EVP: Głosy z zaświatów

EVP - na czym polega to przyprawiające o dreszcz grozy zjawisko? /YouTube
Reklama

Początkowo na nagraniu słychać tylko cichy szum. Potem przytłumione odgłosy: szuranie, coś przypominającego szmer cieknącej wody czy przejeżdżający samochód. 

Po półgodzinnym odtwarzaniu nagle z głośnika dobiega dziwny dźwięk. To jakby falujący, zniekształcony ludzki głos. 

Po kilku prostych komputerowych operacjach - eliminujących zakłócenia, spowalniających edycję oraz wyostrzających zapis - do uszu zdumionego "łowcy duchów" dociera wyraźny głos: "To ja, czy mnie słyszysz?". Słyszy. I rozpoznaje. Mówi jego zmarła matka... 

To tylko jedna z setek relacji potwierdzających istnienie efektu tzw. elektronicznych głosów (Electronic Voice Phenomena, EVP). Na czym polega to przyprawiające o dreszcz grozy zjawisko?

Reklama

Szwedzki eksperyment

Przez otwarte okno swego letniego domu w Mölnbo pod Sztokholmem malarz Friedrich Jürgenson usłyszał beztroski świergot zięby. Uradowany, wybiegł do ogrodu, niosąc pod pachą przenośny magnetofon szpulowy. Postawił go pod czereśnią, z której dobiegał śpiew ptaka, wcisnął klawisz nagrywania i pomału się wycofał. Niebawem wrócił po sprzęt, wyłączył rejestrowanie dźwięku i udał się do pracowni, by odsłuchać nagranie. 

Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast spodziewanych treli usłyszał dziwny hałas przypominający grzmoty podczas burzy! Potem odezwała się trąbka, grająca coś w rodzaju fanfary. Następnie rozległ się niski, męski głos, mówiący po norwesku. 

Znający biegle kilka języków Jürgenson zrozumiał - mimo zakłóceń - że wypowiedź dotyczy śpiewu nocnych ptaków. Trwało to chwilę, po czym wreszcie rozpoczął się właściwy ziębi koncert. Jednak ze zrozumiałych względów artystę bardziej zainteresował początek taśmy. Oddał nawet magnetofon do przeglądu, by sprawdzić, czy aparatura dobrze działa. Technicy nie znaleźli uszkodzeń. 

Od tej pory - a był to czerwiec 1959 roku - Friedrich całkowicie poświęcił się nagrywaniu zagadkowych przekazów. Nie było to pierwsze spotkanie tego utalentowanego malarza i śpiewaka z "głosami z zaświatów". 

Zmuszony do porzucenia dobrze zapowiadającej się kariery wokalnej (był uczniem samego Tito Schipy - jednego z najlepszych tenorów w historii opery) z powodu choroby gardła, zajął się sztukami plastycznymi, co zaowocowało m.in. pracą dla Watykanu i portretowaniem papieża Piusa XII.

W 1957 roku postanowił wrócić do śpiewania. Swoje próby rejestrował na taśmie magnetofonowej. Podczas odtwarzania nagrań zauważył dziwne modulacje dźwięku, a dotyczyło to również zapisów powstałych w profesjonalnym studio. Któregoś dnia słuchał z żoną muzyki z domowego adapteru, gdy nagle zabrzmiała angielska piosenka, której na pewno wcześniej nie było na płycie! 

Te zdarzenia coraz bardziej niepokoiły wrażliwego artystę. W końcu - również z płyty gramofonowej - otrzymał wyraźny przekaz: muzyka ucichła, a męski głos oznajmił, że Jürgenson powinien przeprowadzić się do Mölnbo, bo tam ma szanse na lepszy rozwój swojej muzycznej kariery. Czy zagadkowa osoba przewidziała, że w tej podsztokholmskiej miejscowości Friedrich całkowicie poświęci się poszukiwaniu kontaktu z nieznanym?

Kolejnych nagrań Jürgenson dokonywał w różnych warunkach, eksperymentując z miejscami i czasem. Efekt zawsze był ten sam: tajemnicze głosy w różnych językach przekazywały zwięzłe informacje. Były to urywki zdań, szepty, sygnały dźwiękowe. 

Po przetłumaczeniu wyrazy układały się w zdania, np. "Dzień dobry, Friedrich, to my, jesteśmy tutaj". Artysta zaczął podejrzewać, że nawiązał łączność z... duchami zmarłych. Przypuszczenie potwierdziło się, gdy pewnego dnia usłyszał swoją nieżyjącą od czterech lat matkę. 

Mówiła: "Friedel, słyszysz mnie? Tu mama". Tym zdrobnieniem nie zwracał się do niego nikt inny. 

Co słychać w „białym szumie”?

Następny przełom nastąpił w 1960 roku, kiedy - ponownie namówiony przez głos z taśmy - wykorzystał do nagrań radioodbiornik. Rezultat był tak spektakularny, że badacz pozostał wierny tej technice do końca życia. A była ona prosta: należało zadać pytanie, a potem przyłożyć mikrofon do radiowego głośnika i zarejestrować "biały szum". 

Podczas odtwarzania nagrania słyszalne były konkretne odpowiedzi. Drogą prób i błędów Szwed ustalił optymalną częstotliwość, czyli fale średnie o długości 1445-1450 kHz - od tej pory zwane "falami Jürgensona".

Pragnąc podzielić się swoim odkryciem ze światem, w 1963 roku zwołał konferencję prasową, na której przedstawił nagrania przedstawicielom mediów. Reakcje na tak sensacyjne nowiny były rozmaite - lecz wszyscy zgadzali się co do tego, że Jürgenson traktuje kontrowersyjny temat niezwykle profesjonalnie oraz racjonalnie. Jego odkryciami i metodami zainteresowali się liczni inżynierowie i naukowcy z wielu europejskich krajów. 

I to począwszy od fizyków, przez psychiatrów, aż po teologów! Nikt nie udowodnił mu oszustwa, taśmy nie były sfałszowane. Niektórzy uważali jednak, że nagrane głosy nie pochodzą od zmarłych, lecz mają źródło w podświadomości samego Jürgensona! 

W kolejnych latach badacz opublikował dwie książki, wygłosił mnóstwo wykładów, ale przede wszystkim nagrał olbrzymie ilości rozmów z głosami z zaświatów. Większość wypowiadających się na taśmach osób została zidentyfikowana przez niego samego lub jego przyjaciół i współpracowników. Te głosy należały do ludzi od dawna już nieżyjących!

Wstrząśnięty padre Gemelli

Friedrich Jürgenson zyskał międzynarodową sławę i przyciągnął uwagę środków masowego przekazu do zjawiska znanego jako EVP - Electronic Voice Phenomena. Nie był jednak pierwszym człowiekiem, któremu udało się zarejestrować te niesamowite dźwięki. 

W 1952 roku dwaj szacowni włoscy zakonnicy - Agostino Gemelli (założyciel i rektor Katolickiego Uniwersytetu Najświętszego Serca w Mediolanie, przewodniczący Papieskiej Akademii Nauk) i ojciec Pellegrino Ernetti, znany egzorcysta, a zarazem specjalista od dawnej muzyki - pracowali w uczelnianym laboratorium fizycznym nad oczyszczeniem z szumów nagrań chorałów gregoriańskich. 

Taśma często się rwała, a wtedy Gemelli wzdychał: - Och, tato, pomocy! Kiedy kilka dni później zakonnicy sprawdzali gotowe nagrania, wyraźnie usłyszeli słowa: - Ależ, Zuccone, oczywiście, że ci pomagam. Zawsze jestem przy tobie.

Wstrząśnięty franciszkanin rozpoznał głos swojego nieżyjącego ojca, który w dodatku zwracał się do niego żartobliwym przezwiskiem z dzieciństwa, używanym tylko przez jego rodziców. Duchowni postanowili natychmiast zgłosić to wydarzenie zwierzchnikom w Watykanie. 

Wbrew obawom, papież Pius XII zareagował spokojnie, a nawet entuzjastycznie, zachęcając ich do dalszych prób, które mogłyby się stać podwaliną dla badań naukowych służących umocnieniu wiary w życie pozagrobowe. Ten następca Świętego Piotra doskonale zdawał sobie sprawę, że świat wchodzi w erę nowych technologii i dominacji mass mediów, a ich umiejętne wykorzystanie może przynieść Kościołowi wiele pożytku.

Głosy ze skrzyni

W połowie lat 50. amerykański fotograf Attila von Szalay i jego przyjaciel, pisarz Raymond Bayless, podjęli się osobliwego eksperymentu. Von Szalay twierdził, że umie komunikować się ze zmarłymi, a wątpiący w to Bayless postanowił sprawdzić możliwości rzekomego medium przy pomocy osiągnięć współczesnej techniki. 

W tym celu panowie skonstruowali dźwiękoszczelną kabinę, w której umieścili mikrofon. Przewód prowadził od niego na zewnątrz - do magnetofonu i głośnika. Natychmiast po włączeniu sprzętu usłyszeli niewyraźne szepty pochodzące z wnętrza skrzyni. Skrupulatnie nagrali wszystkie dźwięki. Podczas odtwarzania taśmy okazało się, że są na niej również głosy, których nie było słychać w trakcie trwania doświadczenia. 

Pierwszy z nich należał do mężczyzny, który powiedział po prostu: "Mówi G." ("This is G."). Co więcej, głosy nie milkły nawet w tych momentach, kiedy eksperymentatorzy opuszczali studio nagraniowe - były więc niezależne od obecności Von Szalaya. Przyjaciele doszli do wniosku, że zarejestrowane wypowiedzi rzeczywiście pochodzą od zmarłych. 

Taśmy prawdy

Friedrich Jürgenson opublikował dwie książki o swoich odkryciach. Pierwsza z nich, wydane w 1964 roku Głosy z kosmosu, trafiły w ręce łotewskiego filozofa i parapsychologa Konstantinsa Raudivego. Lektura głęboko go poruszyła, niedawno bowiem doświadczył podobnego wydarzenia: wyszedłszy z domu, przypadkiem zostawił włączony magnetofon, a po powrocie i puszczeniu taśmy usłyszał z niej swoją dawno zmarłą matkę... 

Raudive zrozumiał, że właśnie odnalazł osobę, która może odpowiedzieć na dręczące go pytania. Musiał skontaktować się ze Szwedem! W 1965 roku mężczyźni spotkali się w Uppsali i już niebawem rozpoczęli wspólną pracę. Skrupulatność i pracowitość Konstantinsa doskonale uzupełniały wizjonerskie podejście Jürgensona. 

Entuzjazm Łotysza przyciągnął do niego mnóstwo osób wspierających jego poczynania. Niebawem Raudive dysponował taką ilością materiału, że mógł napisać własną książkę. 

1968 rok przyniósł publikację Niesłyszalne staje się słyszalnym, zawierającą drobiazgowo przeanalizowane tysiące godzin nagrań, a także listy, świadectwa i komentarze naukowców, techników, psychologów, lekarzy i teologów. 

Podobnie jak poprzednik, Raudive zauważył, że osoby na taśmach wypowiadają się, mieszając języki - czasem jest ich pięć lub sześć w jednym zdaniu. Mowa jest rytmiczna, dwa razy szybsza niż przy normalnej konwersacji, a wyrazy krótkie. Często łamane są reguły gramatyczne. Bywa, że głosy brzmią mechanicznie lub metalicznie. 

Najaktywniejszą osobą w nagraniach Konstantinsa okazała się jego matka, która zazwyczaj mówiła po łotewsku, ale równie dobrze radziła sobie z hiszpańskim, niemieckim czy szwedzkim, których to języków za życia absolutnie nie znała. Nierzadko zwracała się do syna zdrobniałym imieniem "Kostia" i dodawała mu otuchy, kiedy jego prace spotykały się z krytyką i niezrozumieniem. 

Taśmy badacza gościły także wielu sławnych ludzi, m.in. Newtona, Goethego, Dostojewskiego, Tołstoja czy Churchilla. Również Carl Gustav Jung, mentor i nauczyciel Raudivego, poprzez nagrania zachęcał zza grobu zdolnego ucznia do kontynuowania dzieła. 

Kontrolowane doświadczenia

Raudive organizował wiele eksperymentów z udziałem setek uczestników, którzy brali udział w odczytywaniu i identyfikacji próbek głosów. Stał się tak znany, że - zanim przyjął się termin EVP - tajemnicze przekazy nazywano "głosami Raudive". 

W 1971 roku zaproszono go do Londynu w celu przeprowadzenia kontrolowanego doświadczenia. Akcję finansował wydawca gazety "The Sunday Mirror", a stroną techniczną zajęła się wytwórnia płytowa Pye Records. Nagrań miano dokonać w klatce Faradaya, aby wyeliminować promieniowanie elektromagnetyczne. Organizator zażyczył sobie wezwania "ducha" zmarłego 20 lat wcześniej pianisty Artura Schnabla. 

Na czterech profesjonalnych magnetofonach zarejestrowano dwie 18-minutowe sesje. Podczas odtwarzania nagrań najpierw zabrzmiał głos nieżyjącego od kilku miesięcy dyrygenta Johna Barbirolliego, a potem odezwał się "zamówiony" Schnabel. Wszyscy świadkowie byli zdumieni i zachwyceni. Nawet sceptycznie nastawieni technicy i inżynierowie dźwięku stali się gorącymi zwolennikami teorii łotewskiego filozofa.

Chociaż jednak zjawisko zostało tak dobrze udokumentowane, nauka wciąż nie umiała go wyjaśnić. Wymykało się ono prawom fizyki. Konstantins Raudive zmarł w 1974 roku, a w kolejnej dekadzie sam odezwał się do kontynuatorów swoich badań. Jego głos pojawiał się w nagraniach radiowych i przekazie telewizyjnym, wykorzystywał do kontaktu również telefon i komputer. 

Ostatni raz słyszano go w roku 1997. Technika rozwijała się i kolejni badacze poszukiwali nowych środków do nawiązywania łączności ze światem niematerialnym. Na przełomie lat 70. i 80. XX wieku George Meek i Bill O’Neill opracowali urządzenie, które nazwali Spiricom (od słów spirit communication, czyli komunikacja duchowa). Co ciekawe, twierdzili, że koncepcja aparatu została im przekazana drogą telepatyczną przez zmarłego kilka lat wcześniej naukowca, dr. George’a Jeffriesa Muellera. 

Pomysłodawca nadal udzielał im porad za pośrednictwem już skonstruowanego Spiricomu. Był to zestaw generatorów białego szumu, który pozwalał na niespotykaną dotąd bezpośrednią, dwustronną komunikację z zaświatami. Efekty były szokujące! Niestety, wyglądało na to, że za ich jakość odpowiadały przede wszystkim paranormalne zdolności konstruktorów, gdyż obsługiwana przez kogo innego maszyna nie wytwarzała czytelnych komunikatów. 

Rzeka czasu

Czym są te enigmatyczne głosy? Skąd pochodzą? Do kogo należą? Być może dochodzi do przypadkowego wychwytywania odbitych fal radiowych. Niewykluczone, że niektórzy ludzie obdarzeni pa ra psychicznymi zdolnościami umieją generować fale elektromagnetyczne. Istnieje teoria poltergeistów, które opanowują magnetofony i radioodbiorniki. 

Nie można też odrzucić hipotezy o pareidolii czy też apofenii (oba terminy oznaczają skłonność do doszukiwania się znaczenia w przypadkowych obrazach, dźwiękach czy wydarzeniach). Większość badaczy fenomenu nie ma jednak żadnych wątpliwości. Zmarły w 2015 roku niemiecki fizyk Ernst Senkowski był przekonany, że rozmawia z osobami, które opuściły nasz świat i przeniosły się do innego wymiaru.

Doktor Anabela Cardoso, portugalska dyplomatka (między innymi konsul generalna we Francji i Hiszpanii, chargé d’affaires w Japonii i Indiach) pod koniec lat 90. ubiegłego wieku nawiązała kontakt nie z pojedynczym głosem, ale całą ich zorganizowaną grupą, czymś w rodzaju niematerialnej radiostacji! Istoty przedstawiły się jako "Timestream" (portugalskie "Rio do Tempo" - Rzeka Czasu) i - zazwyczaj poprzez bezpośredni przekaz radiowy (Direct Radio Voice, DRV) - udzielają informacji na temat "kolejnego wymiaru życia", czasu i przestrzeni, w jakich się znajdują. 

Według dr Cardoso każda żywa istota - człowiek, zwierzę i roślina - trwa po śmierci w lepszej, piękniejszej rzeczywistości. Duchowy wzrost jest wspólny dla wszystkich stworzeń i nie kończy się tu, na ziemi. Podobne idee łączą nie tylko wielu praktyków komunikacji EVP, ale również liczne religie i kultury całego świata.

Świat Tajemnic
Dowiedz się więcej na temat: duchy | głosy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy