Czy światem rządzą astrolodzy?

Znawcy sztuk tajemnych od najdawniejszych czasów wpływali na losy ludzkości. Czy astrologia stała się przeżytkiem? Nic bardziej mylnego! Horoskopy pomagały podejmować decyzje również najważniejszym politykom XX wieku!

Spotkanie Ronalda Reagana i Michaiła Gorbaczowa, podczas którego doszło do podpisania historycznego porozumienia o całkowitej eliminacji lądowych rakiet nuklearnych średniego i mniejszego zasięgu, zostało ściśle zaplanowane według zaleceń... jasnowidza. 

W myśl horoskopu postawionego dla obu przywódców przez Joan Quigley - zawodową astrolog pierwszej damy - to właśnie dzień 8 grudnia 1987 roku był najbardziej odpowiedni do negocjacji. Podpowiedziała też prezydentowi, aby złagodził swoją retorykę. 

Obliczenia się sprawdziły, gdyż właśnie to spotkanie uznaje się za przełomowe w kwestii przerwania wyścigu zbrojeń. Był to początek końca zimnej wojny.

Joan Quigley (na zdj.) została zatrudniona przez pierwszą damę tuż po zamachu na Ronalda Reagana. Miała zapobiec kolejnym atakom, ustalała też terminy rejsów prezydenckiego samolotu. Po konsultacjach z nią zapadały ważne decyzje polityczne. Astrolog okazała się skuteczna: więcej zamachów na Reagana nie przeprowadzono.

Skandal wybuchł w 1988 roku, kiedy były szef personelu Białego Domu wyjawił: - Prawie wszystkie ważne kroki podejmowane przez Reaganów są wcześniej konsultowane z kobietą, która stawia horoskopy, aby sprawdzić, czy planety są w odpowiednim ułożeniu dla danego przedsięwzięcia. 

Reklama

Ta informacja wywołała szok. W Stanach Zjednoczonych zaczęto zadawać sobie pytanie: czy o przyszłości kraju i całego świata decyduje astrolog? 

Wyrazem oburzenia był list protestacyjny Federacji Amerykańskich Naukowców, podpisany m.in. przez pięciu noblistów, w którym uczeni zakwestionowali prawo Reagana do dalszego sprawowania urzędu.

Druga wojna światowa toczyła się także na niebie. Nie chodzi jednak tylko o walki samo lotów, ale i o astrologów - reprezentujących zarówno aliantów, jak i III Rzeszę. Ich przepowiednie mogły być dla przeciwników groźniejsze niż bomby... 

Mimo że po dojściu do władzy Hitler zdelegalizował większość organizacji mogących mieć jakikolwiek związek z wiedzą tajemną, to po wybuchu globalnego konfliktu zasięgał rady "ekspertów". Wśród nich znalazł się astrolog Karl Ernst Krafft, który przewidział m.in. zamach na Führera w listopadzie 1939 roku oraz to, iż III Rzesza będzie odnosić sukcesy do 1942 roku. 

Jednak jego przepowiednie nie tylko zapowiadały bieg dziejów - ale i na nie wpływały. Oznajmił on bowiem zastępcy Adolfa Hitlera, Rudolfowi Hessowi, że Niemcy, aby wygrać wojnę, muszą zawrzeć pokój z Wielką Brytanią. Polityk wziął jego słowa na poważnie i potajemnie wyruszył do Anglii, aby negocjować warunki traktatu pomiędzy oboma państwami. Misja zakończyła się fiaskiem, a sam Hess został uznany za zdrajcę. Ogłoszenie kilku niekorzystnych - choć trafnych! - przepowiedni o przyszłości III Rzeszy przypieczętowało los Kraffta. Zmarł w drodze do obozu koncentracyjnego...

Za jasno widza aliantów można z kolei śmiało uznać pracującego dla brytyjskiego kontrwywiadu Louisa de Wohla. Stawiał on horoskopy nazistowskiemu przywódcy i na ich podstawie przewidywał, który dzień Führer może uznać za właściwy do przeprowadzenia ataku. Jego przepowiednie nie zawsze się spełniały - w 1941 roku wyruszył z misją do Stanów Zjednoczonych, gdzie w trakcie licznych wywiadów zapewniał, iż Hitlerowi zostało tylko kilka miesięcy życia. Prawdopodobnie był to celowy zabieg propagandowy - który poskutkował! 

De Wohl przekonał bowiem wielu Amerykanów, że warto przyłączyć się do aliantów. Nie zyskał jednak szacunku kolegów z agencji. Wielu wysoko postawionych oficerów wywiadu nadal uważało go jedynie za próżnego szarlatana, który, aby podkreślić swoje znaczenie, lubił paradować po Londynie w... mundurze kapitana.

Astrologia jest prastarą sztuką, liczącą sobie ponad 4000 lat. Była niezwykle ważna w religijności mieszkańców starożytnego Bliskiego Wschodu i Egiptu. Można podejrzewać, iż na co dzień stykali się z nią również Izraelici, jednak od pewnego momentu Biblia zaczęła traktować ją wrogo. Prorok Izajasz wieszczył "opisywaczom nieba, którzy badają gwiazdy" oraz "przepowiadają na każdy miesiąc", że "ogień ich spali", a także "nie uratują własnego życia z mocy płomieni". 

Niechęć do astrologów odziedziczyli autorzy z kręgu chrześcijańskiego, czego dowodzą m.in. pisma św. Augustyna, jednego z Ojców Kościoła, który przed nawróceniem... sam zajmował się stawianiem horoskopów. Ale chęć poznania zapisanej na niebie przyszłości niejednokrotnie bywała silniejsza od lęku przed potępieniem. Świadczą o tym żywoty kilku papieży. 

Wielkim orędownikiem wróżbiarstwa był Paweł III (na ilustracji). Jednym z najbardziej wpływowych ludzi na jego dworze został ceniony wówczas na Półwyspie Apenińskim astrolog Luca Gaurico, który trafnie przepowiedział dwa wybory na tron Piotrowy. 

Ojciec Święty konsultował z nim swoje najważniejsze kościelne decyzje, m.in. od jego horoskopu uzależniał datę rozpoczęcia budowy nowych gmachów niedaleko Bazyliki Świętego Piotra albo terminy spotkań Kolegium Kardynalskiego. Nadworny astrolog za swoje zasługi dla papiestwa został mianowany przez Pawła III biskupem.

Nic dziwnego, że głowa Kościoła tak ufała swojemu doradcy, wszak to właśnie Gaurico wywróżył mu przed laty, iż zostanie następcą św. Piotra. Co ciekawe, jasnowidzowi udało się również z dokładnością do jednego dnia przewidzieć datę śmierci swojego protektora...


Kariera Michela de Nostredame, czyli Nostradamusa, (na ilustracji) zaczęła się od... śmierci. W 1559 roku król Francji Henryk II zmarł na skutek obrażeń, jakich doznał w trakcie turnieju rycerskiego. Dopiero wtedy zrozumiała stała się wróżba ze zbioru wydanego przez astrologa cztery lata wcześniej: 

"Młody lew starego pokona / Na polu bitwy w pojedynczym starciu. / W złotej klatce oczy mu wykłuje / Jedną z dwóch części, żeby umarł okrutną śmiercią". 

To, co początkowo brzmiało jak bełkot szaleńca, okazało się dokładnym opisem wydarzeń: władca był bowiem spod znaku lwa, jego przeciwnik miał na sobie zbroję z motywem tego zwierzęcia, a przyczyną zgonu monarchy był ułamany fragment kopii rycerskiej wbity w jego oko przez podniesioną zasłonę hełmu. 

Wróżby Nostradamusa często zrozumiałe stawały się dopiero po ich wypełnieniu, gdyż zostały spisane w kilku językach oraz były pełne mglistych metafor. Mimo to królowa Katarzyna Medycejska nie miała zastrzeżeń co do jego prof etycznych umiejętności. Szybko uczyniła Michela swoim nadwornym astrologiem i lekarzem. 

Z obu zadań wywiązywał się zresztą znakomicie, czym zaskarbił sobie przychylność tej jednej z najpotężniejszych i najbardziej bez względnych władczyń w historii Europy.

Inną głośną -  bo nieoczekiwanie spełnioną - wróżbą dotyczącą monarchów była ta z 1564 roku. Podczas przyjęcia Nostradamus miał przepowiedzieć młodemu księciu, iż zostanie królem Nawarry, a później Francji, oraz że założy nową dynastię. 

Brzmiało to absurdalnie, biorąc pod uwagę, iż przy życiu pozostawało nadal trzech synów Henryka II i Katarzyny Medycejskiej. Proroctwo okazało się jednak prawdą, a wspomniany młokos zapisał się w historii jako Henryk IV Burbon.

Jednym z najbardziej wpływowych ludzi XVI-wiecznej Anglii był John Dee. Na dworze Elżbiety I pełnił funkcję nie tylko astrologa i medyka, ale także... szpiega. Dzięki dwóm pierwszym profesjom oraz wsparciu królowej mógł z łatwością przenikać do otoczenia innych władców. 

Dotarł m.in. na dwór jednego z najpotężniejszych monarchów w  Europie, cesarza Rudolfa II, który był znany z tego, że otaczał się czarnoksiężnikami. 

Wiadomości ze swoich misji, które miała prawo przeczytać jedynie angielska monarchini, oznaczał symbolem "007", skopiowanym wieki później przez twórcę postaci Jamesa Bonda: dwa zera oznaczały wszechwidzące oczy Johna Dee, a siódemka według astrologa była liczbą pomyślną oraz obdarzoną magiczną mocą. 

Powiernik Elżbiety wydobywał cenne informacje od swych źródeł m.in. dzięki stawianiu im horoskopów. Aby robić to skutecznie, musiał przecież wiedzieć, co planują i jakie problemy zaprzątają ich myśli.

Zwolennicy porównywali go do Merlina z legend o królu Arturze. O jego służbę zabiegały prawie wszystkie europejskie dwory, oferując niebotyczne sumy. Odwiedził m.in. ciężko chorego Stefana Batorego - lecz zamiast go uleczyć, naraził się na gniew, twierdząc, że cierpienia monarchy są... karą za grzechy. Mimo to zainkasował za swą "pomoc" 800 florenów. 

Najhojniejszą gażę zaproponował mu car Fiodor I - obiecywał roczne honorarium w kwocie, która po uwzględnieniu inflacji wynosiłaby dzisiaj ponad pół miliona funtów. John Dee odrzucił jednak intratną ofertę i pozostał wierny Elżbiecie.

W pomieszczeniu było ciemno, w powietrzu unosiły się opary z kadzideł, ale monarcha był pewien: oto w  lustrze objawił mu się duch jego zmarłej żony - Barbary Radziwiłłówny (na ilustracji). Był wdzięczny swojemu medykowi i astrologowi, Lorenzowi Dhurowi, za możliwość ujrzenia ukochanej raz jeszcze. Wzruszony władca nie miał pojęcia, że padł ofiarą sprytnej sztuczki, w której - poza niemieckim magikiem - maczali palce jego dwaj dworzanie, Jerzy i Mikołaj Mniszchowie, oraz biskup Franciszek Krasiński. 

Przebrali oni podobną do zmarłej Barbarę Giżankę w królewskie szaty oraz zainscenizowali seans z myślą, aby... wyswatać Zygmunta Augusta z "duchem" i w ten sposób zyskać wpływ na jego postępowanie. Choć pomysł był szalony, udało im się! Giżanka, która była zresztą w tym czasie związana z Mikołajem Mniszchem, szybko została kochanką Jagiellona. Wkrótce otrzymała tytuł szlachecki i liczne dobra. Powiła także królowi córkę, a zaraz po jego śmierci z pomocą braci rozgrabiła wszystkie dobra monarchy zgromadzone na dworze w Knyszynie. 

Cała sprawa została przedstawiona na sejmie w 1573 roku, ale główni oskarżeni zostali uniewinnieni. Być może afera zakończyłaby się inaczej, gdyby mógł zeznawać Lorenz Dhur - będący, jak ustalił historyk dr hab. Roman Bugaj, pierwowzorem legendarnej postaci pana Twardowskiego ("durus" to po łacinie "twardy"). Astrolog zginął jednak wcześniej z  rąk Mniszchów. Jego nagłe zniknięcie tłumaczono sobie wówczas... porwaniem przez diabła - uprowadzenie to przeszło potem do kanonu literatury dzięki Adamowi Mickiewiczowi.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy