Co ty k*wa wiesz o przeklinaniu?

Przeklinamy w domu, w łóżku, za kierownicą, na scenie, w filmach i przy dzieciach. Bo brakuje nam słów, bo wyrażamy emocje, bo chcemy zwrócić na siebie uwagę albo kogoś zastraszyć. Przeklinanie jest sztuką - przekonują nasi rozmówcy i wyjaśniają, że ma duże znaczenie dla naszej psychiki.

Przeklinamy w domu, w łóżku, za kierownicą, na scenie, w filmach i przy dzieciach. Bo brakuje nam słów, bo wyrażamy emocje, bo chcemy zwrócić na siebie uwagę albo kogoś zastraszyć. Przeklinanie jest sztuką - przekonują nasi rozmówcy i wyjaśniają, że ma duże znaczenie dla naszej psychiki.




Słowa są jak ubranie. To od nas zależy, co na siebie włożymy - czy będziemy eleganccy, seksowni i oryginalni, czy niechlujni i wulgarni.

- Przeklinanie jest dużą sztuką - uważa aktor kabaretowy Adam Grzanka. - Są osoby, które używają bardzo wulgarnego słownictwa, ale zestawiają to ze sprawnym władaniem językiem polskim i nie razi to tak  jak u kogoś, kto po prostu łata leksykalne dziury przy pomocy wulgaryzmów. To nie jest fajne, nie jest efektowne i przyznam, że czegoś takiego nie lubię.

- Przeklinamy, bo tak jest skonstruowana nasza psychika, musimy dać wyraz emocjom - mówi dr Michał Rusinek, literaturoznawca, autor książki "Jak przeklinać? Poradnik dla dzieci". - Oczywiście, jeżeli wulgaryzmy występują w funkcji zwykłych przecinków, to stają się zwykłym śmieciem. Broniłbym jednak ich funkcji prymarnej, tej psychologicznej - dodaje.

Reklama

- Świat kultury, i w ogóle świat, posługuje się takimi słowami. Człowiek ich używa, kiedy jest zdenerwowany, w gniewie. To są słowa emocji, bo słowa plugawe wyrażają stan emocjonalny zawodnika - mówi raper Piotr Więcławski, znany jako Vienio ze składu Molesta Ewenement.

- Oczywiście, jak stoję na ulicy, to w naturalny sposób mi się to udziela. A jeśli jestem w radiu, a pracowałem tam przez dwa lata, nie przeklinam do ludzi w eterze, bo używam języka potocznego, kulturalnego. Każdemu się zdarza, czasami nie sposób się wręcz bez przekleństw obejść. W zależności od sytuacji, można albo popełnić faux pas, albo rozbawić towarzystwo. Dlaczego przeklinamy? Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi.

Wulgarne przecinki

Przekleństwa używane jako przerywniki w wypowiedzi ranią uszy najbardziej. Brzmią niczym niekończąca się czkawka. Niczemu nie służą, za to przeszkadzają w komunikacji. Takie bluzgi nie pomagają w szukaniu w myślach słów, które gdzieś umknęły. Są raczej bezwolnym przyzwyczajeniem, z którym trudno jest walczyć, szczególnie wtedy, gdy trwa latami. Jest to pewna forma natręctwa, z którym ciężko się rozstać...

- Dla ludzi, którzy porozumiewają się w ten sposób, brzydkie słowa nie są brzydkimi słowami tylko elementem normalnego dialogu społecznego - tłumaczy dr Monika Wasilewska z Instytutu Psychologii Stosowanej UJ. - Słowa te stanowią przerywniki zdań albo są po prostu bardzo płynnie wplecione w wypowiedź i wtedy nie pełnią funkcji ekspresywnej, są raczej nawykowe.

Zdarza się i tak, że pewne nawyki wynosimy z rodzinnego domu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ta sama zasada dotyczy języka.

- Być może niektórzy słyszą takie słowa w domu, od swoich rodziców. Jest to dla nich normalny sposób wypowiadania się i później nawet nie są świadomi tego, co mówią - tłumaczy psycholog. - Taki język charakteryzuje raczej osoby z patologicznych czy uboższych intelektualnie środowisk. Ubóstwo językowe powoduje, że zamiast coś opisać, wyrażają to na przykład trzema słowami.

Kwestia prawej półkuli

W prawej części mózgu mieszczą się nasze emocje i to ona może podpowiadać nam nieparlamentarne słowa. Szczególnie w stresującej sytuacji. Nawet osobom, które nie używają wulgaryzmów, zdarza się czasem zrobić wyjątek.

Wystarczy przywołać w myślach taki oto obrazek: jedziesz sobie spokojnie do pracy albo odwozisz dziecko do szkoły i nagle, ni stąd, ni zowąd zajeżdża ci drogę kierowca, który nie raczył nawet użyć kierunkowskazu, by powiadomić cię o fakcie zmiany pasa. W tym momencie zapewne nie wypowiadasz słów typu: "Ojejku, jaki nieuważny kierowca zajechał mi drogę", tylko puszczasz wiązankę, nie zważając nawet na to, że w foteliku siedzi niewinne potomstwo.

- Przeklinając, ludzie pomagają sobie w wyrażaniu złości na innych kierowców - mówi dr Wasilewska. - To rozładowuje napięcie, pozwala też, jak myślę, wyrzucić z siebie trochę złości, ale nikogo nie rani, bo nikt tego nie słyszy.

Podobnie widzi ten problem dr Michał Rusinek: - Jesteśmy naczyniami pełnymi emocji i mamy takie różne "zawory bezpieczeństwa", przez które te emocje muszą się czasami wydostać. Jednym ze sposobów ujawniania się emocji jest język, a konkretnie - słowa zwane ekspresywizmami, bardzo istotne z punktu widzenia historii języka - tłumaczy.

- Istnieją różne hipotezy, które mówią o tym, skąd się wziął język. W biblijnej wersji nasi prarodzice chodzili sobie po świecie, Pan Bóg mówił im, co się jak nazywa, a oni to zapamiętywali. Ale w wersji bardziej dramatycznej, a zarazem bardziej realistycznej, pierwsze słowa, które wypowiadaliśmy, były właśnie ekspresywizmami. Coś nas przestraszyło, coś zdenerwowało, coś zdziwiło - i wtedy wydawaliśmy jakieś dźwięki - wyjaśnia dr Rusinek.

- Kiedy te dźwięki zaczęły się powtarzać, bo wiązały się z określoną czynnością albo sytuacją, stały się tzw. aktami mowy. Tak prawdopodobnie powstały pierwsze słowa, które niewiele miały wspólnego ze spokojnym nazywaniem rzeczywistości. Zdaje się, że spokój przyszedł później, kiedy oswoiliśmy się ze światem i z językiem - opowiada literaturoznawca.

Język przemocy

Kiedy widzimy bijących się ludzi, nie mamy wątpliwości, że dzieje się coś złego. Ale czy potrafimy dostrzec zło w sąsiedzkiej kłótni, podczas której słychać niekończące się morze inwektyw? Tytuł jednaj z kampanii społecznych mówi, że "słowa ranią całe życie". Bo - jak się okazuje - czymś najgorszym, co możemy przekazać małemu człowiekowi, są wyzwiska i nieparlamentarne określenia.

- W psychologii istnieje także pogląd, że jeżeli rodzice mówią do swoich dzieci brzydkie słowa i tymi słowami dzieci określają, to ten rodzaj przemocy jest bardziej raniący niż przemoc fizyczna - mówi dr Wasilewska. - Funkcja wypowiadania takich słów jest związana z wyrażaniem złości i bezradności wychowawczej.

- Czasami brzydkie słowa służą jako oręż w walce - dodaje psycholog. - W momencie, gdy kogoś obrażamy, deprecjonujemy go. To też jest przemoc, tyle że psychiczna.

Wyuzdane słowa

Zdarza się również, że przekleństwa, które słyszymy w domu, są językiem namiętności. Niektórzy lubią sobie dokazywać werbalnie podczas miłosnych igraszek. Czułe słówka, jakimi zazwyczaj obdarzają się zakochani, zostają zastąpione przez wyuzdane przezwiska.

- W chwili wypowiadania wulgaryzmów aktywuje się w naszym mózgu układ limbiczny - tłumaczy to zjawisko Magdalena Tyrała, seksuolog. - Bierze on udział w regulacji naszych zachowań i stanów emocjonalnych, takich jak zadowolenie, przyjemność czy strach. Zwiększona aktywność układu limbicznego wpływa na wzmożenie pobudzenia seksualnego, gdyż pełni w jego wyzwalaniu istotną rolę.

- Nie ma zatem niczego dziwnego w tym, że aż 80 proc. ludzi zdarza się celowo, jeśli nie na głos, to chociaż w myślach, dla podgrzania temperatury przekląć w łóżku - wyjaśnia seksuolog. - Najważniejsze jest tak naprawdę tylko to, by dla obu stron biorących udział w akcie seksualnym posługiwanie się wulgarnymi wyrażeniami było akceptowalne, by nikogo takie zachowanie partnera nie poniżyło i nie obraziło. Jeśli jest na to obopólne przyzwolenie, a na dodatek podnosi poziom pobudzenia seksualnego, to czemu nie? - uspokaja Magdalena Tyrała.

Ku*wa dla żartu

Brzydkie słowa mają długą tradycję w historii kabaretu. Nie muszą być nawet wypowiadane w całości. Czasami, żeby gag się udał, wystarczy pierwsza sylaba - publiczność wie, co powinno być dalej. Przekleństwo może też spowodować zaskakujący zwrot akcji.

- W kabarecie często jest tak, że brzydkie słowo ma podkreślić puentę. Albo wręcz zasygnalizować: uwaga będzie puenta - mówi Adam Grzanka. - Uważam, że jest "ku*wa" uzasadniona i "ku*wa" nieuzasadniona. Pierwsza to taka, która ma zbudować atmosferę, a nieuzasadniona jest absurdalnym wulgaryzmem, użytym niekoniecznie z sensem.

W codziennym życiu też zdarza nam się zakląć w ramach żartu. Jeśli lubimy to robić, warto jednak pamiętać, że nie ma takiego dowcipu, z którego wszyscy by się śmiali. I że nawet najlepszy śmieszy, ale opowiedziany tylko po raz pierwszy.

- Innymi prawami rządzi się stand up - tłumaczy Grzanka. - To forma bardziej dosadna i przyznam, że wtedy pozwalam sobie na używanie wulgaryzmów, żeby dodać wypowiedzi kolorytu. Aczkolwiek dowiedziałem się, że nie robię tego dobrze, bo przeklinać też trzeba umieć. Niestety, mam ten problem, że podobno zbyt dosadnie akcentuję wulgaryzmy. O ile mam umiarkowanie dobrą dykcję tak w ogóle, to jakimś cudem, kiedy mam powiedzieć "ku*wa", mówię to perfekcyjnie czysto...

- Różne wyrazy mają różny ładunek wulgarności. Zauważyłem, że w obecnych czasach o wiele łatwiej jest kogoś obrazić nie nazywając go "chu*em" - o wiele skuteczniejsze jest użycie określenia "pajac". W moim odczuciu trochę się więc wulgaryzmy zdewaluowały - twierdzi artysta kabaretowy.

Mięso ze sceny

Pewne gatunki muzyki domagają się "mięsa". W rapie możesz zasuwać, jak chcesz, byle tylko był flow i wszystko się zgadzało. Tutaj słowa nie idą na marne, mają mieć swój sens i cel. I tu też działa mechanizm podobny do filmowego - fani chcą być tacy, jak ich idole.

- Hip-hop to jest gatunek wywodzący się z ulicy. Na ulice, do parków, na podwórka ludzie wynosili gramofony, przychodzili się bawić i kłaść swoje rymy na bity, które grali im didżeje - opowiada Vienio. - Gdzieś tam w ulicznej muzyce, w ulicznym słowotoku, w mowie potocznej przekleństwo jest normalnym przecinkiem. Oczywiście, świadomość tego plugawego języka istnieje, ale mimo wszystko każdy się nim posługuje - tłumaczy raper.

Przekleństwa mają na celu wzmocnienie przekazu: - Znam kulturę raperów i słysz słyszę, że te przekleństwa nie są używane tak po prostu, żeby tylko sobie zakląć lub znaleźć rym do słowa "ku*wa". Są mocno uzasadnione, wynikające z potrzeby artystycznej - wyjaśnia muzyk. - Raperzy też używają często przekleństw, żeby udowodnić frustrację, wynikającą z obawy np. o własną egzystencję. Chcą, żeby temat był mocniej poruszony - zwraca uwagę Vienio. - Filmy fabularne, w których padają przekleństwa, pojawiają się w normalnych godzinach emisji. A jednocześnie atakuje się muzykę buntu i muzykę frustracji.

Zły język złych panów

Gangsterzy mają swoje niewyparzone gęby. W końcu trudno sobie wyobrazić, żeby panowie zajmujący się szemranymi interesami mówili do siebie: "kurcze blade" albo "motyla noga". Źli panowie mówią złym językiem. Inaczej być nie chce. A kiedy film jest fajny i dialogi zachwycają celnością oraz pikanterią, chętnie je sobie zapożyczamy. Niektórym wydaje się, że zyskują na atrakcyjności, kiedy sypią cytatami z "Psów" lub "Pulp Fiction".

- Język ulicy trudno osłabiać, zmiękczać, jeżeli robi się film o ambicjach realistycznych - tłumaczy Mateusz Moczulski, scenarzysta. - Czasami jednak taki język jest nadużywany na naszym podwórku. Przekleństwa w tekście mają służyć temu, by dialog wydawał się bardziej rzeczywisty. Tymczasem nie ma w nim żadnej treści.

Uwaga! Nie dotyczy to polskich tłumaczeń zagranicznych filmów. Może chodzi o ochronę wrażliwości naszych lektorów? Jakże często bowiem słyszymy amerykańskiego łobuza, który wrzeszczy "f*ck you, f*ckin' motherf*cker!" - i jednocześnie lektora beznamiętnie czytającego nam po polsku: "cholernie nie podoba mi się to, co robisz"... Wulgaryzmy są już tak wpisane w nasze życie, że filmom nadają realności.

- Są świetne scenariusze, są i słabe. Ja lubię, jak język jest życiowy. Wtedy nie zauważam, czy przekleństwo jest, czy go nie ma. Poza tym dobry aktor może powiedzieć to na tysiąc sposobów, co połowę ludzi może obrazić, a drugą połowę rozśmieszyć - mówi Moczulski.

- Momentami widać, że dialog mógłby być bardziej żywy i na wyższym poziomie - twierdzi scenarzysta. - Jest wielu ludzi, którzy zajmują się językiem, słyszą ten język. Zdarza się, że reżyserzy sami sobie piszą scenariusze i wkładają tam przekleństwa tylko po to, żeby udawały język rzeczywisty. To daje komiczne efekty. Bohaterowie rzucają przekleństwami na lewo i prawo, a widz ma wiedzieć, że to jest prawdziwe, podczas gdy w rzeczywistości ich język jest jakimś sztucznym tworem. Ani nie jest groźny, ani straszny, ani obrazoburczy - często śmieszny, bo udaje rzeczywistość - kończy swój wywód Mateusz Moczulski.

Czy mimo wszystko przeklinanie jest sztuką? Czy będzie nas stać na to, by przeklinać stylowo i namiętnie? Sprawdźmy! Każdy na własny użytek!


Monika Szubrycht

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: emocje | film | język
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy