Skalp - w kryminałach nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa [recenzja]

Okładka piątego tomu serii Skalp /INTERIA.PL
Reklama

Dobra historia kryminalna powinna wciągać niczym bagno i być równie niepokojąca i pełna tajemnic. Nie inaczej jest ze stworzoną przez Jasona Aarona opowieścią "Skalp", której piąty, ostatni już, tom ukazał się w sierpniu nakładem wydawnictwa Egmont.

Opowieść o przygodach Dashiela Złego Konia jest wzorcowym przykładem, że w dziedzinie czarnego kryminału nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa. Nie było bowiem dotąd historii, która przenosiłaby ten gatunek do ponurej rzeczywistości północnoamerykańskich Indian.

Wytrzebieni i zagonienie przez białego człowieka do rezerwatów, zdołali zachować swoją tradycję, kulturę i godność. Miało to jednak bardzo wysoką cenę.

Jason Aaron nie oszczędził w swojej historii nikogo. Tutaj nie ma miejsca na jasny podział na linii dobro i zło. Widać tylko różne, najczęściej brudne, odcienie szarości. Główny bohater, to złamany życiem Indianin, który w młodości uciekł z rezerwatu, a obecnie powrócił do niego, jako tajny agent FBI, mający doprowadzić do uwięzienia wodza plemienia Lakotów - Czerwonego Kruka.

Reklama

Ten był w latach 60. XX wieku przywódcą buntu Indian podczas którego w rezerwacie zginęło dwóch agentów FBI. Ich kolega przez lata próbował znaleźć dowody, że to właśnie Czerwony Kruk odpowiada za ich śmierć.

Opętany obsesją, nie cofnie się przed niczym, aby doprowadzić swojego wroga za kratki. Dlatego wysługuje się Dashielem, nie bojąc się zmuszać go do przekraczania prawa. Cel uświęca tutaj środki.

Oczywiście to tylko początek całej historii i wierzchołek góry lodowej kłopotów i ludzkich zależności. Żadna z przedstawionych na kartach opowieści postaci nie jest czysta. Prawie każdy ma większe lub mniejsze grzechy na sumieniu. Narkotyki, alkohol, seks, przemoc i morderstwa przetaczają się przez rezerwat i wylewają na okolice. Dashiel nawet nie próbuje odnaleźć się w dawnym domu i robi wszystko, by tylko się stamtąd wyrwać. Nie będzie to jednak takie łatwe.

Rozpisana na 60 zeszytów, w polskim wydaniu na pięć tomów, historia pełna jest nagłych zwrotów akcji. Choć od początku wiemy, że opowieść nie może skończyć się dobrze dla żadnego z uczestniczących w niej graczy, to i tak siedzimy przykuci do lektury z napięciem przewracając kolejne strony. Przez moment autorzy dają złudną nadzieję, że może jednak będzie lepiej, ale wtedy ponownie wszystko wywraca się do góry nogami. To ponury i bezlitosny świat, w którym nie ma miejsca dla bohaterów.

Seria taka jak "Skalp" nie mogła powstać w ramach standardowej linii komiksów DC. Dlatego opublikowano ją pod szyldem Vertigo, imprintu, gdzie trafiają mocniejsze i mroczniejsze opowieści. Dodatkową siłą opowieści jest fakt, że nie pojawia się tam żaden superbohater. Jedyne moce nadprzyrodzone rodzą pochodzą z mitologii Indian, a i one mogą być skutkiem spożywania zakazanych substancji. Dzięki temu zabiegowi historia jest jeszcze bardziej przejmująca.

Ukazanie niedoli współczesnych Indian, pozwala zrozumieć tragedią i krzywdę, jaką wyrządzili im biali ludzie. Jednocześnie Aaron jest pełen podziwu dla tych ciągle dumnych, choć tak upadlanych ludzi. Ten przekaz moralny, który stanowi drugie dno całej historii, powoduje, że zapamiętujemy ją na długo. Zwłaszcza, że ta opowieść mogła wydarzyć się naprawdę.

Historia nie byłaby jednak pełna, gdyby nie przystające do klimatu rysunki R. M. Guéry. Choć w kolejnych tomach, w prace nad "Skalpem" angażowali się też inni rysownicy, to właśnie Guéra odcisnął na niej największe piętno.

"Skalp" jest już kompletną, zamkniętą historią, z którą powinien zapoznać się każdy miłośnik czarnego kryminału. To mocna, męska lektura, która pochłania od pierwszej do ostatniej strony.

Adam Wieczorek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy