Grzebani żywcem co noc. Szojna - wieś pod wydmami

Ich życie to permanentny strach i niepewność. Gdy budzą się rano, nie wiedzą, czy będą w stanie wyjść z domu. Niektórzy z obawy przed pogrzebaniem żywcem nie zamykają na noc drzwi. "To miejsce, o którym zapomniał Bóg" - mówią mieszkańcy malutkiej wioski Szojna.

Szojna to licząca trzystu mieszkańców rosyjska osada położona na półwyspie Kanin, nad Morzem Białym. Wioska leży na całkowitym uboczu, z dala od cywilizacji. Nie można tu dojechać drogą lądową, bo po prostu nie opłacało się budować trasy wiodącej do tak odległego miejsca. Jeśli ktoś z zewnątrz chciałby odwiedzić Szojnę, musi wybierać między samolotem a statkiem.

Patrząc na zdjęcia satelitarne można by rzec, że wieś jest malowniczo położona wśród wydm, lecz to właśnie wydmy stanowią największe przekleństwo tego miejsca.


Reklama

Wyobraź sobie jednak miejsce, gdzie każdego dnia musisz wykopywać swój dom spod stert wszędobylskiego piachu. Gdzie po przebudzeniu się możesz zastać zasypane okna i drzwi. Gdzie walka z nieubłaganą przyrodą właściwie się nie kończy i przez całe lata wyznacza rytm życia.

Wielu mieszkańców Szojny ma jedną zasadę - nie zamyka na noc drzwi wejściowych. Naniesiony przez wiatr piasek mógłby bowiem uwięzić ich w domostwach. Zresztą, w tak małej społeczności zagrożenie kradzieżą jest znikome. Tutaj zagraża jedynie matka natura.

Nikt nie wie dokładnie, dlaczego piasek wędruje w górę wybrzeża, zasypując regularnie gospodarstwa. Ten fenomen nie został jeszcze ostatecznie rozwikłany przez naukowców. Nie znaleźli oni także sposobu na powstrzymanie tego procederu. Mieszkańcy przeważnie odgarniali domy buldożerem, ale maszyna w końcu dokonała żywota. Na nową czekali aż dwa lata. Od niedawna znów mają do dyspozycji spychacz.

W latach 30. ubiegłego wieku Szojna była prężnie działającą osadą rybacką, porównywaną nawet do Murmańska. Każdego dnia z portu wypływało tutaj nawet siedemdziesiąt kutrów i łodzi. Taka sielanka trwała kilkadziesiąt lat, lecz z początkiem pierestrojki wioska zaczęła znikać pod wydmami.

Jak twierdzą niektórzy, to właśnie zbyt intensywne połowy i poważne zaburzenie ekosystemu zgotowały Szojnie dzisiejsze piekło na ziemi. Podczas odpływów piasek z dna morza jest wywiewany na ląd, powodując powstawanie nowych wydm i zasypywanie gospodarstw. "To piasek zemsty" - twierdzą niektórzy.

Obecnie z 1500 mieszkańców w Szojnie pozostało tylko 300 i populacja stopniowo się zmniejsza. Ci, którzy tu pozostali, nadal próbują utrzymywać się z połowu ryb (konkurencja jest o wiele mniejsza) oraz z łowiectwa.

"To miejsce, o którym zapomniał Bóg. Ale my nigdy stąd nie odejdziemy" - mówią mieszkańcy Szojny. Mimo że w obecnym systemie pomoc państwa jest bardzo ograniczona, oni nie wyobrażają sobie wyprowadzki i życia w innym miejscu. Za to z otwartymi rękami przyjmują zwiedzających.

Turyści, którzy odwiedzili wioskę grzebaną żywcem, rekomendują drogę lotniczą i zabranie się na pokład samolotu transportowego. Choć na miejscu nie ma żadnego hotelu, nocleg znaleźć można w blaszanych barakach. Restauracji również brak, ale gościnność miejscowych nie pozwoli wam umrzeć z głodu.

Brzmi przekonująco? Z pewnością nie dla wszystkich, ale obierając ten kierunek wakacyjny możecie być pewni, że w Szojnie... nie spotkacie znajomych!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy