Etienne Willem: Disney odcisnął na mnie piętno

Etienne Willem - belgijski twórca komiksu "Miecz Ardeńczyka" /materiały prasowe
Reklama

- Miałeś dość, że w bajkach wszystko jest czarne i białe - powiedział mi Etienne Willem, belgijski autor komiksów. Dlatego też "Miecz Ardeńczyka" napisał i zilustrował tak, jak opowieść, którą sam chciałby przeczytać za dzieciaka. Sęk w tym, że jego album absolutnie nie nadaje się dla najmłodszych...

Michał Ostasz, interia.pl: Po wzięciu twojego komiksu do ręki wydaje się, że to coś dla dzieci - gadające zwierzęta, średniowieczne klimaty i przypominająca stare produkcje Disneya kreska. Po lekturze "Miecza Ardeńczyka" za żadne skarby nie dałbym go do przeczytania dziecku. To wbrew pozorom cholernie mroczna historia. Dlaczego zdecydowałeś się na takie połączenie?

Etienne Willem: Bo miałem dość tego, że w bajkach wszystko jest czarne i białe! W książkach i filmach, które oglądałem dorastając był wyraźny podział na dobrych i złych. Marzyło mi się, aby te fantastyczne światy miały więcej odcieni szarości. Tworząc "Miecz Ardeńczyka" postawiłem na antropomorficzne zwierzęta, by ułatwić czytelnikowi poznawanie całej historii. Mamy tendencję do przypisywania konkretnych cech określonym gatunkom zwierząt - to pomogło mi w pisaniu postaci, ale nie będę ukrywał, że często odchodziłem od stereotypów, aby zaskoczyć czytających. (śmiech)

- Kiedy zacząłem pracę nad komiksem mój syn miał siedem lat. Dorastał on wraz z postępem prac nad "Mieczem Ardeńczyka" i jako jeden z pierwszych widział, że z każdą kolejną stroną historia staje się coraz mniej oczywista. Chciałem mu pokazać, że prawdziwy świat też jest taki skomplikowany.

Wykreowany przez ciebie świat mógłby być zupełnie fantastycznym miejscem - w końcu zamieszkują go inteligentne zwierzęta. Podjąłeś jednak śmiałą decyzję i w "Mieczu Ardeńczyka" znajdziemy instytucję Kościoła i wiele symboli chrześcijańskich. Co chciałeś tym osiągnąć?


- Chciałem, aby historia jak najbardziej nawiązywała do "naszego", prawdziwego średniowiecza. Nie da się mówić o tej epoce pomijając Kościół. Zamierzałem wprowadzić jeszcze więcej wątków związanych z wiarą chrześcijańską, ale w czterech tomach, z planowanych początkowo sześciu, już nie miałem na to zwyczajnie miejsca.

Piszesz i ilustrujesz własne komiksy, ale pracę z ołówkiem i kredkami zaczynałeś w studiu zajmującym się animacją filmową. Co sprawiło, że zapragnąłeś zmienić zawód?

- W animacji pracowałem przez 20 lat. Zajmowałem się między innymi storyboardami do kreskówki "Strawberry Shortcake", pełnometrażową animacją "Ernest i Celestyna" oraz aktorsko-animowanym filmem "Kongres" z Robin Wright i Harveyem Keitelem. Dużo się nauczyłem, ale... doświadczenie przy pracy nad filmem animowanym nie zawsze pomaga przy tworzeniu komiksu. Kreskówki robi się zupełnie inaczej - musisz zwracać uwagę na każdą klatkę animacji i ciągłość akcji. Komiks jest sztuką sekwencyjną i działa na zupełnie innych zasadach. Trudno było mi się przestawić. Rysowałem aż za dużo, bo nauczony pracą przy filmach, bo chciałem pokazać wszystko! (śmiech)

- Nie zapominajmy też o tym, że praca w animacji, to praca w liczącym dziesiątki, jeśli nie setki osób zespole. Nie możesz robić tego, co ci się zamarzy, bo to, nad czym pracujesz, nigdy nie jest do końca twoje. Do tego dochodzi jeszcze kwestia budżetu, co w wielu przypadkach podcina skrzydła. Nie ukrywam, że zrezygnowałem właśnie ze względu na wolność artystyczną.

Reklama

Biorąc pod uwagę twoje doświadczenia z branżą filmową - chciałbyś, aby "Miecz Ardeńczyka" doczekał się adaptacji na dużym ekranie?

- Bardzo bym chciał, ale problemem jest to, że nie jest to historia dla dzieci. Kiedyś nawet rozmawiałem o tym z szefem studia, w którym pracowałem. Zasugerował, że "Miecz..." byłby idealnym materiałem na kreskówkę dla dzieci w wieku 9-12 lat. Odpowiedziałem, że takie potraktowanie mojego dzieła zupełnie wypaczyłoby jego sens. Ono naprawdę nie jest dla dzieci.

Twój najnowszy komiks, "Les ailes du singe", też wydaje się być dla starszych czytelników...

- Jego świat, tym razem wzorowany na latach 30. ubiegłego wieku, też zamieszkują zwierzęta, ale sama historia jest znacznie prostsza. Porównałbym ją do Indiany Jonesa. Jednak przez jej "kryminalny" charakter całość sprawia wrażenie znacznie poważniejszej i bardziej brutalnej, niż jest w rzeczywistości. Zupełnie inaczej niż w przypadku "Miecza Ardeńczyka"! (śmiech)

Uważasz się za lepszego rysownika czy scenarzystę?

- Uważam, że mógłbym być jeszcze lepszy w każdej z tych dziedzin. (śmiech) Niedawno ukazał się komiks, który tylko ilustrowałem i było to dla mnie niemałą przyjemnością. Kiedy piszesz coś samemu, to masz w głowie całą historię wraz z jej zakończeniem i tak naprawdę nie wiesz, czy będzie zrozumiała dla innych. Nie oznacza to jednak, że nie lubię pisać scenariuszy, ale rysowanie wychodzi mi chyba lepiej.

A jest coś, czego nienawidzisz rysować?

- Samoloty, samochody, budynki.

To dlaczego w "Les ailes du singe" historia kręci się właśnie wokół nich? (śmiech)

- Po to, by się zmierzyć z tym wyzwaniem! Studiowałem historię i fascynowałem się średniowieczem. Nie chcę, aby zabrzmiało to źle, ale "Miecz Ardeńczyka" nie był dla mnie zbyt trudny do narysowania. Wiedziałem jak wszystko ma wyglądać i gdzie szukać informacji o rzeczach, które chciałem przenieść na papier. Przy okazji "Les ailes du singe" postanowiłem trochę skomplikować sobie życie i postawiłem na samoloty. (śmiech)

- Jeden z moich znajomych rysowników powiedział, że aby dobrze narysować daną rzecz, trzeba najpierw zrozumieć jak działa. Przyznaję, że to prawda. Wspomniane samoloty zaczęły wychodzić mi dopiero wtedy, kiedy mój mózg wreszcie ogarnął fenomen, jakim jest oderwanie się ważącej wiele ton maszyny od powierzchni ziemi. W sumie to nawet je polubiłem!

Co w takim razie najłatwiej ci się rysuje?

- Mogę powiedzieć, że kobiety?

Oczywiście. Czy to one będą głównymi bohaterkami twojego następnego dzieła?

- Komiks, który ukaże się na dniach wyjątkowo nie będzie o zwierzętach. Pozostaję jednak przy swojej kresce. Nic nie poradzę na to, że Disney odcisnął na mnie piętno. (śmiech) Uwielbiam te przesadzone okazywanie emocji, dramatyczne pozy, miny. Ten styl pozwala mi również szokować czytelnika. Nikt nie spodziewa się po nim krwawych scen.

Jesteś Belgiem. Twój kraj ma długie komiksowe tradycje, które wywarły ogromny wpływ na kształt tego medium na Starym Kontynencie. Myślisz, że jest coś takiego jak europejska "szkoła" lub styl komiksu?

- Zdecydowanie tak. U nas pewne rzeczy robi się inaczej, co wynika chociażby z czerpania wzorców z tradycji bande dessinée franco-belge (komiksu franko-belgijskiego - red.). Asterix i Blueberry mogły powstać tylko w Europie. Podobnie jest z mangą - biorąc do ręki taki komiks wiesz, że jest on z Japonii.

Rozmawiał Michał Ostasz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy