Couchsurfing w Rosji: Fejki i fakty

Jeżeli zamieszcza się jakieś wiadomości krytyczne wobec Putina, to przedstawiane są wyłącznie jako absurdalne ataki zagranicznych mediów lub polityków, którzy rzekomo na nic nie mają dowodów /East News
Reklama

Według popularnego porzekadła Rosja nie jest krajem, tylko "stanem umysłu". W czasie trwającej 10 tygodni podróży sprawdził to Stephan Orth, autor książki "Couchsurfing w Rosji".

Rosja Putina zalewana jest fake newsami. Za te w dużej mierze odpowiada prorządowa telewizja Russia Today. O mechanizmach dezinformacji dowiecie się więcej poznając przy okazji Nowosybirsk, blisko półtoramilionowe miasto na południu Rosji.

Przeczytaj fragmenty książki "Couchsurfing w Rosji" Stephana Ortha:

"To piękny kraj" - powiedział Jelcyn, a prawdziwość jego słów potwierdza raz po raz spojrzenie z okna pociągu na niekończące się lasy. Podczas podróży człowiek ma dużo czasu na rozmyślania. Żeby dotrzeć do Nowosybirska, 076Э, potrzebuję dwudziestu dwóch godzin; leżę na pryczy w wagonie bez przedziałów i obserwuję, co się dzieje dookoła. Starszy pan w kolorowych szortach i lakierkach zagryza obwarzankami zupkę chińską. Dwa szkraby w przejściu porównują wielkość swoich pępków, dochodząc do wniosku, że obydwa są dosyć śmieszne. Po napatrzeniu się na krajobraz i na moich sąsiadów przechodzę do lektury wiadomości.

Reklama

Sputnik podaje niepokojące informacje. Nagłówek nad jednym z artykułów głosi: "Media: niemiecki rząd przygotowuje obywateli do wojny". Czyżbym coś przegapił w czasie podróży? Czytam dalej i stwierdzam, że tytuł wprowadza w błąd. Chodzi o tekst z "Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung", poświęcony raportowi rządu, w którym mowa o tym, by zachęcać obywateli do zgromadzenia w domach zapasów żywności i wody na wypadek kryzysu. W szóstym akapicie Sputnik cytuje fragment dokumentu, zgodnie z którym "atak na terytorium Niemiec wymagający zastosowania obrony konwencjonalnej" uznaje się za mało prawdopodobny.

Z punktu widzenia rzemiosła dziennikarskiego sam tekst jest w porządku. Użycie czasownika "przygotowywać" w tytule zmienia jednak jego wymowę. Piłkarze przygotowują się do mistrzostw świata, uczniowie - do matury. Przygotowania dotyczą więc zwykle wydarzeń, które nastąpią na pewno lub przynajmniej z dużym prawdopodobieństwem. Takie niuanse są ważne, bo przecież wielu odbiorców wiadomości tylko przewija ekran, błyskawicznie przelatując wzrokiem nagłówki.

Regularny czytelnik wiadomości na finansowanych przez państwo rosyjskie portalach Sputnik i RT szybko rozpozna pewne wzorce. Oczywiście nie znajdzie tam negatywnych doniesień na temat rosyjskiego rządu, w końcu w biuletynie kolei niemieckich też nie pisze się o pasażerach oburzonych spóźnieniami pociągów lub powolnym wi-fi w wagonach. Jeżeli zamieszcza się jakieś wiadomości krytyczne wobec Putina, to przedstawiane są wyłącznie jako absurdalne ataki zagranicznych mediów lub polityków, którzy rzekomo na nic nie mają dowodów. 

Abstrahując od tego, głównym celem nie jest rozpowszechnianie zmyślonych historii - to byłoby zbyt prostackie. Prezentuje się raczej wiadomości wybrane spośród tysięcy pojawiających się codziennie, takie, które są zgodne z pewną większą narracją, serwując je w sposób przejaskrawiony i okraszając sformułowaniami, które tę narrację wspierają. 

Jest przecież duża różnica, czy mówi się o "powstańcach", czy o "terrorystach", czy kogoś nazywa się "obrońcą praw człowieka", czy "podżegaczem", oraz czy danego przywódcę określa się mianem "legalnie wybranego", czy "rządzącego w sposób autokratyczny". Fakty, które pasują do pożądanego obrazu, są szczególnie eksponowane, co sugeruje też większą wagę informacji, które z obiektywnego punktu widzenia nie mają wielkiego znaczenia.

Medioznawcy wyróżnili kilka takich narracji. Można je streścić następująco: Zachód chce tylko zaszkodzić Rosji, jego media szerzą antyrosyjską propagandę. Zbliża się trzecia wojna światowa  (to à propos wspomnianego tytułu). Europa pogrąża się w chaosie. Stany Zjednoczone pogrążają się w chaosie. Putin jest silny, tak samo jak Rosja. No i ogólnie rzecz biorąc, nie należy wierzyć nikomu, niczyim informacjom.

Ten ostatni chwyt jest chyba najbardziej perfidny. Trafia przecież do przekonania każdemu myślącemu człowiekowi, ale zarazem sugeruje, że z każdego wydarzenia można wyciągnąć również odmienne wnioski. W ten sposób zrównuje się wartość informacji publikowanych w "Spieglu" czy "New York Timesie" z wartością treści zamieszczanych w RT Deutsch, wymysłów zwolenników spiskowej teorii dziejów na Infowars.com czy dowolnego wpisu na osi czasu na Facebooku. Witamy w epoce postprawdy, w której wiadomości stają się kwestią wiary.

W raporcie sporządzonym po dwóch latach skrupulatnego dochodzenia stwierdzono, że samolot Malaysia Airlines MH17 został zestrzelony z terytorium Ukrainy rosyjską rakietą buk? Musi się za nim kryć spisek Zachodu przeciwko Rosji! Podajemy pięć innych, "równie prawdopodobnych" wariantów przebiegu wydarzeń: maszyna sama spadła, w ogóle nie była pod ostrzałem. Samolot zestrzelili Amerykanie, żeby zszargać opinię Rosji. Zestrzeliła go ukraińska rakieta ziemia-powietrze. Został zaatakowany z powietrza przez pilota ukraińskiego myśliwca. Na pokładzie nie było żadnego żywego człowieka - już w Amsterdamie do MH17 załadowano zwłoki i samolot wystartował na autopilocie.

Zgodnie z ustaleniami niemieckiej policji trzynastoletnia Niemka pochodzenia rosyjskiego wcale nie została zgwałcona przez imigrantów? To jasne, rząd w Berlinie chce zatuszować coś, co mogłoby zaszkodzić jego polityce wobec uchodźców.

Kiedy w obiegu są różne wersje tej samej historii, czytelnik w odruchu nabytym uznaje, że prawda zapewne leży gdzieś pośrodku. Może to być pułapka, bo czasem mimo wszystko istnieje wersja prawdziwa i wersja fałszywa.Wiele mediów - nie tylko rosyjskich - a także wielu polityków stosuje podobną strategię. 

Narracje mogą brzmieć też tak: uchodźcy to przestępcy. "New York Times" prowadzi kampanię oszczerstw wobec Donalda Trumpa. Przeciwnicy Brexitu są finansowani przez Unię Europejską. Jeżeli narracje te poprzeć dostateczną liczbą prawd, półprawd i zupełnych kłamstw, w czytelniku umocni się przekonanie, że w tych stwierdzeniach coś musi być, choćby w międzyczasie zdemaskowano poszczególne informacje jako fejki.

Dana narracja powinna jednak zawierać "subiektywną prawdę", która wielu odbiorcom wyda się przekonująca. Zdaniem "Angela Merkel jest kosmitką z planety Krikkit i zamierza zniszczyć Ziemię" nie osiągnie się zbyt wiele. Najsilniej oddziałuje połączenie kilku narracji, na przykład "uchodźcy to przestępcy" i "prasa mainstreamowa nas okłamuje".

Uśmiech

Przeprowadzona w Niemczech ankieta wykazała, że główną przyczyną utraty zaufania do tradycyjnych mediów jest fakt, iż na Facebooku regularnie można przeczytać informacje i historie ignorowane przez mainstream. To swoisty paradoks: im większy chaos informacyjny, im szybszy chocholi taniec skandalistów i demaskatorów, tym mniejsza wiara w ludzi mających wieloletnie doświadczenie w selekcjonowaniu wiadomości.

Czy zatem główne środki masowego przekazu zawsze mają rację? Oczywiście, że nie - one również przejaskrawiają, upraszczają i skandalizują, "Bild" bardziej, "Süddeutsche Zeitung" mniej. Czy i one - jak twierdzą media rosyjskie, dokonując bezrefleksyjnej projekcji - też nie sięgają po różne narracje, którym podporządkowują rozpowszechniane wiadomości? Jasne, że tak. 

Zdecydowana większość niemieckich dziennikarzy zgadza się z następującymi stwierdzeniami i w mniejszym lub większym stopniu daje temu wyraz w swoich artykułach: demokracja jest stosunkowo rozsądnym systemem politycznym. Pluralizm, czyli dopuszczanie do głosu różnych poglądów na dany temat, dobrze służy społeczeństwu.

Ostrze krytyki specjalistów od "łże-mediów" kieruje się jednak zwykle w inną stronę. Ich zdaniem w mediach niemieckich (wrzucanych do jednego worka) obowiązują takie narracje, jak: polityka Merkel wobec kryzysu uchodźczego jest całkowicie słuszna. Rosja jest zła. Do Pegidy zapisują się wyłącznie neonaziści.

Żaden poważny obserwator niemieckiego świata prasy nie potwierdzi tych zarzutów. W artykułach opiniotwórczych i relacjach dziennikarze wcale nie reprezentują jednolitego frontu, wcale nie brakuje krytyki rządu.

I na tym właśnie polega różnica między mainstreamem a serwisami w rodzaju RT czy Sputnika; możecie sprawdzić to sami. Nie znajdziecie tam prawie żadnych tekstów podważających treść wymienionych wcześniej narracji (a jeśli takowe się zdarzają, to zawierają wyłącznie suche fakty, na przykład Van der Bellen wygrywa wybory w Austrii lub Śmiertelne ofiary katastrofy lotniczej w Jakucji). 

Z całą pewnością też nie natkniecie się na żadne krytyczne stwierdzenie o Putinie ani na analizę Floty Czarnomorskiej pod tytułem Niepełna wartość bojowa. Komu są jeszcze potrzebne kaczki dziennikarskie, skoro sama selekcja wiadomości, ich ton oraz treść nagłówków wystarczają, aby osiągnąć zamierzony efekt?

Jeszcze większy skutek zapewnia dodanie kilku zmyślonych informacji. Nigdy dotąd nie było tak łatwo jak dziś dotrzeć z nimi do szerokiej opinii publicznej. Na Facebooku najwięcej ludzi czyta zwykle najbardziej sensacyjne wiadomości - nieważne, czy prawdziwe, czy nie. Podczas mojej podróży do Rosji Stany Zjednoczone obiegła taka wiadomość: papież Franciszek zdecydował się na historyczny krok, zalecając wszystkim katolikom głosowanie w wyborach prezydenckich na Donalda Trumpa. 

Fałszywka ze strony WTOE 5 News (nie stali za nią Rosjanie) została dziewięćset tysięcy razy udostępniona na Facebooku, natomiast analiza z portalu Snopes.com, wykazująca, że to kompletna bzdura - zaledwie sześćdziesiąt siedem tysięcy razy.

Związek Radziecki mógł się poszczycić długą tradycją fabrykowania wiadomości. Do "aktywnych działań" propagandy antyamerykańskiej należało na przykład rozpowszechnienie historii o tym, że HIV zaczął się szerzyć w związku z prowadzoną przez Amerykanów wojną biologiczną. Po dziś dzień niektórzy wierzą w tę wersję, choć już dawno ujawnione zostały dokumenty KGB ukazujące kulisy sprawy.

O tym, że rosyjskie bajki nie zawsze opowiadają o Babie Jadze i podobnych fantastycznych postaciach, świadczy przypadek z roku 2014. Jedynka, najpopularniejszy telewizyjny kanał kraju, doniosła o ukraińskich nacjonalistach, którzy w centrum Słowiańska mieli ukrzyżować na bilbordzie reklamowym trzyletniego chłopca. Przed kamerami opowiedziała o tym ze szlochem niejaka Galina Pyszniak, jakoby naoczny świadek tego wydarzenia.

Na miejsce rzekomej kaźni malca udał się dziennikarz niezależnej "Nowoj Gaziety", by porozmawiać z miejscowymi. Nikt nie potwierdził przerażającej historii, która przecież musiałaby wywołać w mieście nieprawdopodobne oburzenie. W wypowiedziach pani Pyszniak nie zgadzały się też niektóre szczegóły, takie jak nazwa i rozmiary głównego placu miasta. Jednak pierwotny fejk dotarł do większej liczby odbiorców niż późniejsze wątpliwości.

Można podać również przykłady bezpośrednio dotyczące Niemiec. Tak na przykład RT Arabic rozpowszechniał fałszywą wiadomość, że każdy uchodźca dostaje w Niemczech sześćset siedemdziesiąt euro miesięcznie. Wspaniały powód, żeby zdecydować się na wyjazd - i przeżyć zawód po przyjeździe do rzekomego raju. Kto zadaje sobie trud, by sprawdzać źródło każdego postu na Facebooku? Albo zastanawiać się, kto finansuje to źródło i jakimi własnymi interesami mogą się kierować autorzy?

W Wołgogradzie spotkałem Davida z Nowej Zelandii, który był wielkim fanem RT, ponieważ - jak mówił - znajduje tam informacje, o których inne media milczą. Kiedy powiedziałem mu, że RT jest w stu procentach finansowane przez Kreml, początkowo nie chciał mi wierzyć. Wierzył za to święcie, że winę za niepokojącą "feminizację" świata ponosi sos sojowy, bowiem zawiera on substancję podobną do estrogenów.

Przeprowadziłem małe śledztwo i mogę was uspokoić: poważne badania naukowe nie potwierdziły dotychczas, by spożywanie sosu sojowego powodowało zmiany w męskim organizmie. Niestety, jednak nauka nie zdołała do tej pory wykazać, że takie zmiany nie występują. A gdyby nawet wykazała, to przecież mogłoby za tym stać lobby producentów żywności.

Internalizacja wciąż powtarzanego hasła "nie ufaj nikomu" skutkuje u inteligentnych ludzi jeszcze intensywniejszą refleksją na temat źródła pozyskiwanych informacji oraz wykorzystywaniem kształtowanego przez lata intelektu, aby wyrobić sobie własny osąd.

Wśród mniej inteligentnych lub bardziej wygodnych ludzi skutkuje ona wzrostem poparcia dla populistów. Jakże miło wobec takiej niepewności jest móc zaufać charyzmatycznemu człowiekowi, który odsieje za nas prawdę od fałszu! Jakąż ulgą napełnia świadomość, że wystarczy wierzyć tylko temu jednemu autorytetowi, a wszystkie nowe informacje można porządkować według określonego przezeń wzorca!

O ileż bardziej satysfakcjonująca jest pewność, że sos sojowy zmienia mężczyzn w kobiety (no to w takim razie nie będę jadł u Chińczyka), niż niewywołujące sensacji stwierdzenie: "Z dużym prawdopodobieństwem nie zmienia, ale nie udowodniono jeszcze ze stuprocentową pewnością, że tak nie jest".


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy