo rzadko. W ciągu kilku miesięcy Krystian mocno schudł, nie miał także zapewnionej niezbędnej opieki lekarskiej. Z każdym rokiem było gorzej. Apogeum gehenny nastolatka nastąpiło w 2007 roku.

Miesiące spędzane na działce

Od kilku lat Elżbieta kultywowała zwyczaj, że każdego roku wraz z pierwszymi promieniami słońca przeprowadzała się z całą rodziną do domku na działce pod Poznaniem. Przebywali tam zwykle do jesieni. W zależności od pogody. Przez te kilka miesięcy kobieta odpoczywała od miejskiego zgiełku, a przy okazji balowała z innymi działkowiczami.

Ci zapamiętali ją jako osobę bardzo rozrywkową, która nigdy nie odmawiała napitku. Wielokrotnie zdarzało się, że w tym czasie Krystian pozostawał sam w mieszkaniu przy ulicy Przybyszewskiego. Być może do tragedii doszłoby już wcześniej, ale o chorym bracie pamiętała Justyna. Dziewczyna wiele razy jeździła karmić i przebierać Krystiana.

- Matka pojawiała się bardzo rzadko. A nawet jak przyjeżdżała, to kompletnie pijana - zeznała podczas przesłuchania Justyna.

Wakacje w fantastycznej atmosferze

Podobna sytuacja miała miejsce w 2007 roku. Wyrozumscy wyjechali z Poznania już w czerwcu. W komplecie. Elżbieta, Mariusz i dwójka młodszych dzieci oraz niepełnosprawny Krystian.

Pierwsze tygodnie niczym się nie wyróżniały. Było nawet przyjemnie. Zwłaszcza dla chorego nastolatka, dla którego pobyt na działce okazał się jedyną okazją w ciągu roku, aby łyknąć świeżego powietrza. Pod ręką mieli też warzywa i owoce prosto z działki, a inne potrzebne produkty mogli kupić w pobliskim sklepie. Wakacje mijały w fantastycznej atmosferze. Jedyny minus to stale powiększająca się ilość pustych butelek po alkoholu...

Później jednak zaczęły się problemy zdrowotne Krystiana. Najpierw chłopak dostał ostrej biegunki. Dla zdrowego człowieka niby nic poważnego, ale dla tak chorego nastolatka była to niebezpieczna sytuacja. Dlatego Mariusz Wyrozumski zadzwonił do lekarza rodzinnego i poprosił o załatwienie karetki pogotowia.

Pielęgniarka była dwa razy

Chłopak po raz pierwszy w tamtym okresie trafił do szpitala, w którym stwierdzono zatrucie pokarmowe. Krystian został hospitalizowany na ponad tydzień. Już wtedy personel opiekujący się nastolatkiem zauważył, że jest on bardzo zaniedbany, ale nikogo nie powiadomiono. Pielęgniarki zapamiętały jedynie, że przez 10 dni matka odwiedziła go tylko dwa razy. Jednak bez słowa sprzeciwu wyrażono zgodę, aby zabrała syna, gdy ten poczuł się nieco lepiej.

Wrócili na działkę. Wkrótce ponownie potrzebna była pomoc lekarska. Pierwszego września najmłodsze z dzieci bawiło się z psem. Biegali, skakali, kręcili się w kółko. I nagle Piotruś potknął się. Tak nieszczęśliwie, że upadł na prawą nogę chorego brata. Kości Krystiana okazały się zbyt słabe, jedna z nich pękła jak zapałka. Chłopak znowu musiał jechać do szpitala.

Siostra nie mogła pomóc

I historia powtórzyła się. Udzielono mu pomocy, zauważono, że jest wycieńczony, ale nikt nie wezwał odpowiednich służb. Co ciekawe, podczas późniejszego śledztwa okazało się, że szpitalny personel nie miał sobie nic do zarzucenia. A pewne jest, że ich stanowcza reakcja uratowałaby życie człowieka.

Po wypisaniu ze szpitala Krystian trafił od razu do mieszkania przy ulicy Przybyszewskiego. To centrum Poznania. Paradoksalnie, bardzo blisko jednej z największych klinik w stolicy Wielkopolski.

Chłopak nie mógł jednak liczyć na pomoc lekarzy z tej placówki. Ani mieszkańców "swojej" kamienicy. Nikt bowiem nie wiedział, że obłożnie chory nastolatek jest sam w mieszkaniu, zdany na łaskę losu. Jego dramat był tym większy, że Justyna przebywała poza Poznaniem i nie mogła mu teraz pomóc.

"On jest sam i chyba umiera"

Gdzie w tym czasie przebywała reszta rodziny? Na działce. I przez kilka dni matka Krystiana doskonale się bawiła. Kolejnych imprez nie zakłócały jej myśli o cierpiącym synu.

Był jednak ktoś, kto się martwił o niego. Zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale największą rozwagą wykazali się ci najmłodsi, czyli bracia.

Mali chłopcy wiele razy mówili matce, aby pojechała do mieszkania zobaczyć, co się tam dzieje, ale kobieta lekceważyła ich prośby. Ponieważ sytuacja się przeciągała, Łukasz postanowił sam zadziałać. 29 października zgłosił się do szkolnej pedagog, której wyznał, że starszy brat może potrzebować pomocy.

- On jest sam i chyba umiera - mówił ze łzami w oczach chłopiec.

Nikt im nie otworzył

Relacja dziecka była tak wstrząsająca, że pracownica szkoły natychmiast zareagowała. Błyskawicznie skontaktowała się z kompetentnym pracownikiem Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu, a ten od razu zgłosił sprawę do właściwego komisariatu policji.

Dwóch funkcjonariuszy pojechało na ulicę Przybyszewskiego. Stanęli przed drzwiami mieszkania Wyrozumskich i głośno dobijali się przez dłuższą chwilę. Nikt im nie otworzył.

- Oni wszyscy wyjechali kilka miesięcy temu - powiedziała policjantom sąsiadka, którą na klatkę schodową przyciągnęły hałasy.

Inni mundurowi udali się więc na działkę, ale i tam nie zastali Elżbiety. Od Łukasza, który akurat wrócił ze szkoły, kobieta dowiedziała się, że losem Krystiana zainteresowała się już policja. Dlatego szybko pojechała autobusem do siebie. Policjanci przekazali informację kolegom, którzy cały czas czekali w kamienicy.

Dla osób o mocnych nerwach

Wkrótce pojawiła się Elżbieta. Otworzyła drzwi mieszkania i weszła do środka w towarzystwie stróżów prawa. Ci ostatni sporządzili notatki służbowe z tego, co ujrzeli w środku. Zaznaczamy, że jest to lektura tylko dla osób o silnych nerwach.

Krystian leżał bez ruchu na tapczanie. W pościeli brudnej od kału i moczu. Na pierwszy rzut oka widać było, że chłopak jest skrajnie wycieńczony. Na dodatek spod gipsu założonego na złamaną nogę wypływała ropa. W pokoju panowała bardzo niska temperatura, bo od kilku dni nikt nie napalił w piecach. Atmosferę grozy dopełniało to, że w pobliżu tapczanu nie widać było niczego do jedzenia. Zresztą nawet gdyby stał tam jakiś posiłek, to Krystian nie byłby w stanie po niego sięgnąć. Z późniejszej opinii biegłych jednoznacznie wynika, że chłopak powoli umierał z głodu.

- Był blady i wychudzony. Tak bardzo, że sanitariusze bali się położyć go na nosze, by nie zrobić mu krzywdy - opowiadał jeden ze świadków.

Ważył zaledwie 15 kilogramów

Młody mężczyzna w ciężkim stanie trafił do szpitala. Lekarze przez dwa tygodnie walczyli o jego życie. Niestety, bezskutecznie. Organizm był już zbyt wycieńczony...

10 listopada 2007 roku chłopak zmarł. Po śmierci zważono Krystiana. Okazało się, że w wieku 20 lat ważył zaledwie... 15 kilogramów!!!

Biegli z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu, którzy przeprowadzili sekcję zwłok ustalili, że Krystian Małycha zmarł śmiercią powolną, a jej przyczyną była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa.

Po zabraniu Krystiana do szpitala policjanci zajęli się jego matką. Kobietę przewieziono do pobliskiego komisariatu. Nie była w stanie zeznawać. Po badaniu alkomatem okazało się, że Elżbieta jest kompletnie pijana. W wydychanym powietrzu stwierdzono u niej ponad 3 promile alkoholu. Dlatego trafiła najpierw do izby wytrzeźwień, podobnie jak Mariusz Wyrozumski, który również był po kilku głębszych. Dwójkę młodszych dzieci umieszczono zaś w pogotowiu opiekuńczym.

Wielka ropiejąca rana

Następnego dnia Prokuratura Rejonowa Poznań Grunwald wszczęła śledztwo w tej odrażającej sprawie. W pierwszej kolejności przesłuchano lekarzy ze szpitala, do którego po raz ostatni trafił Krystian. Ich relacja budzi grozę. Doktor Marek K. zeznał, że u przywiezionego pacjenta stwierdzono skrajne niedożywienie, odwodnienie i karygodne zaniedbania higieniczne.

- Chłopak miał ropne zmiany spojówki ocznej, ślady stolca na brzuchu i pośladkach, a jego ubranie było po prostu brudne - wyliczał lekarz, który zajął się również złamaną nogą. Zauważył bowiem, że spod gipsu wypływa krew. Po zdjęciu opatrunku okazało się, że pod nim była wielka ropiejąca rana.

"Wiedziałam, że jest niedobrze"

Z kolei biegli zwrócili uwagę, że stadium odwodnienia i niedożywienia nie pozostawia żadnych wątpliwości, iż Krystian nie dostawał nic do jedzenia od wielu dni. Nie jest wykluczone, że nawet ponad tydzień. I to było bezpośrednią przyczyną pogorszenia stanu zdrowia chłopaka, a w konsekwencji jego śmierci.

Podczas przesłuchania Elżbieta Wyrozumska wprawdzie przyznała się do winy, ale starała się część odpowiedzialności za tragedię zrzucić na innych ludzi. Zapewniała, że jej chory syn schudł podczas pobytu w... szpitalu. Wbrew oczywistym faktom twierdziła, że przyjeżdżała do Krystiana kilka razy dziennie, gdy ten sam przebywał w mieszkaniu. Kategorycznie zaprzeczyli temu inni lokatorzy kamienicy, którzy długo nie widzieli nikogo z rodziny Wyrozumskich. Nawet ci najbliżsi mieszkający przez ścianę lub z naprzeciwka.

- Wiedziałam, że jest z nim niedobrze, ale nie wzywałam lekarza. Wstydziłam się, że zobaczy mnie pijaną - tak odpowiedziała na najważniejsze pytanie.

Wina i kara

W tej sytuacji wyrodnej matce postawiono zarzut popełnienia dwóch przestępstw. Pierwsze z nich to narażenie syna na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia (art. 160 par. 2 kodeksu karnego). Zaś drugie to porzucenie osoby nieporadnej i niezdolnej do samodzielnej egzystencji pomimo obowiązku troszczenia się o nią (art. 210 par. 1 kk). Za to grozi jej do pięciu lat więzienia.

"Krystian Małycha nie był zdolny do samodzielnej egzystencji, dlatego też zagwarantowanie mu bezpieczeństwa wymagało od matki zorganizowania dla niego nieprzerwanej opieki. Nie zrobiła tego. Przy stanie zdrowia Krystiana pozostawienie go bez stałej opieki (...), w wysokim stopniu zagrażało jego życiu" - napisał prokurator w akcie oskarżenia.

Proces kobiety toczy się przed Sądem Rejonowym w Poznaniu. Na ławie oskarżonych nie zasiada jej mąż Mariusz Wyrozumski, który nie był formalnie opiekunem prawnym Krystiana.

Adam Brykalski

Personalia bohaterów oraz niektóre okoliczności zmieniono.

Rys. Włodzimierz Bludnik

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy