Sobowtór w Mötley Crüe: Największa mistyfikacja w dziejach muzyki?

Muzycy Mötley Crüe podczas sesji zdjęciowej w połowie lat 80. /Ross Marino/Getty Images /Getty Images
Reklama

Szalona podmiana czy pijackie majaki wariata? Przez pół życia niejaki Matthew John Trippe twierdził, że na mocy tajemniczego kontraktu brał udział w starannie uknutej intrydze. Intrydze, która mogłaby wywołać potężną burzę w showbiznesie, jeśli jego opowieść okazałaby się prawdą. Ale prawdę zabrał ze sobą do grobu.

Niedawna premiera filmu biograficznego "Brud" traktującego o historii muzyków Mötley Crüe sprawiła, że muzycy znowu znaleźli się w świetle reflektorów. Niektórzy wykorzystali tę okazję, aby przypomnieć o pewnej rzekomej tajemnicy związanej z zespołem. Jej orędownikiem i zarazem głównym bohaterem był mało znany szerokiemu gronu Matthew Trippe.

Pomimo że w Polsce Mötley Crüe znane jest głównie wśród fanów muzyki rockowej, w Stanach mają od lat status megagwiazdy. Nic dziwnego więc, że ta historia trafiła swego czasu na pierwsze strony gazet. W 1987 roku, kiedy zespół był na szczycie, jednocześnie pędząc w szalonym galopie ku nieuchronnej autodestrukcji, Trippe pozwał managera Mötley Crüe, Doca McGhee za niezrealizowanie umowy, wedle której ten pierwszy miał występować jako sobowtór członka Mötley Crüe, Nikkiego Sixxa.

Reklama

Sixx miał być ponoć niedysponowany przez kilka miesięcy w latach 1983 - 1984, więc McGhee zatrudnił Trippe’a. Nie powiedział oczywiście nikomu o swoim oszustwie. Wedle tej szalonej teorii sobowtór miał występować na scenie, brać udział w sesjach zdjęciowych, udzielać wywiadów, a nawet komponować nowe utwory, ponieważ wyglądał i śpiewał identycznie jak Nikki Sixx.

Pozew dotyczył oczywiście kasy - Trippe chciał uzyskać tantiemy za wszystkie utwory, które rzekomo stworzył w tym czasie oraz wynagrodzenie za udawanie słynnego basisty.

Matthew John Trippe dorastał w Erie, w Pensylwanii, adoptowany przez surową, katolicką rodzinę. Jako młody chłopak często popadał w problemy z prawem. Jego przyjaciele wspominali później, że był dziwnym dzieciakiem. I raczej kiepskim muzykiem.

Zaraz po osiągnięciu pełnoletniości opuścił rodzinne miasto, żeby szukać szczęścia w Los Angeles. Według niego, krótko po przybyciu do Miasta Aniołów gitarzysta zespołu, Mick Mars złożył mu niecodzienną propozycję.

Trippe twierdził, że w tamtym czasie Nikki Sixx przechodził rekonwalescencję po poważnym wypadku samochodowym, którego nie ujawniono prasie. Jako, że oryginalny basista nie był w stanie występować, zespół miał zaplanować całą maskaradę i zatrudnić sobowtóra.

Na potwierdzenie swoich rewelacji Trippe pokazywał zdjęcia Sixxa z tamtego okresu, na których muzyk wyglądał nieco inaczej niż zazwyczaj. Kolor oczu, kształt szczęki, przybranie na wadze - to wszystko miało wskazywać, że na fotografiach znajduje się ktoś inny.

Trippe znalazł zainteresowanie mediów. Niektóre pisma muzyczne podłapały temat i próbowały rozdmuchać zwariowane zarzuty. Jednak ludzie z jego otoczenia, do których dotarli dziennikarze, mówili, że Matthew jest generalnie specyficznym człowiekiem i traktowali całą tę historię z przymrużeniem oka. Choć jeden z jego klegów stwierdził: "Jeśli miałbym odstawić taką akcję, to na pewno wziąłbym Matta - nikt by mu potem nie uwierzył, bo to kompletny świr!".

Ostatecznie pozew odrzucono. Niemniej pojawiło się kilka zastanawiających wątków.

Po pierwsze sąd odrzucił pozew nie ze względu na wynik śledztwa, a przez niewiarygodność stron sporu. Zarówno Trippe, jak i Doc MgGhee oraz Nikki Sixx w tamtych latach potężnie nadużywali alkoholu i narkotyków. Sędzia prowadzący sprawę stwierdził więc, że ich zeznania nie mają żadnej wartości. Dodatkowo sam Sixx próbował dokładnie w tym czasie dojść do siebie po przedawkowaniu heroiny, które skończyło się śmiercią kliniczną. Tym bardziej jego słowa nie były brane poważnie.

Po drugie Doc MgGhee nigdy nie powiedział, że nie podpisał umowy z Trippem. Wywinął się różnicą w przepisach na Florydzie i w Kalifornii. Rzekomy sobowtór złożył bowiem pozew w stanie Floryda, gdzie umowę o prawa autorskie można wdrożyć w życie w ciągu czterech lat. 

McGhee stwierdził natomiast, że jego firma zarejestrowana jest w Kalifornii, a według tamtejszego prawa ten okres trwa tylko dwa lata. Według niego temat więc przepadł.

Po trzecie na sali sądowej, w roli świadka, pojawił się przyjaciel Trippe’a, który pod przysięgą zeznał: "Nie mam pojęcia, czy Matt mówi prawdę czy nie. Widziałem za to, bo pokazywał mi, jakieś urzędowe pisma zatwierdzone pieczątkami z nazwiskami i numerami ubezpieczeń Mötley Crüe. I mogę przysiąc, że numer Nikkiego Sixxa był taki sam jak numer Matta". 

Po czwarte wiecznie spłukany Trippe nagle w 1983 roku zaczął szastać forsą, a na jego ciele pojawiały się nowe tatuaże... takie same jak u Nikkiego Sixxa. Ten drugi z kolei zrobił sobie po jakimś czasie kilka nowych, żeby nie wyglądać tak jak domniemany sobowtór.

To wszystko nie zmienia faktu, że najczęściej w opowieściach o osobniku nazwiskiem Matthew John Trippe powtarzają się takie określenia jak "wariat", "dobry gość, ale nie po kolei w głowie", "alkoholik" i "dziwak". Być może zatrudnienie go jako tajnego sobowtóra gwiazdy rocka było dobrym posunięciem właśnie przez to. Bardziej jednak prawdopodobnym jest, że chcąc wyszarpać trochę pieniędzy, stworzył całą historyjkę.

Pewnym jest, że Trippe praktycznie do końca życia czerpał z rozkręconej przez siebie afery. Od czasu do czasu występował w wywiadach, założył nawet zespół Sixx Pakk, żeby przypominać wszystkim o swoich roszczeniach. Nietrudno się domyślić, że kapela nigdy nie odniosła żadnego sukcesu.

Czy mówił prawdę? Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, bo Trippe zmarł w 2014, a nikt uwierzył mu na tyle, żeby dalej grzebać w tej historii.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy