Kong i Godzilla, czyli bitwa dwóch światów

Starcie tytanów to jednocześnie starcie dwóch różnych kultur, które trwa już od kilku dekad. Kadr z filmu "Godzilla kontra Kong" (2021) /YouTube
Reklama

Boje King Konga i Godzilli są interesujące na tylu płaszczyznach, że trudno orzec, od czego wypadałoby w ogóle zacząć. Bo to przecież nie tylko dwaj, dosłownie, giganci kina łapiący się za bary ku uciesze gawiedzi, ale Ameryka kontra Japonia, zderzenie skrajnie odmiennych, lecz równie ciekawych spojrzeń na kulturę popularną.

Obojętne jednak, jak na to wszystko spojrzeć, jedno jest niezmienne: król może być tylko jeden. O ile monarsze miano Kong nosił od swego zarania, tak Godzilli nadali je producenci amerykańscy, kiedy sprowadzili japoński film do swoich kin. I choć mogłoby się wydawać, że spotkanie tych dwóch na dużym ekranie to wymysł ostatnich lat, diaboliczny hollywoodzki plan zaplecenia kolejnego filmowego uniwersum, żebyśmy tylko kupowali bilety, lub, dociśnięci przez pandemię, abonamenty platform streamingowych, ale nie. 

Panowie spotkali się bowiem już dawno, dawno temu, zaledwie po paru latach od narodzin Godzilli. Nie była to historia pięknej przyjaźni, lecz bój na śmierć i życie. Lecz idźmy po kolei i zacznijmy od sądnego roku 1933 i premiery "King Konga".

Reklama

Pierwsze wyjścia z mroku

Merian C. Cooper, podróżnik, lotnik i filmowiec, ojciec polskiego tłumacza i pisarza Macieja Słomczyńskiego, pomysł na gigantyczną małpę opracował znacznie wcześniej. Ba, chodzą słuchy, że interesował się gorylami jako dziecko, a kino, no cóż, pomogło mu młodzieńcze fantazje zrealizować. Tyle że z początku Cooper wyobrażał sobie filmowe monstrum inaczej, chciał, aby przypominało bestię z piekła rodem, ale pracujący z nim animatorzy nalegali, aby nadać jej odrobinę ludzkie rysy, bo inaczej publika nie uroni nad Kongiem ani łezki. Mieli rację.

Film był hitem tak dużym, że zaledwie kilka miesięcy później wypuszczono sequel, "Syn King Konga", również wyreżyserowany przez Ernesta B. Schoedsacka, lecz Cooper nie miał już z nim nic wspólnego, ani, rzecz jasna, nie pojawiał się tam ubity bohater poprzedniego filmu. Choć kontynuacja swoje zarobiła, Kong zniknął z kin na przeszło trzydzieści długich lat.

Tymczasem po drugiej stronie globu zaczyna szaleć Godzilla, który wyszedł z morza po raz pierwszy w 1954 roku. Powszechnie uważany za metaforę ataku nuklearnego (od zrzucenia bomb na Nagasaki i Hiroszimę nie minęła nawet dekada), potwór był niszczącą siłą prowokującą publiczność do refleksji na temat zimnowojennego pata i nadal realnej jądrowej grozy. Była to spersonifikowana natura biorąca odwet na wyniszczającej ją od lat ludzkości.

Nie dało się ukryć, że "Godzilla" to dzieło swojego niewesołego czasu, jakże odległe od fantastycznej, podszytej melodramatem, pełnej akcji przygody stworzonej przez Coopera i Schoedsacka. Mimo owych różnic (i nie tylko tych, bo i realizacja przebiegała zupełnie inaczej, jako że Godzillę grali poprzebierani aktorzy, a Kong był dziełem speca od animacji Willisa O’Briena), film Ishiro Hondy podbił także Amerykę, aczkolwiek po uprzednim przerobieniu go przez Hollywood. Całość pocięto, dograno kawałki z tamtejszymi aktorami i wyrzucono sceny odnoszące się do polityki. Nie przeszkodziło to zremiksowanej wersji filmu zarobić fortuny.

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz! 


Import-Eksport

O dziwo, to nie Amerykanie sprowadzili Godzillę do siebie, ale Japończycy na jakiś czas wypożyczyli Konga, przeciwko czemu Cooper mocno protestował, lecz studio było wtedy zbyt zajęte myśleniem o jenach, żeby go słuchać. Legendarna wytwórnia Toho, śladem RKO, które przed laty czym prędzej dało zielone światło sequelowi "King Konga", również szybko wyprodukowała sequel świeżutkiego jeszcze hitu, "Godzilla kontratakuje".

Mimo że publika dopisała, film nie wygenerował takiego zainteresowana jak część pierwsza, dlatego potrzebowano mocnego uderzenia. I takim, zgodnie z niemałymi oczekiwaniami, okazał się wyprodukowany w 1962 roku "King Kong kontra Godzilla", gdzie jedyną nadzieją na powstrzymanie szalejącego (znowu!) gigantycznego jaszczura, jest importowany z egzotycznej wyspy, nieustępujący mu gabarytami Kong. Z tej potyczki, choć fuksem, zwycięsko wyszedł goryl, lecz inaczej być nie mogło. Godzilla, gdyby został na placu boju, kontynuowałby swoje dzieło zniszczenia, a olbrzymia małpa chciała mieć jedynie, jakżeby inaczej, święty spokój.

Toho zrealizowało jeszcze jeden film z wypożyczonym Kongiem ("King Kong ucieka"), który pomógł im ożywić modę na ogromne potwory, i wypuszczało sequele Godzilli rok po roku aż do połowy lat siedemdziesiątych. Z czasem monstrum złagodniało i stało się obrońcą ludzkości przed jeszcze straszniejszymi zagrożeniami. 

Co ciekawe, rok po tym, kiedy Toho zdecydowało się zakończyć swoją serię, małpi kuzyn z Ameryki doczekał się słynnego remake’u z 1976 roku, który doprawiono zapomnianą dzisiaj kontynuacją "King Kong żyje". Co ciekawe, film pojawił się na ekranach niedługo po (kolejnym!) powrocie Godzilli, o którym Toho, z kilkuletnimi przerwami, kręci praktycznie do dziś. Łącznie doczekał się on trzydziestu pełnych metraży, a potem wyczekiwanej wersji amerykańskiej z 1998 roku, nieudanej, i kolejnej z 2014 roku, już znacznie lepszej.

Kong nie miał takiego powodzenia i musiał czekać aż na remake Petera Jacksona, który przy tej okazji zrekonstruował zaginioną scenę z oryginału, i reboot z 2017 roku, który kręcony już był jako część tak zwanego MonsterVerse, czyli serii podzielonej (prawie) po równo między Godzillę a giganta z Wyspy Czaszki. Jej swoistym zwieńczeniem jest wypuszczony przed paroma dniami spektakl "Godzilla vs. Kong". Innymi słowy, teraz Amerykanie siedli za sterami. Pytanie brzmi jednak, czy rzeczonym filmem dobili już do brzegu? Trudno orzec, lecz sequeli nie zapowiedziano.

Ba, nie zapowiedziano też polskiej premiery owego filmu, który za oceanem trafił i do kin, i do oferty HBO Max. U nas lockdown, czyli repertuary nieaktualne, a HBO GO, przynajmniej na razie, filmu nie zapowiada, mając związane ręce nieubłaganymi umowami licencyjnymi. Pozostaje liczyć, że polska publika nie będzie długo pozbawiona możliwości zobaczenia wyczekiwanego boju Konga i Godzilli, lecz w obecnej sytuacji chyba najpewniej będzie sięgnąć po klasykę.

Czekają tam prawdziwe skarby.

Bartek Czartoryski

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz! 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film | USA | Japonia | filmy | popkultura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy