Głupi jak przestępca cz. I

Rabują banki, włamują się do mieszkań i samochodów, kradną... i natychmiast wpadają w ręce stróżów prawa. Czasem mają pecha, częściej zawdzięczają wizytę za kratkami własnej głupocie. Poznajcie największych nieudaczników wśród kryminalistów.

Kilka lat temu stacje telewizyjne na całym świecie pokazywały interesujący zapis wideo, dotyczący pewnego napadu w Londynie. Ubrany w dżinsy, wiatrówkę i czapkę bejsbolową niepozorny mężczyzna wchodzi do niewielkiego oddziału jednego z banków, zbliża się do kas i żąda wydania dużej sumy pieniędzy. Jest bardzo zaskoczony, gdy pracownicy, zamiast wypełnić jego polecenie, uruchamiają specjalny system zabezpieczeń. Z sufitu wysuwają się nagle stalowe zapory, które opadając, oddzielają zbitego z tropu przestępcę od kasjerek.

Uratowany przez staruszkę

Spanikowany złodziej rzuca się do ucieczki, ale znowu napotyka na niespodziewaną przeszkodę - drzwi za nic nie chcą się otworzyć! Mężczyzna wali w nie pięściami, uderza całym ciężarem ciała, jednak jego wysiłki na nic się nie zdają. W końcu, zrezygnowany, zaczyna krążyć niespokojnie po pomieszczeniu.

Wtedy znienacka pojawia się szansa na ratunek. Do banku wchodzi - bez najmniejszego problemu otwierając drzwi - starsza kobieta. Złodziej widząc to natychmiast biegnie w stronę wyjścia i znika na ulicy. Nie udaje mu się jednak uniknąć kary. Tak długo pozostawał pod czujnym okiem kamer monitorujących bank, że policja nie ma żadnego kłopotu z jego namierzeniem.

Reklama

Dlaczego dopiero pojawienie się nieświadomej niczego kobiety pozwoliło złodziejowi opuścić bank? Odpowiedź jest bajecznie prosta. Przerażony włączonym alarmem mężczyzna nie zauważył widniejącej na drzwiach informacji, że te otwierają się do środka. Zamiast pociągnąć za klamkę, miotał się jak szalony. A wystarczyło przez chwilę pomyśleć.

Ucieczka wprost do więzienia

Ta historia mogłaby wydać się komediowym gagiem, gdyby nie fakt, że podobnie nierozgarniętych kryminalistów jest pod każdą szerokością geograficzną całe mnóstwo. Nie ma miesiąca, tygodnia, nawet dnia, by policja nie zanotowała przypadku, w którym sprawca przestępstwa staje się też ofiarą własnej głupoty.

Na początku ubiegłego roku w powiatach rybnickim i mikołowskim doszło do serii napadów na miejscowe poczty. Złodzieje po wtargnięciu do danej placówki terroryzowali obsługę, kradli pieniądze, po czym oddalali się samochodem. Uciekali zbyt gorliwie, nawet wtedy, gdy nikt ich nie gonił...

W marcu, trzy miesiące po pierwszym napadzie, mundurowi z Rybnika i Katowic zatrzymali trzech mężczyzn w wieku od 21 do 28 lat. Sprawę udało się rozwiązać przez niefrasobliwość samych kryminalistów, którzy pędząc samochodem, doprowadzili do wypadku. Rozbite auto obejrzeli dokładnie funkcjonariusze drogówki, dostrzegając podejrzane podobieństwo do białego volkswagena golfa, widzianego przez świadków pod obrabowaną pocztą... Gdyby złodzieje potrafili trzymać nerwy na wodzy i nie starali się za wszelką cenę uciec samochodem przed własnym strachem, być może jeszcze przez długi czas cieszyliby się wolnością. Tymczasem sami oddali się w ręce policji. Grozi im aż dwanaście lat więzienia.

Beztroski młodzieniec

O ile przestępcy z Rybnika wykazali się zbyt daleko posuniętą ostrożnością, o tyle pewien 23-latek z Włodawy zachował się zdecydowanie za bardzo beztrosko. Wszystko zaczęło się od uczciwego znalazcy skórzanego portfela, kasjera pracującego w Zakładzie Komunikacji Miejskiej w Lublinie. Przekazał on znalezioną w jednym z autobusów zgubę patrolowi policji, prosząc o odnalezienie właściciela. Szybko okazało się, że w portfelu - oprócz dowodu osobistego mieszkańca Włodawy i jego prawa jazdy, kart bankomatowych oraz legitymacji studenckiej - jest coś jeszcze: kilka foliowych torebek wypełnionych niewielkimi ilościami marihuany i amfetaminy. Właściciel zguby, Wojciech B., ucieszył się, gdy odebrał telefon od mężczyzny twierdzącego, że znalazł portfel i chce go oddać. Rzekomy znalazca zaproponował miejsce i czas spotkania.

O umówionej porze 23-latek udał się po swą zgubę. Po drodze kupił nawet butelkę dobrego alkoholu, by okazać wdzięczność uczciwemu znalazcy. Po przybyciu na miejsce stanął jednak jak wryty, bo mężczyzna, z którym rozmawiał wcześniej przez telefon, od razu przedstawił siebie i swoich znajomych jako funkcjonariuszy lubelskiej policji. Po potwierdzeniu tożsamości właściciela portfela przeszukano wynajmowaną przez niego w Lublinie stancję. Tam również odkryto niewielkie ilości narkotyków. Nie pomogły zapewnienia studenta, który twierdził, że marihuana i amfetamina nie należą do niego.

- Znalazłem je na ulicy! - przekonywał.

Bez skutku. Postawiono mu zarzut posiadania narkotyków, za co grozi kara do trzech lat odsiadki.

Oszołomiony własną bezmyślnością

Na początku października serwis ReporterNews.com napisał o pewnym mieszkańcu Teksasu, który śmiało mógłby konkurować o mało zaszczytne miano największego głupca w historii stanu. Dziewiętnastoletni Dennis Crisp Jr. wybrał się do miejscowego sądu, by wesprzeć kolegę, który miał tego dnia rozprawę, co samo w sobie nie jest może złym pomysłem... pod warunkiem, że nie zabiera się ze sobą pokaźnych rozmiarów woreczka z marihuaną.

Tylko zgubnym wpływem narkotyku na logiczne myślenie można wyjaśnić zachowanie chłopaka, który przy wejściu do budynku, zgodnie z obowiązującymi zasadami bezpieczeństwa, opróżnił kieszenie, a ich zawartość włożył do specjalnego pojemnika przy wykrywaczu metalu, służącego do przechowywania osobistych rzeczy osób odwiedzających sąd. Kiedy zorientował się, że właśnie popełnił jeden z największych błędów w życiu, było już za późno. Strażnik dostrzegł torebkę z narkotykiem i złapał chłopaka za rękę. Dennis był tak oszołomiony własną bezmyślnością, że nie protestował, gdy Mike Pippins - który w ciągu dwudziestu lat przepracowanych w biurze szeryfa nigdy wcześniej nie był świadkiem podobnego zdarzenia - zaczął zakuwać go w kajdanki.

Dla Crispa zakończyło się to wizytą w areszcie, który opuścił dopiero po wpłaceniu 750 dolarów kaucji. Za nielegalne posiadanie narkotyku grozi mu kara do 180 dni więzienia i/lub grzywna w wysokości 2 tys. dolarów.

Poskąpił kasy na prezent dla ukochanej

Wybujała fantazja w połączeniu z brakiem rozsądku to mieszanka iście wybuchowa. Przekonał się o tym siedemnastoletni amant z Kalisza. Zakochany chłopak chciał sprawić swojej wybrance prezent. Koncepcji miał dużo, brakowało jedynie środków. Zamiast zabiegać o pracę lub pożyczkę, postanowił na własną rękę wyprodukować pieniądze. Dosłownie.

Pomysł był tyleż prosty, co głupi. Nastolatek otrzymał od przebywającego za granicą brata 20-funtowy banknot. Nie chciał jednak tracić oszczędności w obcej walucie, nawet na prezent dla dziewczyny. Jak wydać pieniądze i jednocześnie je zachować? Najlepiej robiąc falsyfikat.

Brak specjalistycznego sprzętu i jakiejkolwiek wiedzy na temat fałszowania banknotów w żaden sposób nie przeszkodziły siedemnastolatkowi. Po kilku próbach udało mu się wydrukować zadowalającą jego zdaniem podróbkę. Pogniótł ją dla lepszego efektu i z tak przygotowanym rekwizytem wyruszył do kantoru, gdzie poprosił o wymianę brytyjskiej waluty na rodzime złotówki. Błyskotliwy plan spalił jednak na panewce, bo pracownica kantoru wprawnym okiem natychmiast oceniła, że ma do czynienia z fałszywką. Zamiast wypłacić młodemu klientowi tak bardzo pożądane przez niego pieniądze, powiadomiła organy ścigania.

Przeprowadzona ekspertyza potwierdziła pierwsze wrażenie kasjerki. Pod nieświadomym ewentualnych skutków swojej decyzji nastoletnim romantykiem musiały ugiąć się nogi, kiedy dowiedział się, ile może kosztować go nieudana próba zakupu prezentu dla ukochanej. Za postawiony mu zarzut podrabiania banknotów grozi od pięciu do dwudziestu pięciu lat za kratkami.

Za każdym razem, gdy wydaje się, że nie można wspiąć się już wyżej na szczyty głupoty, zawsze znajduje się ktoś, kto bije kolejny rekord.

Pewnego lata w kalifornijskim miasteczku Santa Clara napadnięto na jeden z lokalnych oddziałów Citibanku. Przestępca zbiegł i prawdopodobnie pozostałby bezkarny, gdyby nie jeden szczegół - zapomniał, że ma przy sobie coś, co może bardzo pomóc policji w jego odnalezieniu...

47-letni Gary Lee Damon to były więzień, oskarżony o napad z zamiarem gwałtu. Został warunkowo zwolniony, ale na wolności musiał nosić nadajnik GPS, dzięki któremu kurator mógł w każdej chwili sprawdzić, gdzie znajduje się jego podopieczny. Planując skok na bank, Damon nie pomyślał o tym, że ma na sobie nadajnik. Kiedy znalazł się w gronie podejrzanych, policjanci pokazali jego zdjęcie kuratorowi. Ten natychmiast poznał mężczyznę i sprawdził zapis z GPS-u.

Urządzenie potwierdziło, że Damon był w banku w momencie napadu. Amerykanina aresztowano, a jego wyczyn od razu dołączył do ścisłej światowej czołówki najgłupszych wpadek w dziejach kryminalistyki.

Zgubiła go potrzeba odwiedzenia Facebooka

W ostatnim czasie dużo mówi się o ryzyku związanym z korzystaniem z popularnych internetowych serwisów społecznościowych. Wśród potencjalnych zagrożeń, na które często zwraca uwagę policja, znajduje się łatwa dostępność wszelkich danych osobowych, jakie z własnej woli zamieszczamy w sieci. Jak uważają niektórzy, mogą one przydać się np. włamywaczom. Nikt jednak nie wpadł na to, że uczestnictwo w życiu internetowej społeczności może okazać się niebezpieczne dla samego złodzieja.

We wrześniu Jonathan G. Parker, dziewiętnastoletni mieszkaniec niewielkiego miasteczka Martinsburg w Pensylwanii, postanowił podreperować własny budżet, włamując się do jednego z miejscowych domów. Cel udało się zrealizować, nastolatek wzbogacił się o dwa pierścionki z diamentami o łącznej wartości 3,5 tys. dolarów.

Ofiara włamania zgłosiła sprawę policji. Ta przyjechała niezwłocznie na miejsce i rzeczywiście znalazła ślady popełnionego przestępstwa. Jak raportował potem lokalny serwis internetowy The Journal, złodziej dostał się do środka przez okno w sypialni. Przeszukał pokoje, zajrzał do garażu i skorzystał z komputera gospodyni. Po co? Chciał sprawdzić swoje konto na Facebooku, jednym z najpopularniejszych serwisów społecznościowych na świecie. Sęk w tym, że później zapomniał się wylogować...

Policjanci mieli więc pełny wgląd w jego profil internetowy, tym samym uzyskując dostęp do wszystkich danych osobowych, jakie Parker umieścił w sieci. Dysponując podobną wiedzą, nietrudno było wytropić włamywacza. Funkcjonariusze najpierw trafili do jego znajomego, który zdradził, że dzień przed kradzieżą mężczyzna prosił go o pomoc. Niedługo potem zatrzymano zapominalskiego dziewiętnastolatka. Sąd wyznaczył kaucję, której Parker nie byłby w stanie zapłacić, nawet zastawiając w lombardzie ukradzione pierścionki - 10 tys. dolarów. Według prawa obowiązującego w Pensylwanii za włamanie grozi mu od roku do nawet dziesięciu lat pozbawienia wolności.

Najpierw wniosek o pracę, potem rabunek

Jonathan G. Parker nie był jedynym złodziejem, który ułatwił pracę policji, udostępniając jej swoje dane. Cztery lata temu w Las Vegas miało miejsce osobliwe wydarzenie. Jego głównym bohaterem był Alejandro Martinez, 23-latek z Las Vegas. 25 maja 2005 roku młodzieniec wybrał się do jednej z miejscowych pizzerii, bynajmniej nie po to, by zaspokoić głód. Zaraz po wejściu do środka poprosił jedną z kelnerek o formularz dla ubiegających się o pracę. Gdy ta spełniła jego prośbę, usiadł przy stoliku i zaczął wypełniać dokument.

- Kiedy stwierdził, że moment jest odpowiedni, podwinął koszulkę, spod której wystawała rękojeść pistoletu, i kazał dziewczynie oddać wszystkie pieniądze - opowiadał na łamach "Las Vegas Review Journal" prokurator Frank Coumou.

Kelnerka oddała złodziejowi 200 dolarów z kasy. Ten wyszedł z pizzerii, wsiadł do auta i odjechał. Miał pecha, bo jeden ze świadków zapisał numer rejestracyjny i poinformował o tym policję. Na dobrą sprawę nie trzeba było jednak tablic rejestracyjnych, by schwytać złodzieja, bo ten zostawił w restauracji wypełniony do połowy formularz aplikacyjny, w którym... wpisał prawdziwe dane, w tym nazwisko i adres.

- Przyczyną takiego zaniedbania z jego strony mógł być albo brak doświadczenia, albo czysta głupota - mówił potem na łamach "Review Journal" Coumou. Na skutek swojego idiotycznego postępowania Alejandro Martinez został błyskawicznie namierzony i oskarżony o włamanie oraz rabunek z użyciem broni.

Michał Raińczuk

Koniecznie przeczytaj drugą część tekstu o najgłupszych złodziejach!

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: kara więzienia | bank | las vegas | policja | prezent | przestępca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy