Dzwon na wygnaniu. Każdy mógł trafić na Syberię

Dzwon obecnie wisi w cerkwi św. Dymitra na Krwi /domena publiczna
Reklama

W Rosji na Syberię można było trafić za najmniejszą przewinę. Każdy władca posyłał niewygodne mu osoby za Ural. Czasem nawet na wygnanie były skazywane przedmioty, jak dzwon, który ogłosił śmierć Dymitra Iwanowicza, syna Iwana Groźnego.

Dymitr miał dwa lata, kiedy zmarł car. Rada regencyjna postanowiła odprawić go i jego matkę, Marię Nagoję do Uglicza nad Wołgą. Stało się to za sprawą Borysa Godunowa, doradcy Iwana Groźnego i jego następcy, Fiodora I. Nie chciał on, aby Maria i Dymitr przeszkadzały mu w rządzeniu.

15 maja 1591 roku ośmioletni Dymitr Iwanowicz bawił się z kolegami. Dostał ataku epilepsji i tak nieszczęśliwie się przewrócił, że przebił się nożem. Zmarł chwilę później z powodu utraty krwi.

Wówczas odezwał się dzwon miejscowej cerkwi. Ogłosił śmierć następcy tronu. Matka Dymitra i jej zwolennicy podejrzewali morderstwo dokonane na zlecenie Borysa Godunowa. Natychmiast wybito przedstawicieli regenta, a Maria ogłosiła, że mordercy zostali ukarani. O zabójstwo oskarżono m.in. polskiego lekarza, co miało ułatwić Polakom przejęcie władzy w Moskwie.

Reklama

Wieści o wydarzeniach w Ugliczu doszły do Godunowa. Wysłał ekspedycję karną, która stłumiła bunt. Maria Nagoja została zesłana do klasztoru w Goricy, a dzwon, który ogłosił śmierć Dymitra został skazany na obcięcie serca i wygnanie na Syberię. Zawisł w Tobolsku, gdzie spędził 300 lat.

W końcu został ułaskawiony, odzyskał serce i zawisł w cerkwi wybudowanej w 1692 roku w miejscu śmierci Dymitra. Obecnie bije bezkarnie każdego dnia.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy