Geostorm: Huragan z poprzedniego stulecia [recenzja wydania Blu-Ray]

Główną rolę w filmie gra Gerard Butler /materiały prasowe
Reklama

W alternatywnej rzeczywistości "Geostorm" trafiłoby na ekrany kin w ostatniej dekadzie XX w., jakieś kilka miesięcy po kultowym już "Dniu Niepodległości", a ja właśnie opisywałbym jego wydanie na VHS.

Film

Gdyby produkcja Deana Devlina faktycznie ukazała się w latach 90., to dziś zapewne wspominalibyśmy ją z uśmiechem na ustach. Niestety, od tamtej pory kino naprawdę się zmieniło. W tym układzie "Geostorm" jest zbyt poważnym staruszkiem na imprezie modnych, sarkastycznych dzieciaków.

Kiedy system obrony Ziemi - składający się sieci satelitów kontrolujących klimat - zamiast tarczy staje się narzędziem zagłady potrzeba będzie samego Gerarda "Leonidasa" Butlera (oraz kilku innych znanych nazwisk), aby powstrzymać grożące planecie niebezpieczeństwo. Dająca się scharakteryzować w jednym zdaniu fabuła nie jest minusem. Problemem jest to, że traktuje siebie śmiertelnie poważnie w filmie, który trochę z definicji nie zmusza widza do jakiejkolwiek refleksji. Devlin za mocno postawił na sceny, w których bohaterowie rozmawiają i tłumaczą sobie oczywiste rzeczy.

Reklama

Przez to nie z przyjemnością, ale z grymasem zdenerwowania na twarzy, czekamy na kolejne sekwencje dobrej, hollywoodzkiej rozwałki. Bo kiedy w "Geostorm" faktycznie do głosu dojdą "podkręcone" siły przyrody, to nawet największy malkontent zacznie się świetnie bawić. W tym miejscu należy pochwalić przede wszystkim podejrzanie dobre efekty specjalne, po których widać, że pochłonęły sporą część budżetu, jak i porządne udźwiękowienie. To one są de facto prawdziwymi bohaterami tego filmu.

"Geostorm" nie udaje - i chwała mu za to! - że jest czymś więcej niż produkcją mającą dostarczyć rozrywki. Z tego zadania wywiązuje się całkiem nieźle, szkoda tylko, że całości zabrakło jakże potrzebnego luzu.

Wydanie Blu-Ray i materiały dodatkowe

Geostorm na Blu-Rayu może służyć za dobry materiał testowy dla dopiero co zakupionego telewizora lub zestawu głośników. O jakości obrazu zapisanego na "niebieskim" dysku nie można powiedzieć złego słowa.

W szczególności chwalę bardzo dobre oddanie kolorów - są odpowiednio intensywne, ale przy tym przyjemne dla oczu.

Podobnie rzecz ma się ze sferą audio. W języku angielskim dzieło Deana Devlina obejrzymy w standardzie 5.1 DTS-HDMA. I chociaż całość aż prosi się o wsparcie dla Dolby Atmos, to odgłosy pogodowych anomalii na dobrym sprzęcie hi-fi i tak potrafią wywołać na plecach ciarki. Polecam podkręcić głośność! Nieprzepadający za "czytaniem" filmów mogą wybrać wersję z polskim lektorem.

Na płycie znalazły się także trzy materiały dodatkowe. W sumie trwają one niecałe 20 minut i dowiemy się z nich kilku ciekawostek odnośnie powstawania "Geostorm". Za najlepszy uważam ten o efektach komputerowych grających właściwie pierwsze skrzypce w większości najlepszych scen. Najdziwniejszym jest ten, w którym reżyser... wraz ze swoją córką opowiadają o tym, skąd wziął się pomysł na nakręcenie filmu. Osobne wideo poświęcone zostało międzynarodowej obsadzie, którą zobaczymy na ekranie.

Dodatki są tutaj faktycznym... dodatkiem. Ich obecność cieszy, ale same w sobie niczym nie zachwycają.

Komu polecam "Geostorm"? Przede wszystkim jest to produkcja dla tych, którzy wciąż tęsknią za latami 90. i bezpretensjonalnymi blockbusterami. Do obejrzenia w piątkowy wieczór, koniecznie z wiadrem popcornu.

Michał Ostasz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy