Dieta, ach dieta! Moja metamorfoza, cz.3

Za mną już miesiąc, czyli jedna trzecia programu metamorfozy w Akademii Pawła Zaremby. Tym razem zamiast o ćwiczeniach, będzie o diecie. Bo to rzecz równie istotna, co treningowa katorga...

Dieta, ach dieta, koniec z hurtem, czas na detal! - śpiewał kiedyś kabaret Ot-To. Moja metamorfoza rzecz jasna z dietą jest ściśle połączona. A jako, że hurtowych ilości pożywienia nie spożywałem nigdy, muszę dbać jedynie o jakość produktów detalicznych. Choć "jedynie" to w sumie niezbyt odpowiednie słowo. Tak naprawdę radykalnej zmianie uległ cały mój sposób odżywiania.

W momencie rozpoczęcia treningów otrzymałem szczegółowe wytyczne żywieniowe spisane punkt po punkcie. Spodziewałem się co prawda, że będę musiał zmienić pewne nawyki, ale okazało się, że czeka mnie rewolucja. Rewolucja o nazwie "dieta makrobiotyczna".

Gdy poczytałem nieco o tej japońskiej metodzie odżywiania, dotarło do mnie, że to nie treningi będą najcięższą rzeczą w całym programie metamofrozy. Wszak po godzinie, góra dwóch wylewania potu na sali treningowej wraca się do swoich codziennych zajęć. Dieta zaś pozostaje i towarzyszy nam przez cały czas. Każdy dzień rozpoczyna się od planowania: co zjeść na śniadanie, a następnie obiad i kolację, aby nie zaburzyć programu. Ba! Zjedzenie to akurat najmniejszy problem - wszystkie dania należy przecież wcześniej zaplanować, następnie kupić produkty, a z nich przygotować posiłki.

Pierwsze dni wprowadzania diety nie były specjalnie udane, za to pokazały mi, ile przeróżnych nawyków żywieniowych zakorzeniło się we mnie przez te wszystkie lata. Żeby nie szukać daleko, zacznijmy od śniadania. Od lat miałem zwyczaj rozpoczynania dnia od wypicia dużego kubka kawy z mlekiem i cukrem i zjedzenia czegoś na słodko. Najczęściej była to bułka z miodem lub dżemem i twarogiem. Co w tym złego? - spytacie. Otóż to, że po takim zestawie poranny trening to istna męczarnia. Obciążony trawieniem żołądek nie jest twoim sprzymierzeńcem, gdy przyjdzie robić brzuszki, skłony, biegać i skakać. Konieczna była mała korekta - zestaw kawowo-bułkowy zastąpiła lekka owsianka z żurawiną i płatkami migdałów. W ten sposób problem porannej ociężałości rozwiązał się sam...

Modyfikacje obiadowe również wprowadzałem stopniowo, ucząc się na własnych błędach. Początkowo sądziłem, że klasyczny zestaw, czyli schabowy, ziemniaki i surówka nie są w stanie mi zaszkodzić w mojej drodze do formy. Okazało się jednak, że to danie zbyt ciężkostrawne i również nie sprzyja treningom. Musiałem się zatem przerzucić na lżejsze dania, które przy okazji dostarczą mi energii. I tak zaczęły się kombinacje: kasza plus kurczak, makaron i tuńczyk, ryż z warzywami. Mniejsze porcje, za to częściej spożywane posiłki - wszystko to korzystnie wpłynęło na moją dyspozycję.

Z posiłkami wieczornymi nie było większych problemów. Moje menu to przeważnie ryby, jajka, warzywa i ciemne pieczywo. Początkowo kłopotem było odstawienie herbaty, do której byłem bardzo przyzwyczajony, ale i to dało się zrobić. Większym wyzwaniem było za to zaproszenie na grilla do znajomych. Grillowe szaleństwa i masa dobrego, ale niezbyt zdrowego jedznia mogły zrujnować mój cały misterny plan żywienia!

Postanowiłem o moich rozterkach opowiedzieć trenerowi i w ten sposób dostałem rozpiskę z grillowym menu oraz dyspensę na - uwaga - jedno piwo! Wybrałem małe jasne i niepasteryzowane z małego browaru, żeby wzbogacić organizm o witaminę B, a na grillu przygotowałem dorsza i marynowaną wołowinę. W ten sposób i wilk był syty i owca cała, a ja wciąż trzymałem się planu.

Reklama

Niech wam się jednak nie wydaje, że przechodzenie na dietę to taka prosta sprawa. O nie! Wciąż tęsknię za wieloma przysmakami, które wcześniej miały stałą pozycję w moim menu. To przeróżne dania smażone. Kotlety, sznycle, placki ziemniaczane. Poranna kawa, herbatka do kolacji, czy słodycze, bez których jak mi się wydawało, nie potrafiłbym się obejść, a jednak... da się. Teraz, gdy najdzie mnie ochota na słodycze, sięgam po owoce. Wiadomo - to nie to samo - ale za to świadomość prawidłowego odżywiania choć w małej części wynagradza mi cierpienia. Trzymajcie za mnie kciuki, a gdyby was interesowały szczegółowe wytyczne mojej diety, znajdziecie je poniżej.

DIETA MAKROBIOTYCZNA



Zalecane produkty:
Wszystkie kasze gotowane na wodzie,
Surowe/gotowane na wodzie/duszone warzywa, owoce
Do przyprawiania sałatek najlepiej używać oliwy z oliwek
Zupy warzywne na wodzie
Beztłuszczowe produkty mleczne (kefir, maślanka)
Owoce suszone, surowe buraki, warzywa naciowe

Mięso:
- wołowina
- królik
- gotowane lub duszone ryby morskie
- boczek
(mięso przygotowane na każdy sposób, tylko nie smażenie)

Przyprawy:
- pieprz
- chili,
- kurkuma
- masala
- czosnek
- cebula
- lubczyk
- cząber
- cayenne

Produkty mączne:
- chleb ciemny na zakwasie
- brązowy ryż
- mąka typu durum

Tłuszcze:
- masło
- smalec

+ duże ilości wody

Ograniczyć lub wykluczyć z diety należy:
- cukier i sól
- kawa, kakao, herbata
- napoje konserwowane - coca-cola, soki, sprite, itp.
- biała mąka
- szynka
- produkty konserwowe i konserwowane
- owoce i warzywa zwiększające produkcję gazów (kukurydza, ziemniaki, biała kapusta, melony, gruszki, winogrona)
- słodycze: czekolada, batony, cukierki, ciastka itp.

***

Mam na imię Rafał. Wraz z kolegami redaguję dla Was serwis Facet w portalu INTERIA.PL Dotychczas w ramach moich zawodowych obowiązków miałem okazję brać udział w różnych przedsięwzięciach, ale zaszczytu trenowania z prawdziwym mistrzem nie dostąpiłem. Jeśli ciekawi was, jak przebiegać będą moje trzymiesięczne treningi pod okiem Pawła Zaremby w Akademii Sportu i Biznesu, zapraszam do lektury kolejnych relacji z cyklu "Metamorfoza: Krew, pot i łzy".

Zobacz także wcześniejsze wpisy:

Ból przemija, chwała trwa wiecznie!

Jestem zwycięzcą!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: metamorfoza | ryba
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama