Emigracja Malcolma XD: Trudna droga do UK

"Emigracja" to pisarki debiut autora ukrywającego się pod pseudonimem Malcolm XD. W sieci jest on bezsprzecznym "królem polskich past" /materiały prasowe
Reklama

Malcolm XD - autor past internetowych, czyli krótkich, dosadnych, humorystycznych i surrealistycznych historyjek, tekstów-memów. Na podstawie kultowej pasty Anon i jego stary, fanatyk wędkarstwa Showmax wyprodukował film krótkometrażowy z Piotrem Cyrwusem i Marianem Dziędzielem w rolach głównych. Jego profil na Facebooku obserwuje ponad 40 000 osób.

Malcolm pochodzi z miejscowości o liczbie ludności w granicach 10-19 tysięcy, znanej jedynie sympatykom agrestu. Jest to bowiem europejska stolica tego owocu, która bynajmniej nie oferuje kwiatowi swojej młodzieży szczególnych perspektyw zawodowych, ani rozrywek (poza Dniami Agrestu, rzecz jasna). 

Za Malcolmem matura, przed nim - studia, tym razem we właściwej stolicy, a na studia trzeba zarobić. Na miejscu możliwości jego zarobkowania się wyczerpały - jako ulotkarz wręczył każdemu każdą możliwą ulotkę. Razem z wiernym druhem Stomilem postanawia więc wyruszyć na podbój Wysp. I wtedy dopiero się zaczyna...

Przeczytaj fragment książki "Emigracja":

Zostałem pozostawiony na tak zwanej pastwie losu, w dodatku historycznie wrogiego losu niemieckiego, bo pod Poczdamem. Jak by to był program Beara Gryllsa, to bym miał przy sobie nóż, 5 metrów liny do zbudowania schronienia, krzesiwo i węgiel do odfiltrowania wody z kibla, żeby się nadawała do picia.

Reklama

Niestety, miałem tylko 80 zł, 50 funtów (resztę zostawiłem w kopercie w plecaku w autokarze, bo mame mnie zawsze uczyła, żeby nie trzymać wszystkich pieniędzy w jednym miejscu), szlugi i zapalniczkę, co moje szanse przetrwania czyniło raczej niskimi. Poleciałem więc w panice na stację, z nadzieją, że może będą mieli numer do kierowcy tego autokaru, skoro cały czas jeździ na tej trasie.

Zaczynam po angielsku

- YOU HAVE NUMBER TO BUS DRIVER? MY BUS GO AWAY!

Ale typ NICHT FERSTEHEN, więc jadę po niemiecku

- DU HAVE NUMBER TO BUS DRIVER?

Bo się 3 lata uczyłem w gimnazjum, ale trochę słabo pamiętam. Natomiast kasjer ze stacji dalej kręci głową z głupią miną. Na to się włącza jakiś typ, co obok wpierdalał hot doga z ketchupem i sosem czosnkowym

- BIST DU AUS POLEN?

- JA

- TO CZEGO KURWA PO NIEMIECKU GADASZ?

Tak rozpoczęła się moja wielka przyjaźń z panem Zbyszkiem, kowbojem z dzikiego zachodu spedycji międzynarodowej.Zbyszek był tirowcem po pięćdziesiątce, mówił w 6 językach, wszystko już widział i wszędzie był, a teraz akurat jechał na Dortmund, żeby ludzie mieli tam świeże wędliny, bułki itd. i powiedział, że tam mnie podrzuci i już będę miał z górki do Londynu. Poczekałem, aż zje do końca hot doga, potem go wypróżni, a potem zapakowaliśmy się do szoferki i pojechaliśmy.

W swojej prawie 30-letniej karierze tirowca Zbyszek był tirem w każdym kraju Europy z wyjątkiem Watykanu, bo tam podobno nie ma gdzie nawrócić. W latach 90. jeździł z kosmetykami w Sojuz i tam raz miał taką opcję, że już mu kazali kopać sobie grób, więc potem się przerzucił na Europę Zachodnią i teraz lata autobahnem i ma elegancko. 

W głośnikach leciały polskie przeboje typu Krzysztof Krawczyk na przemian z disco italiano, a Zbyszek śpiewał na cały głos O BELLA BELLABELLA AMOOOOOOORE czy ŻONY NIE DAŁEEEEEM, ŻONĘ WZIĄŁEŚ SOBIE SAAAAM i stopą wybijał rytm muzyki o podłogę tak, że piasek z dywaników podskakiwał. Śpiewać przestawał, jak coś mi opowiadał, jak robił inbę na CB radio albo jak się zdzwaniał ze swoimi kolegami-tirowcami dogadać, co kto przywozi na balety na postoju wieczorem.

Pytał, czy jestem student, a jak powiedziałem, że jeszcze nie, to powiedział, że bardzo dobrze, bo jak zajadę z nim na Uniwersytet Parkingowy, to mnie tam chłopaki wszystkiego, co w życiu potrzeba, nauczą. 

Plan był więc taki, że Zbyszek miał mieć rozładunek dopiero rano, więc po drodze gdzieś pod Hanowerem sobie staniemy na noc, przybalujemy, poznam chłopaków, przejdę szkołę życia w trybie wieczorowym, a rano któryś z typów, co leci na UK, mnie ze sobą zabierze. Nocować miałem ze Zbyszkiem w szoferce, bo były w niej aż dwa łóżka - jedno gościnne.

Przez kolejne godziny, urozmaicone śpiewem po polsku i włosku, miałem okazję nie tylko pogadać ze Zbyszkiem, ale też jeszcze lepiej przyjrzeć się osławionym autostradom niemieckim i przyległej do nich infrastrukturze. Jeszcze wcześniej, jak jechaliśmy autokarem, to pierwsze, co zauważyłem po wjeździe z Polski do Niemiec, to wiatraki prądotwórcze.

Ustawione są tuż za granicą jako eksklamacje niemieckiej wyższości cywilizacyjnej, żeby każdy Polak i inny mieszkaniec Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej, a nawet Azji, wiedział, dokąd wjeżdża. Nie da się ukryć, że na wschód od Odry to następne większe zgrupowania takich wiatraków są dopiero w jakiejś Korei Południowej, a może i Japonii. Pomiędzy jest tylko węgiel i Gazprom, i elektrownia w Czarnobylu. Wiatraki stanowią tym samym dla podróżnych znak, że oto wjeżdżają do świata wysokorozwiniętego, zasilanego tak zwaną gospodarką opartą na wiedzy.

W czasach starożytnych podobną funkcję musiała pełnić na przykład brama Isztar, przez którą wjeżdżało się do Babilonu, i dlatego ją też zrobiono na bogato. Z tą tylko różnicą, że tę bramę później Niemcy zajebali i obecnie trzymają u siebie w Berlinie w muzeum, a z tego, co wiem, to wiatraki od prądu zrobili sami, bo ani w Babilonie, ani tym bardziej w Polsce wcześniej wiatraków do zajebania nie było.

Następnym związanym z autostradami i ich okolicami elementem godnym uwagi są autostrady same w sobie. Jak się po prostu spojrzy na drogę w jednym konkretnym momencie, to tak tego nie widać, ale jak jedzie się już kilka godzin, to człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że z autostradami to jest gruba opcja, że to taki wybetonowany plac jak pod parking, tylko ciągnący się przez cały kraj, a nawet kontynent. 

W Niemczech autostrad nabudowali tyle, że aż ciężko jeździć, bo jak człowiek na przykład zjedzie ze wschodniej obwodnicy Hanoweru, to od razu musi się pilnować, żeby pojechać dobrze autostradą numer 2 na Essen, a nie 7 na północ na Hamburg, albo co gorsza na południe na Kassel

Pan Zbyszek, podobnie jak sporo pasażerów z autokaru, opowiadał mi, że w Niemczech zarobki są wyższe, a ceny choćby wynajmu mieszkań takie same jak w Polsce.

Może to przynajmniej po części wynikać moim zdaniem z tego, że na cenach mieszkań niemieckich negatywnie odbija się infrastruktura drogowa właśnie, bo prawie każde mieszkanie ma okna wychodzące na jakąś autostradę i co za tym idzie, właściciel nie może za nie krzyknąć tyle, ile krzyknąłby, gdyby okna wychodziły na przykład na park.

Ogólnie w Niemczech nie ma już zbytnio gdzie budować kolejnych autostrad i z tego powodu firmy niemieckie startują w przetargach na ich budowy w innych krajach, typu Polska. Dzięki temu już wtedy można było sobie dojechać elegancką drogą dwupasmową z Lizbony aż do samej Łodzi, z niewielką przerwą w okolicach Świecka. Obecnie sprawy zaszły jeszcze dalej i wybetonowany plac ciągnie się nieprzerwanie aż do Białegostoku, co przeniosło środek ciężkości cywilizacyjnej naszego kontynentu bardziej na wschód i niedługo pewnie to dziennikarze z Białegostoku będą jeździli gdzieś na Białoruś, albo i do Rosji, żeby robić reportaże o neonazistach.

Wracając jednak do Niemiec, gdzie neonazistów wtedy było akurat mniej niż jest obecnie, to kolejną ciekawostką autostradową są biało-brązowe tablice informacyjne przedstawiające, jakie atrakcje turystyczne znajdują się w miejscowości, którą akurat autostradą się mija. 

Tablice te mają to do siebie, że umieszczone na nich grafiki są bardzo szczegółowe i wygląd atrakcji oddają ze wszystkimi detalami. 

Tak więc jeżeli na przykład przejeżdżamy obok Brunszwika, gdzie znajduje się słynny na cały Brunszwik i kawałek autostrady posąg lwa, to na tablicy jest on namalowany tak dokładnie, jakby się go widziało na własne oczy, i tym samym potrzeba obejrzenia go ustaje niemal w tym samym momencie, co się pojawia. Dzięki temu już po jednym przejeździe przez jedną tylko autostradę niemiecką miałem poczucie, że zwiedziłem kawał świata.

Wpłynęły też na to opowieści pana Zbyszka, który faktycznie mógłby mnie uczyć życia, bo stosując terminologię moich byłych współpasażerów z autokaru, miał JUŻ WSZYSTKO USTAWIONE. Jeżdżąc po Europie, wyciągał na ówczesne pieniądze z 6 koła netto, znał każdy kraj i parking na kontynencie oraz wszędzie miał kolegów. Jako że miał własnego tira, to jak szef go wkurwił, to szedł do innego albo robił zlecenia na tak zwanym freelansie - chociaż w branży spedycyjnej to się trochę inaczej nazywa. 

Jedyny problem, jaki miał, to to, że czasami łapała go samotność długodystansowego transportowca, a poza kolegami z parkingów nie miał nawet do kogo zadzwonić, bo nie miał żony ani dzieci. Z powodu tej właśnie samotności złapał kiedyś w którymś z krajów Europy (poza Watykanem) HIV-a, o czym szczęśliwie dowiedział się w miarę wcześnie, bo na parkingu w Holandii rozdawali stojącym na pauzie kierowcom ulotki, żeby się testować. Uświadomiony o zagrożeniach związanych z życiem kowboja szosowego Zbyszek poszedł na test i mu wyszło, że ma. Według jego słów:

NA POCZĄTKU JAK SIĘ DOWIEDZIAŁEM, TO PIERWSZA MYŚL BYŁA, ŻE JADĘ DO NAJBLIŻSZEGO LASU I SIĘ WIESZAM NA PASACH ŁADUNKOWYCH. ALE TEN LEKARZ HOLENDER MI ZARAZ WYTŁUMACZYŁ, ŻE TERAZ JUŻ MAJĄ TAKIE LEKI, ŻE BIERZESZ JEDNĄ TABLETKĘ DZIENNIE I CI TEN HIV NIC NIE SZKODZI. NO TROCHĘ SZKODZI, ALE NAWET MNIEJ, NIŻ JAK BYŚ CUKRZYCĘ MIAŁ, OSIEMDZIESIĄTKI NAWET MOŻNA DOŻYĆ. MÓWI MI TEN DOKTOR - PANIE ZBYSZKU, NIC SIĘ NIE MARTWIĆ, TABLETKI BRAĆ, KONDONA ZAKŁADAĆ I WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. 

WTEDY TAKICH LEKÓW JESZCZE WSZĘDZIE NIE MIELI, WIĘC TEN DOKTOR, DOBRY FACET, MNIE PODPIĄŁ W SYSTEMIE POD TEN HOLENDERSKI NFZ I PO PROSTU RAZ W MIESIĄCU SOBIE BRAŁEM KURS NA BENELUKS, RECEPTĘ WYKUPYWAŁEM I HAJDA. A TERAZ TO JUŻ NAWET U NAS W POLSCE TAKIE SĄ, WIĘC LUKSUS. A ZA TE KILKA LAT, COBY MI TEN HIV ODJĄŁ, TO RZUCIŁEM KURZENIE CIGARETÓW I TERAZ MI STATYSTYCZNIE WYCHODZI, ŻE DŁUŻEJ BĘDĘ ŻYŁ NIŻ PRZED TYM HIVEM HEHE.

Na koniec opowieści dodał jednak

NA PARKINGU WSZYSTKIE CHŁOPAKI BARDZO MĄDRE, NA WSZYSTKIM SIĘ ZNAJĄ, ALE CO CI TERAZ MÓWIĘ, TO IM NIE OPOWIADAJ, BO TEGO TO BY MOGLI NIE ZROZUMIEĆ.

Obiecałem nie opowiadać, a za chwilę wjechaliśmy na parking, w slangu drogowym zwany PARKÓWKĄ. Zbyszek przydusił na powitanie klakson, a kilku facetów stojących nad grillem na trawniku odwróciło się i uniosło w naszą stronę trzymane w rękach tyskacze.

JUREK

MALCOLM

PAWEŁ

MALCOLM

STEFAN

MALCOM

DRUGI JUREK

MALCOLM

Jak już się wszyscy wszystkim przedstawili, to Zbyszek kwestią wstępu powiedział, że jestem autostopowiczem, który stracił swój autokar, siedząc w kiblu pod Poczdamem, a celem mojej podróży jest Londyn. Zaraz wyszło, że Stefan leci na bliską Szkocję z dostawą jakichś części aluminiowych, to mnie może podrzucić na samą obwodnicę Londynu, zwaną M25. Skoro to zostało już ustalone, mogliśmy przejść do konkretów, czyli grilla, tyskaczy i wykładów o życiu.

Podobnie jak w autokarze, głównym przesłaniem lekcji życiowych było, że ogólnie jest bardzo dobrze, ale chujowo. Dla osób, które podobnie jak ja początkowo nie zrozumiały tego paradoksu, podaję przykład:

W nowych ciężarówkach jest zaawansowana elektronika, przez co jeździ się nimi wygodniej i bezpieczniej. Jednocześnie stwarza to większe problemy w oszukiwaniu tachografu, czyli urządzenia, które mierzy, czy kierowca nie pracuje zbyt długo - a sporo z nich tak robi. Nie wystarczy już oszukiwać analogowo, przyłożeniem magnesu, jak robiło się kiedyś, tylko teraz trzeba oszukiwać cyfrowo, co wiąże się z większymi komplikacjami i wymaga stałego podnoszenia kompetencji.

Po niedługim czasie zrozumiałem, co pan Zbyszek miał na myśli, mówiąc mi w szoferce o Uniwersytecie Parkingowym i odbywających na nim pauzę (czyli wymaganą przepisami przerwę w pracy) Wykładowcach. Każdy z tirowców miał w zanadrzu tysiące mądrości i porad na każdy temat, ale zazwyczaj wszyscy pozostali koledzy mieli zdanie zupełnie odmienne od niego. 

Z tego powodu podejrzewam, że jak mnie tam nie było, to któryś zaczynał mówić na przykład NO JAK SIĘ JEDZIE NA TULUZĘ, TO TYLKO PRZEZ LYON, a inny zaraz kontrował JAKI LYON CZŁOWIEKU?! TY CHYBA W ŻYCIU WE FRANCJI NIE BYŁEŚ, NIECH CIĘ RĘKA BOSKA BRONI PRZEZ LYON JECHAĆ! 

! Natomiast jako że tego dnia na parkingu byłem też ja, to co chwilę któryś z kierowców chciał mnie przyuczyć, gdzie się na przykład zatrzymać, jak się jedzie na dalekie Włochy, a pozostali zaczynali gwałtownie prostować to, co mówił CO TY MŁODEMU WODĘ Z MÓZGU ROBISZ?! W DZISIEJSZYCH CZASACH JAK SIĘ ZATRZYMA POD BOLONIĄ, TO DO RANA MU CAŁĄ NACZEPĘ WYCZYSZCZĄ! TAM TO MOŻNA BYŁO STAWAĆ 15 LAT TEMU!

Zaraz inny dodawał TAK JAK MÓWISZ KOLEGO, JESZCZE DO TEGO JEDZENIE CHUJOWE i się zaczynała pełnoprawna awantura, która trwała przez 5-10 minut, aż wykładowcy osiągali konsensus naukowy typu, że można stawać pod Bolonią, ale nie można nic tam jeść. Umożliwiało to każdemu z nich wyjście z dysputy z honorem, a mnie dawało unikatową wiedzę będącą syntezą dekad doświadczenia zawodowego 5 tirowców.

Jak tyskaczy się zrobiło tak z półtorej kraty mniej, to Drugi Jurek przyniósł flaszkę BO TO PIWKO TO TYLKO BRZUCH ROZPYCHA i tematy zaczęły schodzić na bardziej hehe pikantne.

ROZUMIESZ MŁODY, JA TEŻ KIEDYŚ BYŁEM MŁODY, WSZYSTKO JEST DLA LUDZI.NO ALE Z DZIEWCZYNAMI TO TRZEBA UWAŻAĆ.ŻEBY JAKIEGOŚ SYFA NIE ZŁAPAĆ. ALBO GORZEJ, HIV-A!

Widać było, że Zbyszek czuł się w tym temacie niekomfortowo, więc zaczął bagatelizować

LUDZIE, JAKIEGO HIV-A?! KIEDYŚ CZŁOWIEK JEŹDZIŁ, O ŻADNYM HIFIE NIKT NIE SŁYSZAŁ I BYŁO DOBRZE! TO TERAZ JAKIEŚ GŁUPOTY POWYMYŚLALI!

Niemniej pomimo zanegowania przez Zbyszka istnienia ludzkiego wirusa niedoboru odporności pozostali szoferzy energicznie kontynuowali moją edukację w zakresie zdrowia seksualnego. Zbyszek się wkurwił, skwitował ich wykład słowami A TAM PIERDOLITA, IDĘ SIĘ ODLAĆ, BO SŁUCHAĆ WAS NIE IDZIE i odszedł w stronę swojej ciężarówki. Gdy był już kilkanaście metrów od nas, koledzy z parkingu ściszonym głosem zaczęli wymieniać komentarze

NO POPATRZ JAKI NIEDOWIAREK, W HIV-A NIE WIERZY. NIBY POSZEDŁ SIĘ ODLAĆ, A KIBEL JEST W DRUGĄ STRONĘ. NO A CO WY MYŚLICIE, PRZYPOMNIAŁO MU SIĘ TERAZ, TO POSZEDŁ TE SWOJE LEKI NA HIV-A WZIĄĆ.

To ja zszokowany ich pytam, skąd znają największą tajemnicę pana Zbyszka, kowboja dzikiego zachodu transportu międzynarodowego, a oni wszyscy beka i mówią, że już z 3 razy tak było, że Zbyszek jak się najebał, to na urwanym filmie łaził po parkingu i wszystkim rozpowiadał, a potem nie pamiętał. Jeden kierowca go raz następnego dnia z tym skonfrontował, to Zbyszek się wypierał i chciał go za takie plotki bić po mordzie, to teraz już nikt woli głośno nie podnosić tematu.

ALE WIESZ MŁODY, ZBYSZEK JEST DOBRY FACET, TY GO PRZEZ TEGO HIV-A TAK NIE PRZEKREŚLAJ. WŁAŚNIE, TERAZ TO NIE TO CO KIEDYŚ, TAKIE LEKI SĄ, ŻE SIĘ JEDNĄ PIGUŁKĘ DZIENNIE BIERZE I MOŻNA OSIEMDZIESIĄTKI DOŻYĆ. ALBO I DŁUŻEJ, JAK SIĘ SZLUGI RZUCI!

W HOLANDII JEST TAKI LEKARZ, CO KOŁO PARKINGU ZA DARMO BADA.DOKŁADNIE, POD GRONINGEN. TRZEBA MIEĆ DLA CZŁOWIEKA TROCHĘ ZROZUMIENIA. BO W TEJ PRACY TO NAJGORSZA JEDNAK JEST TA SAMOTNOŚĆ.

Wtedy zobaczyliśmy, że Zbyszek już wraca, więc temat szybko zszedł na to, że polska Inspekcja Transportu Drogowego to chuje gorsze nawet od jej niemieckich odpowiedników.

Nie pamiętam, kiedy poszedłem spać. Pamiętam dopiero, jak Zbyszek obudził mnie słowami MŁODY DAWAJ NA ZEWNĄTRZ, JEST PRZYPAŁ W CHUJ.

Wychodzimy z szoferki i widzimy, jak Stefan, który po drodze na bliską Szkocję miał mnie podrzucić pod Londyn, awanturuje się z niemieckimi policjantami. Dookoła stoją nasi wczorajsi kompani i jeszcze kilku innych kierowców i wspierają go moralnie komentarzami, że tak jest, jak on mówi, i w ogóle dajcie ludziom żyć. Okazuje się, że chwilę przed moją pobudką miała miejsce następująca sytuacja:

O 6 rano jakiś inny tirowiec obudził Stefana, żeby kawałek przesunął naczepę, bo on nie może wykręcić czy coś takiego. Stefan jako dobry kolega przestawił kawałek furgon, a potem poszedł na stację się odlać. Na stacji policjanci tankowali paliwo i widzieli Stefana przestawiającego tira, a następnie jak powyginany po ciężkiej nocy idzie na stację. 

Postanowili zagadnąć go niby sympatycznie, ale jednak bardzo podstępnie, mówiąc do niego GUTEN MORGEN. Stefan odpowiedział GUTEN MORGEN, co siłą rzeczy spowodowało wydech powietrza z jego ust. 

W tym oto właśnie wydychanym powietrzu policjanci wyczuli nutkę spożywanego z nami poprzedniego dnia alkoholu, więc jak Stefan wychodził z kibla, to czekali już na niego z alkomatem i z miejsca wykonali pomiar orzekający zawartość 0,6 promila w oddechu. A że Stefan na ich oczach manewrował tirem po parkingu, chcieli zrobić mu przypał za jazdę po pijaku, na co absolutnie nie mógł się zgodzić, więc jako doświadczony szofer wyciągnął w swojej obronie bogaty zbiór kruczków prawnych:

  • że parking to nie jest droga publiczna, tylko jakiś tam prywatny, wyasfaltowany plac, na którym przepisy formalnie nie obowiązują, tak samo jak po swoim ogródku można sobie jeździć dowolną maszyną w dowolnym stanie
  • że go boli serce że wypił łyżkę syropu z alkoholem na kaszel i to zafałszowało wynik
  • że go bardzo boli serce
  • że on wcale nie jeździł, a na parkingu nie ma monitoringu, to niech mu udowodnią
  • że go jeszcze bardziej boli serce i chyba ma zawał i trzeba do szpitala
  • że Gestapo

Wystraszyłem się wtedy o pana Stefana, ale Zbyszek mi wytłumaczył, że on jest mistrzem takich zagrywek. Teraz będą czekali pół godziny na karetkę. Potem pół godziny dyskusji z lekarzem na miejscu, bo Stefan nagle zapomni, jak się mówi po niemiecku. Potem pół godziny jazdy do szpitala, potem dwie godziny badania w szpitalu i dopiero jak mu się wtedy zawał skończy, to mu zrobią znowu badanie na alkohol, a do tego czasu to już będzie miał 0,0 promila, jak dziecko po pierwszej komunii. 

Zbyszek opowiadał też, że raz w ten sposób Stefan przetrzymał belgijską drogówkę na parkingu 7 godzin, aż mu zeszło z 1,1 promila na 0,2, a jak już było to 0,2, to powiedział, że zjadł z u cioci na imieninach jedną czekoladkę z ajerkoniakiem, bo nie wypadało odmówić. 

Reasumując, o Stefana mogłem się w ogóle nie martwić, za to o siebie już bardziej, bo w świetle przedstawionych powyżej faktów to nie wyruszy on na Szkocję wcześniej niż za 10 godzin. 

Mając świadomość, że Stomil w tym momencie dojeżdża już do Londynu, a po opuszczeniu autokaru najprawdopodobniej stanie na przystanku i nie będzie wiedział, co zrobić, nie mogłem sobie pozwolić na takie opóźnienie. Za poradą Zbyszka stanąłem na wyjeździe ze stacji i zacząłem łapać stopa z nadzieją, że znajdę kogoś jadącego z grubsza w kierunku Wysp Brytyjskich.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: Wielka Brytania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy