​Guns N’ Roses: "Najniebezpieczniejszy zespół na świecie"

Takie widoki były codziennością. Axl Rose zatrzymany przez policję pod zarzutem napaści, rok 1992 /East News
Reklama

Bójki, aresztowania, hektolitry alkoholu i kilogramy narkotyków - tak w skrócie wyglądał początek kariery jednego z najbardziej rozpoznawalnych zespołów na świecie.

Nie mieli jeszcze 25 lat, kiedy stali się bogami - ich pierwsza płyta jest najlepiej sprzedającym się debiutem w historii. Media prześcigały się w obrzucaniu ich błotem, ludzie na koncertach opluwali i rzucali butelkami. Nie przeszkadzało im to zbytnio, bo po drugiej stronie stała rzesza lojalnych do szaleństwa fanów i dostęp do każdej przyjemności, jakiej tylko zapragnęli.

W głośnych wybrykach i skandalach, które stały się pożywką dla tabloidów, a jednocześnie zbudowały ich legendę brylowali Slash i Axl Rose. Siła spokoju i emocjonalna furia. Woda i ogień.

Reklama

Oto fragmenty książki Paula Stenninga "Slash. W jamie węża" wydanej niedawno przez Wydanictwo In Rock.

Fuzja dwóch grup włóczykijów nadzwyczaj skłonnych do wybryków musiała wywołać zainteresowanie i wielkie oczekiwania... A także pewien incydent.

Slash uważał, że panuje nad swoimi nałogami, ale często zadawał się z ludźmi mniej ostrożnymi. Pewnego sylwestrowego wieczoru zakotwiczył w hotelu z basistą grupy Mötley Crüe, Nikkim Sixxem. Nikki miał pokój na tym samym piętrze, więc poszedł po swoją gitarę, żeby panowie mogli sobie urządzić improwizowaną na szybko sesyjkę. Godzinę później Slash zorientował się, że Nikki coś długo nie wraca.

W poszukiwaniu tyczkowatego basisty otwierał drzwi wszystkich pokoi, jakie napotkał na swojej drodze, by w końcu natknąć się na sine ciało Nikkiego w jednym z nich. Sixx przedawkował, zupełnie jak w kiepskim filmie. Na szczęście przeżył. Fakt, że serce Sixxa zatrzymało się na całe dwie minuty, został uwieczniony w piosence Mötley Crüe "Kickstart My Heart", która pojawiła się później na ich albumie "Dr. Feelgood".

Angielska prasa rozpisywała się o przyjeździe "najbardziej niebezpiecznego zespołu na świecie", jak sami Gunsi o sobie mówili. W zaskakującym napadzie konserwatyzmu dziennikarze ostrzegali społeczeństwo przed piątką aroganckich Amerykanów, którzy - ogólnie rzecz ujmując - będą pieprzyć ich córki i plądrować wszelkie sioła w całym Zjednoczonym Królestwie.

Najwięcej wpadek prasa zaliczyła w przypadku Slasha - większość gazet nawet nie potrafiła poprawnie podać jego imienia. W jednych występował jako Slosh (ang. polewać) (co mogło mieć związek z jego zamiłowaniem do Jacka Daniel’sa), inne pisały o nim Slog (ang. cios) albo Slug (ang. łyk, ślimak).

Jednak najzabawniejsza była zupełnie nieprawdziwa historia, którą rzekomo sam opowiadał dziennikarzom, że przez dwa lata tankował gorzałę i każdego ranka "ręce mu latały jak wiatraki". Tymczasem w wywiadach dla prasy muzycznej Slash często mówił, że wszystko ma pod kontrolą. "Naprawdę nie czuję się tak mocno uzależniony, jak ludzie myślą",  usprawiedliwiał się kiedyś.

Nawet jeśli niektórym wydawnictwom udawało się poprawnie napisać jego imię, to historie o zespole były wzięte z sufitu. Członkowie Guns N’ Roses, tak jak Sex Pistols przed nimi i Beastie Boys po nich, byli dla histerycznych tabloidów doskonałym tematem.

Można było o nich wypisywać dowolne bzdury. Pewna gazeta codzienna cytowała rzekome słowa Axla, że lubi zabijać małe pieski, zwłaszcza pudle: "Wszystko w nich mówiło mi, że muszę je mordować". Zszokowało to rockandrollowców­‑miłośników zwierząt w każdym zakątku naszej planety, a zespół zupełnie niezasłużenie miał złą opinię w Anglii - kraju wielbicieli psów - zanim jeszcze się tam pojawił.

Na niechętnych kapeli fanach rock and rolla zupełnie nie robiło wrażenia to, że amerykańskie magazyny muzyczne pisały o niej jako o przyszłości hard rocka. Grupa miała zarezerwowane trzy kolejne koncerty w legendarnym londyńskim klubie Marquee, co uznano za przejaw arogancji. Oczywiście menedżer próbował tylko maksymalnie wykorzystać podróż do Anglii i z rozmachem wypromować Guns N’ Roses, ale w rzeczywistości zespół nie miał wtedy jeszcze tylu fanów, aby sprzedać wejściówki aż na trzy wieczory z rzędu.

Wszystko zaczęło się w miarę dobrze. Kiedy Gunsi po raz pierwszy weszli na scenę, Axl wygłosił gorące powitanie. Gdy powiedział: "Wspaniale w końcu być w jebanej Anglii", atmosfera zrobiła się mroczna. Z perspektywy czasu wydaje się to niedorzecznością, lecz gdy grupa pierwszy raz przybyła do Zjednoczonego Królestwa, powitano ją gradem kubków od piwa i ­- co głównie wkurzyło Axla - opluto.

Czy zespół i ludzie odpowiedzialni za tę wizytę byli zbytnio zadufani w sobie, czy może była to typowa reakcja brytyjskiej publiczności? Nie pasowało to Axlowi, który już na początku pierwszego wieczoru jednego z widzów nazwał "cipą", gdy ten rzucił szklanką w perkusję Stevena. Zagroził też, że zejdą ze sceny, jeśli publiczność nie przestanie ich obrzucać tym, co ma pod ręką. Z wyjątkiem bezpłatnej wycieczki do uroczej i radosnej Anglii zespół niewiele wówczas osiągnął i był niezbyt entuzjastycznie nastawiony do kolejnych odwiedzin w tym kraju.

Poza tym mieli asa w rękawie, czyli debiutancki album "Appetite For Destruction". Co ciekawe, w dniu jego wydania, czyli 31 lipca 1987 roku, opinie były mocno podzielone. Niektóre rockowe "instytucje", na przykład "Kerrang!" powitały płytę jak fantastycznego nowego przyjaciela. Autor recenzji zamieszczonej w numerze 151 stwierdzał: "Rock and roll został wyrwany siłą z bezbarwnych, zblazowanych, zmęczonych, zużytych rąk i oddany w prawowite dłonie prawdziwych, lubieżnych buntowników".

Inne publikacje nie były już takie pochlebne. Na przykład magazyn "Rolling Stone" początkowo dystansował się od heavy metalu proponowanego przez Gunsów i był jednym z pism, które najbardziej protestowały przeciwko zachwytom nad zespołem.

Jednak dziennikarskie pochwały czy krytyka nie miały żadnego znaczenia. Album, wyprodukowany przez Mike’a Clinka, już wtedy będącego legendą - wcześniej współpracował z Ozzym Osbourne’em i grupą Survivor - został najlepiej sprzedającą się płytą wszech czasów.

W jakiś magiczny sposób zespołowi i producentom udało się uchwycić sceniczną intensywność Guns N’ Roses. Nawet portrety członków zespołu na tylnej okładce idealnie oddawały ich indywidualny wkład. Jest tam pełen zadumy Axl, nadzwyczajny frontman, ostrożnie dzierżący w jednej dłoni butelkę piwa, a drugą delikatnie opierający na biodrze. Lekkie pochylenie owiniętej bandanką głowy sugeruje, że nawet podczas robienia tej fotografii był głęboko zamyślony. Izzy, pogrążony we własnych myślach, spogląda melancholijnie, ściskając gitarę akustyczną. Duff, kolejny członek zespołu trzymający w dłoni butelkę alkoholu, pijanym wzrokiem spogląda w obiektyw, włosy ma odgarnięte do tyłu w swawolnym nieładzie.



Slash jest swego rodzaju kwintesencją tej ekscytującej bandy buntowników i alkoholików - gapi się na fotografa pustym wzrokiem przez firankę opadających na twarz, rozczochranych włosów, a cylinder i butelka, które ma między nogami, sprawiają, że już nic więcej mu do szczęścia nie potrzeba. Steven siedzi, troskliwie tuląc do nogi bębenki, a dziewczęce blond włosy i buzia dziecka nadają mu wygląd figlarnego chłopczyka.

(..)

Na okładce albumu znajdowały się podziękowania dla Christiny Veroniki, muzykującej aktorki, ówczesnej dziewczyny Slasha. Potem prasa opublikowała fotografię tej dwójki w łóżku. Veronica trafiła na czołówki gazet nie mając pojęcia, że zrobiono jej to zdjęcie. Jak później zapewniała, czuła się tym bardzo zażenowana. Natomiast Slash, jak to on, kompletnie się nie przejął.

We wczesnych latach Guns N’ Roses członkowie zespołu stale żyli na krawędzi, zawieszeni nad przepaścią rockandrollowych szaleństw. Slash i Izzy byli cichym duetem odpowiedzialnym za sporą część sukcesu grupy - każdy z nich zawsze był gotowy grać na gitarze jak opętany i w każdych okolicznościach wychodziło im to świetnie. Axl Rose nie miał tyle szczęścia. Wiadomo, jak to wokalista - był bardziej podatny na problemy z głosem, a oprócz tego często zapadał na różne inne dolegliwości.

"Miałem zmutowaną wersję wirusa polio, zmutowaną formę różyczki, świńską grypę, szkarlatynę i nawracające zapalenie gardła", opowiadał magazynowi "RIP". "Dopadały mnie głównie choroby układu oddechowego. Klimatyzacja w hotelach ciągle mieliła to samo powietrze, a w samolotach to już w ogóle wszyscy oddychali tym samym. Jeśli ktoś coś miał, moje migdałki natychmiast to łapały. Między innymi dlatego nie lubiłem jeździć w trasy."

Slash był wreszcie szczęśliwym facetem, wdzięcznym za możliwości, jakie ofiarowywało mu życie, i gotowym wykorzystać każdą szansę, która się pojawiała. Saul Hudson zawsze nad sobą panował, nawet w chwilach największych szaleństw, ale często tracił spokój, kiedy w pobliżu był irytujący i zapalczywy frontman.

Opowiadał dziennikarzom, jak bardzo szanuje Axla i docenia jego niezrównany wkład w działalność zespołu - jak najbardziej szczerze - lecz gdzieś w głębi Slashowej duszy już kiełkowało ziarenko ostatecznej konfrontacji z wokalistą.

Kiedy kapela grała w Atlancie, na scenę wpadła policja, aby aresztować Axla za incydent z ochroniarzem, który zdarzył się przed występem. Gunsi właśnie się rozgrzewali, byli w trakcie drugiego kawałka, gdy doszło do szarpaniny. Pozostali członkowie zespołu, mimo przerażenia, kontynuowali show we czterech. Szybko zdecydowali, że Slash i Steven zagrają razem przez piętnaście minut, potem dziesięciominutową solówkę (niezręcznego debiutu wokalnego jednego z pracowników technicznych lepiej nie wspominajmy!).

Policja ukarała Axla ostrzeżeniem i znów był wolny. Grupa przyciągała uwagę opinii publicznej z niewłaściwych powodów, a wśród jej członków narastało napięcie, które niebawem musiało znaleźć ujście.

Muzycy otrzymali jednak wyjątkowe zaproszenie. Zostali na­mó­wieni na tournée po Anglii z rockandrollowymi ulubieńcami Ameryki - ich własnymi również - zespołem Aerosmith. Tymczasem w ostatniej chwili Aerosmith się wycofał, a nasi bohaterowie mieli dwa wyjścia: odbyć tę podróż sami albo na gwałt szukać zastępstwa. Ostatecznie zabrali ze sobą formację Faster Pussycat, ale nie obyło się bez incydentów.

Steven Adler złamał rękę w ulicznej bójce i przy perkusji musiał go zastąpić Fred Coury z glammetalowej kapeli Cinderella.

(...)

Angielska prasa zareagowała równie bezdusznie jak podczas poprzedniej wizyty, pisząc w szyderczym tonie, że grupa jest na skraju rozpadu, i hojnie szafując określeniami typu "nieprzewidywalny" i "wybuchowy", by opisać Axla - wydawało się, że Anglia nie jest gotowa na spotkanie z Guns N’ Roses.

Mimo drwin w mediach przed ostatnim koncertem w Zjednoczonym Królestwie sala Hammersmith Odeon - która gościła już takie legendy metalu jak Iron Maiden, notabene ulubieńcy Brytyjczyków - była niemal pełna. Zespół postanowił więc dać najdłuższy występ podczas tej trasy, najwyraźniej ciesząc się entuzjastycznym przyjęciem.

(...)

Z początku członkowie zespołu słabo radzili sobie z szybko rosnącą popularnością, lecz po kilku latach sprawiali już wrażenie zaprawionych w bojach i płynęli z prądem, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. W 2003 roku w wywiadzie dla magazynu "Classic Rock" Duff (McKagan - red.) wspominał: "Kiedy zaczynaliśmy, żyliśmy niezbyt bogato. Pierwszy czek, który otrzymaliśmy, opiewał na czterdzieści tysięcy dolarów i był dla nas czymś niesamowitym. Dotychczas tydzień przeżywaliśmy za sto baksów. Żaden z nas wcześniej nie widział takiej sumy. Potem przyszedł kolejny czek, potem te naprawdę duże i tak już sobie po prostu spływały."

(...)

(Podczas trasy z Mötley Crüe- red.) Wybrykami, wewnętrznymi konfliktami, a co najważniejsze popularnością zespół Guns N’ Roses stopniowo podbierał miejsce na scenie swoim partnerom (...) i innym rockmanom. Axla aresztowano w hollywoodzkim klubie Cathouse za to, że skoczył w publiczność i pobił się z ochroniarzem, który napastował przyjaciela Gunsów. Fakt ten tylko podkreślił złą sławę wokalisty i całego zespołu.

Życie już nigdy nie było takie samo.

Fragmenty pochodzą z książki Paula Stenninga "Slash. W jamie węża" wydanej niedawno przez Wydanictwo In Rock.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy