Z nędzy do pieniędzy. Czy e-sport to kraina baśni?

Tyler "Ninja" Blevins - jeden z najpopularniejszych gamerów i streamerów podczas rozgrywek na TwitchCon 2018 /Robert Reiners / Stringer /Getty Images
Reklama

Gaming przebył długą drogę: od podwórek, gdzie pstrykało się kapslami, po wielkie hale sportowe po brzegi wypełnione fanami największych gier wideo. Dziś esport wart jest miliardy dolarów. Profesjonalni gracze stali się gwiazdami zarabiającymi miliony, a ich zmagania śledzą setki tysięcy fanów na całym świecie. Dzięki wirtualnemu światu zyskali sławę i zbili prawdziwe fortuny.

Od Call of Duty do Counter Strike'a, od Fify do Fornite'a - całe pokolenie gamerów zmieniło granie w gry wideo z rozrywki w intratny zawód. Ale patrząc na wciąż rozwijającą się branżę, trudno nie zadawać sobie pytań: Ile tak naprawdę zarabiają najlepsi gracze? Czym dokładnie jest gaming i czy rzeczywiście jest to sport? Czy jeśli faktycznie uprawia się ten sport, trzeba przejść na emeryturę w wieku 23 lat?

Paul Chaloner - uznany na całym świecie wieloletni komentator rozgrywek gamingowych, pasjonat gier wideo i prawdziwy insider wirtualnego świata. Twórca Code Red Esports - esportowej agencji konsultingowej, związany z branżą od momentu jej narodzin.

Reklama

Przeczytaj fragmenty książki "Esport. Insiderski przewodnik po świecie gamingu":

Skwarne lato 2019 roku, korty USTA Billie Jean King National Tennis Center w Queens. Na oczach tysięcznego tłumu szesnastoletnia sensacja debiutuje na Flushing Meadows, i to debiutuje imponująco. Nie są to jednak zawody tenisowe US Open  - te rozpoczną się dopiero za miesiąc - chociaż nagrody pieniężne są dziś niewiele mniejsze. 

To organizowana przez Epic Games impreza Fortnite World Cup, w której stu najlepszych na świecie specjalistów od battle royale rywalizuje na scenie w serii sześciu rund, w których trzeba przeżyć jak najdłużej - i właśnie teraz Kyle "Bugha" Giersdorf, uczeń z Pensylwanii, w pięknym stylu zmierza do zwycięstwa. 

Aby pomieścić wszystkich rywali wewnątrz hali Arthur Ashe, która w US Open jest odpowiednikiem wimbledońskiego Centre Court, inżynierowie musieli podwiesić u stropu specjalnie skonstruowaną, ponad stutonową wielopiętrową scenę. Teraz, podczas rundy finałowej, dość podobnych wyczynów w grze dokonuje Bugha, siedząc gdzieś wysoko w scenerii przypominającej studio telewizyjne, w którym odbywa się niezwykle emocjonujący quiz

Musi tylko przeżyć ostatnie fazy meczu, by utrzymać uzyskaną dotąd przewagę punktową, i właśnie to robi, zbierając zasoby i budując coraz wyższą wieżę, a od czasu do czasu likwidując celnym strzałem jakąś nieszczęsną ofiarę, podczas gdy poniżej wszyscy jego rywale eliminują się nawzajem w deszczu kul, rakiet i granatów. Każdy by tak robił  - jeśli zdoła utrzymać prowadzenie, wygra 3 miliony dolarów. 

Gdy już wystarczająco dużo przeciwników jest martwych, a pieniądze są wreszcie w torbie, uśmiechnięty od ucha do ucha Bugha zeskakuje, by strzelbą wyeliminować z gry jeszcze paru przeciwników, po czym sam gryzie piach. To jednak nie ma już znaczenia. Właśnie zdobył największą nagrodę na największym turnieju w historii esportu (największym przez krótki czas, ponieważ kilka tygodni później na czoło wysunął się turniej Doty 2 - The International 2019). 

Bugha z dnia na dzień staje się celebrytą. Reportaże o nim ukazują się w "USA Today", nawet w "GQ". Jego telefon i konta w mediach społecznościowych stają się natychmiast celem ataków hakerów, co jest frustrującym, lecz nieuniknionym skutkiem ubocznym sławy, a parę tygodni później, gdy za pośrednictwem Twitcha streamuje z domu, zostaje "zantyterroryzowany" - staje się celem straszliwie niebezpiecznego kawału polegającego na tym, że jakiś widz dzwoni (tylko dla śmiechu!) na numer alarmowy z informacją, że w domu nadawcy uzbrojeni napastnicy wzięli zakładników, wobec czego policja wysyła na miejsce oddział antyterrorystów).

Bugha obejdzie się jednak bez bugatti. W wywiadzie dla telewizji ESPN (ESPN dziś obsługuje już tego rodzaju imprezy) powie: "Szczerze mówiąc, zamierzam zaoszczędzić wszystkie te pieniądze z myślą o przyszłości". Łeee...

Ludzie pytają mnie często: "Co mam zrobić, żeby zostać profesjonalnym graczem?", na co zwykle odpowiadam: (a) "Skąd mam wiedzieć? Przecież robię to, co robię, tylko dlatego, że samemu nie udało mi się zostać zawodowym graczem", (b) "Nie próbuj". 

Poważnie. Zapomnijcie o takich zdumiewających historiach jak powyższa. Jeśli ktoś chce zarabiać na życie graniem na komputerze, nie może marzyć o takich zdarzeniach na poziomie wygranej w loterii, ponieważ jemu prawie na pewno nic takiego się nie przytrafi. Zastanówmy się nad naszą przykładową historią. Jakie Bugha miał szanse na wygraną? 

W Fortnite’a gra jakieś 250 milionów ludzi, dobre 3 procent ludności całego świata, a pełne 40 milionów uczestniczyło w internetowych kwalifikacjach Fortnite World Cup, które zredukowały liczbę rywali do zaledwie stu - zatem do finału dostało się 0,00025 procent rywali. Konkurencja była tak silna, że nawet Tyler "Ninja" Blevis, najsłynniejszy na świecie streamer Twitcha i gracz w Fortnite’a (a można też twierdzić, że najsłynniejszy gracz w esporcie, ot co!), nie zdołał zakwalifikować się do finału. 

A jednak mimo tak nikłych szans Bugha odniósł sukces. To zwycięstwo wprowadziło go natychmiast do elitarnej grupy zawodników esportowych, którzy zarobili ponad milion dolarów w samych nagrodach pieniężnych, a wręcz prosto do pierwszej ich dziesiątki. Z nędzy do pieniędzy. 

Wyrażenia "z nędzy do pieniędzy" używam tu swobodnie. Nie chcę nic sugerować w sprawie warunków, w jakich wychowywał się Bugha, mam na myśli tylko to, że większość szkolnych dzieciaków nie ma pod ręką 3 milionów dolarów, a tu nagle ten jeden ma. W tym właśnie sensie jego zwycięstwo jest historią skoku z nędzy do pieniędzy, czymś, co uwielbia każdy reporter i redaktor prowadzący.

Gdyby to jednak zależało ode mnie, nie taką historię bym opowiadał. Zwiększony napływ pieniędzy do branży jest zwykle zjawiskiem korzystnym, a studio Epic Games z pewnością ma ich teraz mnóstwo. Ich dystrybucja musi jednak być zdrowa. Historie Kopciuszka niekoniecznie są tym, czego najbardziej potrzebuje funkcjonowanie branży esportu  - będę wiedział, że osiągnął on już poziom sportów tradycyjnych, gdy Fortnite World Cup stanie się imprezą równie ugruntowaną jak US Open, kiedy takie cudowne historie przestaną się powtarzać co parę miesięcy. 

Wyrażenie "z nędzy do pieniędzy" oznacza bowiem w gruncie rzeczy, że w naszej branży wciąż albo się ucztuje, albo głoduje.

Choć już wiele czołowych firm sponsoruje zespoły i turnieje, większość zawodników wciąż żyje - i walczy - w warunkach gospodarki zbieracko-łowieckiej. Żadnej uzupełniającej produkcji rolnej, żadnej wymiany towarowej, żadnego odkładania czegokolwiek, by plemię mogło przetrwać zimowe miesiące. Zabij albo daj się zabić. 

Kto chce być profesjonalnym graczem, musi się zastanowić, jak zdoła zarobić na życie w tak surowym środowisku, a dopiero później wyobrażać sobie, że ściska najcenniejsze trofeum. Bugha ze swoim wzlotem jest wyjątkiem  - niemal zawsze najpierw jest żmudna praca, a żeby się trudzić, trzeba sobie zapewnić środki utrzymania, co obecnie jest prawdziwym wyzwaniem. 

W esporcie jest dziś niewątpliwie mnóstwo pieniędzy, więcej niż kiedykolwiek, jeśli jednak mamy zapewnić naszej branży dalszy zrównoważony wzrost, musimy zacząć rozdzielać je odrobinę sensowniej. Żeby to zrozumieć, trzeba najpierw poznać realia zarabiania na życie, z jakimi ma do czynienia zawodowy gracz.

Obserwowałem esport jak w ciągu minionych dwudziestu lat przeistoczył się z chuderlawego naukowca w gigantycznego, zielonego (od dolarów) Hulka, oraz widziałem, jak napływ potężnych nagród pieniężnych zmienił całe pokolenie utalentowanych graczy, chciałbym więc w tym miejscu opowiedzieć o wszystkich tych śmiesznych, ostentacyjnych zakupach dokonywanych przez świeżo wykreowanych milionerów. 

Szaleńcze imprezy, kelnerzy, striptizerki, tysiące stawiane w jednym rozdaniu. Hotelowe szafy wyrzucane przez okno. Ogromne kau cje wpłacane w gotówce i natychmiast przepadające. Kosztowne komputery demolowane przez pijanego szampanem Nabuchodonozora. Chciałbym, ale sęk w tym, że w esporcie wszyscy najlepsi zawodnicy są cholernie skromni. (...)

Przychodzi mi na myśl co najwyżej Oleksandr "s1mple" Kostyliew, którego specjalnością jest Counter-Strike: Global Offensive. Był z niego kiedyś dziki dzieciak, niewiarygodnie arogancki: potrafił mówić kolegom z zespołu, że są beznadziejni  - prosto w twarz, w mojej obecności. Kiedy po raz pierwszy odebrał swoją część za udział w turnieju, było to może 25 tysięcy dolarów, powiedział: "chrzanić to", poszedł i kupił roleksa za 16 tysięcy. 

Podczas kolejnego turnieju rzeczywiście nosił ten zegarek podczas gry, aż ktoś od organizatorów powiedział mu, żeby go zdjął, tak bardzo rozpraszało to innych. Ale to dosłownie jedyny przykład. Zresztą s1mple później zmienił się na lepsze. Wciąż jest dość skłonny do przechwałek, ale jego zaangażowanie w przedsięwzięcia charytatywne jest fantastyczne. Zdarzyło się nawet, że przeznaczył całą wygraną na program Gamers Outreach wspierający terapię hospitalizowanych dzieci. 

Nie mówię tego wszystkiego, żeby kanonizować zawodowych graczy. To paczka skromnych ludzi, ale istoty ludzkie na ogół takie się okazują, gdy je poznamy. Nie, mówię to, żeby skonfrontować z rzeczywistością wyobrażenia tych wszystkich czytelników, którzy mają nadzieję zamienić swoją umiejętność bezwzrokowego pisania na komputerze na karierę w grach Fortnite lub Dota 2. 

Kto uważa, że zrobiłby ze swoimi wygranymi coś innego, zapewne niewłaściwie podchodzi też do samej gry. Zarabianie zawodową grą jest wciąż niewiarygodnie trudne i nie dlatego warto się nią zająć. Ludzie, którzy chcieliby trwonić pieniądze wygrane dzięki wyczynom trafiającym do nagłówków wiadomości, zapewne w ogóle nie utrzymują się w esporcie wystarczająco długo, by cokolwiek wygrać. 

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: e-sport | książka | Fortnite
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy