Fałszywe cuda: Ręka Boga czy szatana?

„Matka Boska uzdrawia w Oławie na działce!” – takie sensacyjne nagłówki pojawiły się w polskiej prasie po tym, jak 8 czerwca 1983 roku Kazimierzowi Domańskiemu rzekomo ukazała się Królowa Niebios /East News
Reklama

Wczesnym rankiem 8  czerwca 1983 roku Kazimierz Domański dziarskim krokiem pomaszerował ku ogródkom działkowym im. Jakuba Sobieskiego w Oławie. Przed rozpoczęciem pracy na grządkach poszedł do swojej altanki i pomodlił się przed obrazkiem Matki Boskiej, który otrzymał wcześniej od księdza w kaplicy wrocławskiego szpitala przy ul. Traugutta - rencista trafił na oddział wewnętrzny, gdyż podejrzewano, że cierpi na niedowład kończyn i traci przytomność z powodu zakrzepu w mózgu. 

To właśnie w stolicy Dolnego Śląska zdarzył się pierwszy z serii wielu cudów w jego życiu: zanim chirurdzy przystąpili do operacji, okazało się, iż... zator zniknął.

Reklama

Zdaniem Domańskiego nie było to dziełem przypadku: pewnej nocy w szpitalnej sali ukazała mu się bowiem Królowa Niebios i poinformowała, że został przez nią uzdrowiony.Mężczyzna skończył dziękczynne modły, przeżegnał się i przystąpił do pracy. Po chwili zorientował się, że wziął za mało tasiemki do podwiązywania pomidorów. 

Podreptał więc do składziku. Ku jego zdumieniu, w środku czekała na niego... Matka Boska. Mężczyzna momentalnie padł na kolana. - Wstań. Ja ciebie uzdrowiłam, ty masz chorych uzdrawiać - powiedziała świetlista postać i położyła mu rękę na ramieniu.

Cud w Oławie

Domański nie tracił czasu. Tego samego ranka powiadomił o niesamowitym spotkaniu miejscowego proboszcza, a potem wrócił na działkę i czym prędzej zabrał się za wznoszenie prowizorycznego ołtarza (na dachu altanki postawił krzyż, a miejsce, w którym pojawiła się Matka Boska, oznaczył białą serwetką). Ksiądz nie miał zamiaru ukrywać objawienia przed wiernymi - powiedział o nim w trakcie kazania. 

Na efekty nie trzeba było długo czekać, tym bardziej że wkrótce rencista doznał kolejnych widzeń... Sensacyjne wiadomości błyskawicznie trafiły do dziennikarzy. Media rozpisywały się o "cudzie w Oławie", a Domański stał się lokalną gwiazdą.

 - Objawienia zawsze mam o trzeciej w nocy. Matka Boża pojawia się na chmurce, Chrystus ma kasztanowe włosy i brodę. Po ekstazie wszystko przychodzi mi do głowy, siadam i piszę. Najpierw na brudno, potem przepisuję na maszynie. I potem odczytuję w kościele - zapewniał w rozmowie z reporterem. 

Tylko przez pierwszy rok do altanki Domańskiego przybyło ok. 100 000 ludzi - nie brakowało bowiem osób przekonanych, że wizjoner z pomocą Boga leczy ludzi. Jednak Kościół sceptycznie podchodził do tych nadprzyrodzonych mocy oraz objawień - 17 stycznia 1986 roku Konferencja Episkopatu Polski ostrzegła wiernych, aby nie pielgrzymowali do Oławy. 

Hierarchowie działali błyskawicznie, choć w tego rodzaju przypadkach werdykt zapada nawet kilkadziesiąt lat od zaobserwowanych wydarzeń (najlepszym tego przykładem są objawienia w Medziugorje, które od blisko czterech dekad czekają na orzeczenie autentyczności). Jakby na przekór stanowisku dostojników i sceptycyzmowi niedowiarków, niedługo po ogłoszeniu decyzji Episkopatu ustawiona przez Domańskiego w altance figurka Matki Boskiej zaczęła płakać krwawymi łzami... Realizując polecenie Maryi, rencista zorganizował zbiórkę pieniędzy na budowę świątyni Matki Bożej Królowej Wszechświata Bożego Pokoju. 

Otrzymanie od sąsiadów gruntów, gdzie miała zostać wzniesiona, było niczym dar niebios - podobnie jak pomoc ludzi, którzy za darmo pracowali na chwałę Boga, oraz hojnie wpłacane datki. Cel został osiągnięty w 1996 roku, wizjoner w końcu mógł odprawiać "msze" w godnych warunkach. Trzy lata później zarejestrował Stowarzyszenie Ducha Świętego, które jednak hierarchowie w sutannach uznali za sektę.

W czerwcu 2002 roku rzekomy uzdrowiciel doznał udaru mózgu i trafił do szpitala. Przed śmiercią zdążył pojednać się z Kościołem i otrzymać ostatnie namaszczenie. Trzy lata później jego żona przekazała prywatną świątynię na rzecz wrocławskiej diecezji.

Kult tak, objawienia - nie!

Zgodnie z teologią chrześcijańską objawienia publiczne skończyły się wraz ze śmiercią Jana Ewangelisty - pod tym pojęciem rozumie się bowiem wyłącznie objawienia zawarte w Biblii i stanowiące istotę nauki Kościoła. 

Ujawnienie się Boga lub świętych, którzy wzywają swych wybrańców do wypełnienia jakiejś specjalnej misji - nawet jeśli ma miejsce w obecności wielu osób - nazywane jest prywatnym. - Objawienia prywatne są po to, żeby ożywić wiarę, upomnieć ludzkość, nawoływać do pokuty i nawrócenia - tłumaczy abp Marek Jędraszewski. 
- O prawdziwości tych objawień decyduje Magisterium Kościoła (urząd przekazujący i wyjaśniający prawdy wiary - przyp. red.). 

-  Nie wystarczą relacje świadków. Bierze się pod uwagę wiele czynników, jak choćby to, komu Matka Boża się objawia, czy zasługuje on na zaufanie. Bierze się też pod uwagę, co się dzieje w miejscu, gdzie dokonywały się objawienia - chodzi o cuda, uzdrowienia, nawrócenia, wzrost pobożności czy częstotliwość pielgrzymek - dodaje duchowny. 

Stygmaty czy samookaleczenie?

Kiedy w trakcie stanu wojennego internowano działaczy opozycji, a Polacy tracili nadzieję na zrzucenie jarzma komunistycznej władzy, świadectwa Katarzyny Szymon rozświetlały mrok beznadziei. 

Kobieta twierdziła, iż objawiła jej się Maryja, która przekonywała, że odrodzi się "Solidarność"... Choć po wojnie Kościół wspierał dążenia obywateli w ich oporze przeciw ateizmowi, niezbyt przychylnie patrzył na następne orędzia głoszone przez Szymon - zapewne nie tylko dlatego, że dostojnicy z natury sceptycznie podchodzą do objawień prywatnych. Kobieta obwieszczała bowiem, że Królowa Niebios domaga się, by księża żyli bardziej skromnie i cnotliwie. 

Wizjonerka powtarzała też słowa przekazane jej m.in. przez najsłynniejszego stygmatyka, ojca Pio (ostrzegał, że na świecie rozpanoszyła się pycha, która doprowadzi do wojen i kataklizmów) i kolejne wezwania Matki Boskiej (która podobno zdecydowanie sprzeciwiała się chodzeniu przez płeć piękną w spodniach). Choć urodzona we wsi pod Pszczyną kobieta znała tylko język polski, to ponoć w czasie objawień rozmawiała ze zmarłymi po aramejsku i hebrajsku. W życiu Szymon środy i piątki były dniami szczególnymi - począwszy od Wielkiego Piątku w 1946 roku to właśnie wtedy otwierały się rany na rękach i nogach. 

Mało tego, zdarzało się, iż płakała także krwawymi łzami, a na jej czole pojawiały się takie obrażenia, jakby chwilę wcześniej zdjęła z głowy koronę cierniową. Według przekazów wstydziła się tych świętych ran na ciele i ukrywała je przed postronnymi. Ale tak niesamowitego fenomenu nie dało się zataić przed światem, wkrótce mówili o nich nie tylko najbliżsi sąsiedzi - nowina rozniosła się po kraju. Komunistyczne władze nie miały zamiaru bezczynnie przyglądać się takim dowodom istnienia siły wyższej. Szymon była wzywana na milicję, gdzie - wedle jej słów - słyszała groźby, iż "zniknie bez śladu". Mało tego, w latach 50. mundurowi podobno pobili ją do nieprzytomności.

To, co było solą w oku partyjnych dygnitarzy, dawało nadzieję zwykłym obywatelom. Pod drzwiami wizjonerki ustawiali się ludzie, którzy chcieli chociaż dotknąć kobiety wybranej przez Boga, ale przede wszystkim - błagać o uzdrowienie. Wbrew opiniom sceptyków, niektórzy... faktycznie przestali cierpieć na różne schorzenia. 

Do kościelnych hierarchów napływały żarliwe świadectwa cudownie uleczonych. "Pani Katarzynie mam wiele do zawdzięczenia, szczególnie to, że za jej pośrednictwem została cudownie uzdrowiona z nieuleczalnej choroby siostra mojej żony Józefa Kaczmarczyk. Uzdrowienie to było zapowiedziane w ekstazie, kiedy przez Katarzynę przemawiała bł. Aniela Salawa, a było to na urodzinach Katarzyny w 1983 roku" - pisał w korespondencji do kurii niejaki Władysław Nowak. 

W tym samym roku podczas pielgrzymki do Polski z Szymon spotkał się Jan Paweł II. Parę miesięcy po rozmowie z Ojcem Świętym kobieta trafiła na kilkutygodniowe specjalistyczne badania. Po konsultacjach z lekarzami Kuria Metropolitarna w Katowicach orzekła, iż stygmaty Ślązaczki nie mają znamion nadprzyrodzonych. Biskup nie uznał również głoszonych przez nią objawień... Wizjonerka zmarła w 1986 roku. W ostatniej drodze towarzyszyło jej kilkadziesiąt tysięcy osób. 

Czy zawładnął nimi Szatan?

Ta opowieść przypomina scenariusz filmu Egzorcysta: w położonej na północy Hiszpanii wsi San Sebastián de Garabandal w latach 1961-1965 doszło do wydarzeń, którymi emocjonowali się katolicy w każdym zakątku globu. Zresztą związane z nimi kontrowersje trwają do dziś... 

Co się wtedy stało? Otóż cztery nastolatki - Maria Dolores Mazon, Conchita i Jacinta Gonzalez oraz Maria Cruz - uczestniczyły w zjawiskach, które zwykło się określać objawieniami Matki Bożej i św. Michała Archanioła. Pierwsze z nich miało miejsce 18 czerwca, gdy ujrzały świetlistą postać. Dopiero w kolejnych dniach dzieci zorientowały się, iż mają do czynienia z aniołem - zapowiedział on, że 2 lipca spotka się z nimi Matka Boska. 

Tak też się stało. Maryja przekazała im swoje orędzie 18 października 1961 roku: - Trzeba podejmować wiele ofiar, czynić wielką pokutę, nawiedzać Najświętszy Sakrament. Ale przede wszystkim trzeba być bardzo dobrym. Jeśli tego nie uczynimy, spadnie na nas kara. Kielich się napełnia. Jeśli się nie nawrócimy, nadejdzie wielka kara. 

Prawdziwość objawień potwierdziło tysiące naocznych świadków, w tym również duchowni. Towarzyszyły im nawrócenia i uzdrowienia, a dziewczynki w ich trakcie wpadały w ekstazę, a nawet lewitowały - ich ciała unosiły się wysoko nad ziemią! Na dodatek przyjmowały z rąk Królowej Niebios niewidzialną komunię. 

Brzmi nieprawdopodobnie? Cóż, zachował się film, na którym widać materializującą się hostię na języku Conchity Gonzalez... Według nastolatki Michał Archanioł powiedział jej, że po Janie XXIII będzie jeszcze trzech papieży, "a potem nadejdzie Koniec Czasów". Czyżby święty kłamał - lub po prostu się pomylił? Wszak po śmierci Jana Pawła II na tronie Stolicy Piotrowej zasiadł Benedykt XVI, a po nim biskupem Rzymu został Franciszek.

Podobnych wątpliwości było więcej, w czego efekcie mimo niesamowitych okoliczności Kościół nie uznał objawień w San Sebastián de Garabandal. Jak w takim razie wyjaśnić te wydarzenia? Pewien trop w rozwiązaniu zagadki mogą wskazywać spektakularne upadki w czasie lewitacji dziewczynek - wyglądały one tak, jakby nastolatkami rzucała o ziemię tajemnicza siła. Nie brakuje głosów, iż... zawładnął nimi Szatan. 

Do miejsc, w których doszło do objawień (również tych uznanych przez Watykan za fałszywe), przybywają tłumy pielgrzymów. Tylko część z nich uczestniczy w odprawianych w okolicy nabożeństwach, pozostali koncentrują się na robieniu zdjęć i kręceniu filmów: to efekt zakodowanego w wielu z nas pragnienia doświadczenia niezwykłości. 

Tymczasem dla Kościoła tego rodzaju wizje stanowią zwykle nie lada kłopot: nie brakuje bowiem oszustów, którzy chcą wzbudzić zainteresowanie, a co za tym idzie - żerując na naiwnych, zapewnić sobie dostatnie życie. Mimo to u źródeł niektórych z tych nadnaturalnych zdarzeń trudno doszukać się egoistycznych pobudek. Niewykluczone, że za kilkadziesiąt lat hierarchowie zrewidują swoją ocenę i uznają je za autentyczne.


Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy