Naprawdę głupi przestępcy

Co ciekawego i wesołego zdarzyło się w kryminalnej Polsce? Więcej niż można byłoby przypuszczać...

Saharyjskie pragnienie

Policjanci patrolujący bydgoską dzielnicę Szwederowo otrzymali zgłoszenie o włamaniu do sklepu przy ul. Kossaka. Kiedy pojawili się w okolicy, zauważyli podejrzanie zachowującego się mężczyznę. Po wylegitymowaniu ustalili tożsamość 32-letniego mieszkańca Bydgoszczy. Ten niespodziewanie oświadczył, że włamał się do sklepu, ponieważ musiał... natychmiast napić się piwa.

Chyba miał naprawdę wielkie pragnienie, bo na sklepowych półkach zauważono brak prawie pięćdziesięciu puszek. Policjanci nie docenili rozbrajającej szczerości mężczyzny i zatrzymali go. Następnego dnia po wytrzeźwieniu usłyszał on zarzut kradzieży z włamaniem, za co grozi do 10 lat za kratami. Miejmy nadzieję, że władze więzienne zatroszczą się o jego "nagłe potrzeby".

Reklama

Kandydat na mistrza?

Namysłowscy policjanci zauważyli na ulicy fiata, za kierownicą którego siedział 17-latek. Funkcjonariusze znali tego chłopaka i wiedzieli, że ma on orzeczony sądownie zakaz prowadzenia pojazdów. Kiedy próbowali zatrzymać nastolatka, ten zaczął uciekać, wjeżdżając pod prąd na najbliższym rondzie.

Mundurowi ruszyli za 17-latkiem. Ścigany kierowca nie reagował na sygnały zatrzymania się, przyśpieszał, nie pozwalał się wyprzedzić. W czasie jazdy wielokrotnie łamał przepisy ruchu drogowego (wymuszał pierwszeństwo, wyprzedzał w miejscach szczególnie niebezpiecznych i przekraczał dozwoloną prędkość - w terenie zabudowanym rozpędził się do ponad 170 km/h!).

Chłopak próbował uciec, skręcając na drogę gruntową. Jego szaleńcza jazda zakończyła się dopiero przed policyjną blokadą w miejscowości Rychtal. Po zatrzymaniu okazało się, że był trzeźwy. W czasie swej brawurowej ucieczki popełnił ponad 50 wykroczeń drogowych, zbierając w sumie 303 punkty karne!

Rekordziście za złamanie sądowego zakazu prowadzenia pojazdów grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności, a za popełnione wykroczenia wysoka grzywna. Mimo młodego wieku będzie odpowiadał przed sądem. Pozostaje pytanie, dlaczego się tak zachował. Może postanowił udowodnić, że ma prawdziwy rajdowy talent na miarę drugiego Kubicy?

Sprytna pani Bond

Mieszkanka Rzeszowa wyłudziła od kilkudziesięciu osób prawie 700 tysięcy zł. Podawała się za pracownika służb specjalnych, powoływała się także na znajomości w sądach i u komorników, które rzekomo ułatwiały jej działalność. W taki sposób wzbudzała zaufanie swych ofiar. Swój proceder uprawiała od 2008 roku.

Pieniądze miała przeznaczać na różne inwestycje, m.in. na zakup nieruchomości. Z ustaleń prokuratury wynika, że oszustka z łatwością nawiązywała kontakty. Jej klienci byli przekonani, że biorą udział w dużym biznesie, który przyniesie im krociowe zyski, dlatego bez większych oporów powierzali kobiecie duże kwoty - jednorazowo nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Sprawa wyszła na jaw, gdy zaniepokojeni brakiem spodziewanych pieniędzy "inwestorzy"  zaczęli zgłaszać się na policję. Po zatrzymaniu kobieta złożyła obszerne wyjaśnienia. Twierdziła, że uzyskane sumy lokowała m.in. w nieruchomości w... krajach arabskich. Utrzymywała też, że nie zamierzała okradać swych partnerów. Za oszustwa, których się dopuściła, grozi jej do 8 lat pozbawienia wolności.

Nie wiadomo, czy nabici w butelkę klienci będą się domagać odszkodowania od arabskich szejków.

Chciał tylko miłości

O tym, że znajomi z internetu mogą się okazać bandytami, przekonał się spragniony uczuć 47-letni mieszkaniec warszawskiej Pragi, który zamieścił w jednym z portali ogłoszenie towarzyskie. Odpowiedzieli na nie... dwaj mężczyźni w wieku 20 i 30 lat. Po kilkudniowej korespondencji warszawiak zaprosił obu do siebie. Goście zaraz po wejściu do mieszkania zaatakowali gospodarza.

Skrępowali mu taśmą ręce, po czym zabrali się za poszukiwanie wartościowych przedmiotów. Znaleźli m.in. laptop i aparat fotograficzny, ponadto dokumenty od samochodu i karty płatnicze. Potem, raniąc właściciela nożem, zmusili go do podania numerów PIN. Następnie jeden z bandytów poszedł do bankomatu wypłacić pieniądze, drugi kazał napadniętemu połknąć tabletkę nasenną i napić się wódki.

Kiedy 47-latek nazajutrz odzyskał przytomność, zgłosił napad na komendzie. Choć niewiele pamiętał z tego, co wydarzyło się w jego mieszkaniu, to jednak jego szczątkowe zeznania pozwoliły na ustalenie tożsamości bandytów i ich zatrzymanie. Policjanci złapali ich po pewnym czasie we Wrocławiu. Sprawcy ukryli się tam w jednym z hoteli. Mieli przy sobie już tylko część zrabowanych pieniędzy.

W mieszkaniu jednego z nich funkcjonariusze znaleźli skradziony laptop i aparat fotograficzny. Napastnikom grozi do 15 lat więzienia. Ich ofiara z pewnością głęboko się zastanowi,  zanim zamieści kolejne ogłoszenie towarzyskie.

Dycha za cztery

W Nowej Soli (woj. lubuskie) funkcjonariusze zauważyli mężczyznę pijącego alkohol w pobliżu sklepu monopolowego. Postanowili ukarać go mandatem za spożywanie napojów wyskokowych w miejscu publicznym. Gdy jeden z nich wypełniał formularz, winowajca sięgnął do kieszeni, wyjął garść monet i próbował wręczyć je mundurowym. Miał pecha, ponieważ trafił na nieprzekupnych. Po przeliczeniu bilonu okazało się, że mężczyzna zaoferował policjantom... 4 złote 40 groszy.

Teraz grozi mu zarzut nakłaniania osoby pełniącej funkcję publiczną do naruszenia przepisów prawa, ewentualnie udzielania lub obietnicy udzielania korzyści majątkowej za naruszenie przepisów prawa. Kodeks karny przewiduje za to przestępstwo do 10 lat więzienia. W chwili popełniania czynu 35-latek miał ponad dwa promile alkoholu w organizmie, ale trudno powiedzieć, czy sąd uzna to za okoliczność łagodzącą.

A swoją drogą to powinni mu jeszcze dołożyć parę latek za obrazę munduru, bo czymże innym jest próba wręczenia tak nędznej kwoty?

Naprawdę zły sąsiad

Człowiek człowiekowi wilkiem, powiadali starożytni. Przekonał się o tym mieszkaniec wsi Kucko (woj. świętokrzyskie), Dariusz M. Mężczyzna od wielu lat nie lubił Czesława S. - swojego sąsiada. Z wzajemnością. Ta nieskrywana antypatia znalazła dramatyczny finał w miejscowym sklepiku, gdzie spotkali się obaj wymienieni. Doszło między nimi do szarpaniny, podczas której Czesław S. wbił zęby... w nos Dariusza M.

Rozległ się zgrzyt przegryzanej chrząstki i po chwili napadnięty mężczyzna z przerażeniem zobaczył, jak jego przeciwnik wypluwa coś na ziemię, po czym spokojnie się oddala. Zszokowany Dariusz M., tamując dłońmi tryskającą z rany krew, wrócił do domu, tam w lusterku zobaczył, że... nie ma nosa! Na szczęście jego żona zachowała przytomność umysłu. Pobiegła do sklepu, znalazła odgryzioną część twarzy, włożyła ją do torebki foliowej, po czym zawiozła (i męża) do szpitala.

Kieleccy chirurdzy zdołali zrekonstruować ubytki na twarzy poszkodowanego. Sprawcy okaleczenia mężczyzny może grozić nawet 10 lat więzienia. Miejmy nadzieję, że po tym incydencie Dariusz M. będzie miał nos bardziej wyczulony na złych sąsiadów.

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: policja | przestępca | złodziej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy