Cała prawda o zombi

Haitańczycy nigdy nie wątpili w ich istnienie. Bardziej sceptyczni przybysze z Europy z przymrużeniem oka wysłuchiwali relacji o ludziach, którzy powstali ze swych mogił, by wieść żywot niewolników. Tymczasem wspomnienia podróżników, którym udało się na własne oczy ujrzeć ofiarę magicznych praktyk, obfitują w przerażające relacje.

Zdołał wybełkotać imię

"Najgorsze były oczy. Naprawdę wyglądały jak oczy trupa, nie ślepe, ale wbite gdzieś w nicość, niewidzące. Zresztą jeśli o to chodzi, reszta twarzy była niewiele lepsza. Pusta - jakby nic więcej za nią nie było. Nie tylko pozbawiona wyrazu, ale wręcz niezdolna do wyrażenia czegokolwiek" - to opis spotkania z zombi-żywym trupem, amerykańskiego dziennikarza Williama Seabroocka.

Reklama

Miejscowa ludność przekazuje sobie setki podobnych historii, kiedy to zmarły przed wieloma laty krewniak pojawia się w okolicach domu, w którym niegdyś mieszkał.

Brytyjski antropolog Francis Huxley spisał historię człowieka, który jako zombi, w 1959 roku, powrócił nagle i niespodziewanie do rodzinnej wioski. Niedoszłego nieboszczyka odprowadzono na miejscowy komisariat policji. Przez kilkanaście godzin siedział na krześle nie reagując na nic i na nikogo. Gdy podano mu szklankę wody, zdołał jedynie wybełkotać swoje imię. Wieść o przybyszu zza grobu w błyskawicznym tempie rozniosła się po okolicy. Miejscowi tłumnie przybywali na spotkanie z ofiarą magicznych rytuałów. Zombi został rozpoznany przez swoją ciotkę. Rodzina pochowała go i opłakała cztery lata wcześniej. Jakie były jego losy od momentu, kiedy spoczął w ziemi na zawsze już pozostanie tajemnicą.

Straszny to był widok

Wśród nielicznych osób spoza Haiti, którym dane było spotkać, a nawet sfotografować zombi była Zora Hurston. Fotoreporterka z "Live". Powtórnie przywrócona do życia okazała się Felicja Felix Mentor. Zmarła w 1907 roku i odnaleziona w okolicach gospodarstwa swego brata, rozpoznana została przez sędziwych już członków swej najbliższej rodziny. W stanie skrajnego wyczerpania trafiła do lokalnego szpitala. Próby nawiązania z nią jakiegokolwiek kontaktu okazały się bezowocne. Zszokowana dziennikarka napisała zaś w swych wspomnieniach - "Straszny to był widok. Ta pusta twarz i martwy wzrok. Powieki i oczy były białe, jakby ktoś wytrawił je kwasem. Nie było nic, co można by jej powiedzieć, albo z niej wydobyć. Trudno było znieść przez dłuższy czas widok tego ludzkiego wraka".

Jest jeszcze jedna równie drastyczna relacja o makabrycznym zmartwychwstaniu, spisana przez amerykańskiego dziennikarza Williama Seabroocka. Wiosną 1962 roku na oddział intensywnej terapii szpitala w Deschapelles w Artibonite trafił zżerany nieznaną chorobą Haitańczyk Clairvius Narcisse. Lekarze nie potrafili mu pomóc. Zmarł po dwóch dniach. Nazajutrz pochowano go na cmentarzu nieopodal wioski L'Estere. Dziesięć dni później jego grób przykryła olbrzymia betonowa płyta. Osiemnaście lat później na rynku L'Estere siostra dawno zmarłego natknęła się na mężczyznę, który przedstawił się im tylko znanym imieniem z lat dziecinnych. Nie miała wątpliwości, że rozmawia z rzekomo zmarłym Clairviusem. Przypadek ten został udokumentowany i wyemitowany przez stację BBC.

Ofiary tajemnych praktyk

Haitańczycy święcie wierzą, że zombi to ofiary magicznych praktyk voo-doo. Kult wyznawany dziś nie tylko przez prostaczków, lecz i najwyższe warstwy społeczne, to swoista kombinacja wierzeń zapożyczonych z Afryki i Ameryki Południowej, wreszcie rzymskiego katolicyzmu i europejskiego okultyzmu. Jego pierwotnych źródeł szukać należy głównie na Czarnym Lądzie. Na Haiti przywędrował wraz ze skazanymi na niewolnictwo Afrykańczykami. Jego wyznawcy w rytualnych tańcach oddają cześć swym dobrym i złym bogom. W rytm bębnów łączą się z duchami, które mogą im pomóc w przezwyciężeniu chorób czy zaspokojeniu potrzeb. Jest też bardziej mroczna strona owych praktyk. W myśl wierzeń ów wyznawca nawiedzony przez duchy, może wpaść w ręce złego czarownika bokora. On to właśnie wykrada z grobów i ożywia zmarłych, by uczynić z nich swych niewolników. A scenariusz owych praktyk jest niezmienny od lat. Doskonale znają go tubylcy. Znają i cierpną na myśl, że być może oni właśnie skazani zostaną na istnienie w zawieszeniu pomiędzy życiem i śmiercią. Najbardziej samotne stworzenia żyjące na tej planecie...

Bokor rozpoczyna swe tajemne praktyki zaraz po rozpoczęciu zmierzchu. Dosiada konia i jedzie na nim tyłem do domu ofiary. Zaczajony wyszukuje szczelinę, przez którą będzie mógł wsunąć butelkę. Siłą magicznych zaklęć sprawi, że nieświadom niczego skazany słabnie z każdą chwilą. Jego dusza opuszcza powoli ciało, lądując w przygotowanej przez bokora butelce. Nietrudno zgadnąć, iż człowiek poddany owym czarnoksięskim praktykom lada moment wyzionie ducha.

Bokor wkroczy powtórnie do akcji już w cmentarnej scenerii. W pierwszą noc po pochówkowej ceremonii wskrzesiciel wraz ze swymi pomocnikami otwiera świeżą jeszcze mogiłę. Głośno przywołuje nieboszczyka po imieniu. Potem zmusza niedawno pożegnanego do uniesienia głowy i przytyka do ust butelkę z uwięzioną weń duszą. Powstały z martwych, zakuty w kajdany i na dobre przywrócony życiu mocnym biciem po głowie, musi teraz przedefilować pod swym domem. Ów osobliwy rytuał ma ponoć sprawić, iż przywrócony do życia, a raczej dziwnej egzystencji, nigdy już nie rozpozna miejsca swego niedawnego jeszcze zamieszkania. Nigdy też nie zechce tam powrócić. W domu czarownika jest on uraczony specjalnym wywarem z ziół. Dopiero po jego wypiciu zmarły staje się zombi-kukłą zawieszoną pomiędzy światem żywych i umarłych - tak brzmią relacje Haitańczyków.

Czy to jest możliwe?

Niezachwiana wiara w nieograniczoną wręcz moc bokora każe tubylcom szukać sposobów na uniknięcie losu żywego trupa. Ci o zasobniejszych portfelach fundują zmarłym krewniakom solidne, murowane grobowce. Ubożsi chowają swych bliskich w okolicach domu, bądź wystawiają straż przed mogiłą. Nie bez powodu wieść gminna niesie bowiem, iż bokor może ożywić jedynie ciała, które nie uległy rozkładowi. Bywa, że strzela się do trupa, lub wlewa do ust truciznę. Często też w usta nieboszczyka wtyka się chusteczkę lub napełnia ziemią. Ma to uniemożliwić potencjalnemu kandydatowi na zombi, udzielenie odpowiedzi w momencie, gdy czarownik wywołuje go po imieniu.

Według niezachwianych wierzeń jest tylko jeden sposób na uwolnienie się spod wpływu magicznej siły bokora. Zjedzenie choćby szczypty soli pozwoli zombi na powrót do grobu. Tym razem już na wieczność.

Świadectwa o spotkaniach z przywróconymi życiu dość długo zbywano co najwyżej lekceważącym milczeniem. Mnożące się opowieści zagorzałych nawet sceptyków i racjonalistów o zobaczeniu dziwnych, na wpół martwych istot skłoniły wielu badaczy do bardziej uważnego przyjrzenia się haitańskiemu fenomenowi. Haitańscy i amerykańscy lekarze, których pacjenci byli zombi, stwierdzili, iż nie chodzi tu o wskrzeszanie zmarłych, a raczej rodzaj nieznanego letargu czy śpiączki wywołanej umyślnie przez nieznany, pochodzący prawdopodobnie z Afryki środek. Po dostaniu się do organizmu może on spowodować uszkodzenie pewnych partii mózgu, decydujących o woli i zdolności mowy. Jego ofiary są w stanie się poruszać, nie potrafią zaś jasno sformułować swoich myśli. Sztab naukowców próbował ustalić skład tej tak silnej i skutecznej trucizny, wywołującej objawy śmierci. Tajniki receptury osobliwego specyfiku odkrył m.in. amerykański etnobotanik Wade Davis. Jak się okazało, w skład z pozoru zabójczej substancji wchodzą: bieluń dziędzierzawa, zwany potocznie ogórkiem zombi oraz toksyny otrzymane z bufo marinus i ryby kolcobrzucha. Wydzielina pozyskana z gruczołów ropuchy - bufotenina posiada silne właściwości halucynogenne. Odcinając dopływ tlenu do krwiobiegu, wywołuje konwulsje, skurcze mięśni i delirium. Główny składnik trucizny zombi to jednak tetradotoksyna otrzymywana z wątroby tzw. morskiej ropuchy, zwanej inaczej rybą fugu. Jej ofiara pozostaje z reguły świadoma, aż do śmierci, czy raczej pozornej śmierci. Nieboszczyk na niby, może zostać pochowany żywcem i przetrwać pod ziemią nawet 72 godziny. Potem może zostać wskrzeszony, jak zombi.

Trucizny nigdy nie wkłada się do jedzenia, wtedy bowiem zabija błyskawicznie. Nałożona na skórę, otwarte rany lub wciągnięta do płuc, spowoduje stan katalepsji, często mylony ze śmiercią.

Kolejne niejasności, z jakimi nie mogli sobie poradzić tropiciele tajemnic wyjaśnił sam kapłan voo-doo Marcel Pierre: Skazanie kogoś na żywot zombi nie jest przypadkiem. Trucizną częstuje się osoby przeklęte lub wykluczone z haitańskiej społeczności. Śmierć za życia to chyba najgorsze więzienie, jakie istnieć może na ziemi.

MWMedia
Dowiedz się więcej na temat: wzrok | oczy | zombi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy