Podpalają ciała zmarłych - tak okazują im szacunek

To najdziwniejsze i - przynajmniej z naszego punktu widzenia - najbardziej makabryczne rytuały pogrzebowe. Mimo to warto je poznać, aby unaocznić sobie, jak różnie w dalekich zakątkach świata może być postrzegane oddawanie czci zmarłym.

Papuaska tradycja mumifikowania zwłok przez ich spalenie liczy prawie 200 lat i praktykowana jest przez małe plemię zamieszkujące górskie tereny Papui Nowej Gwinei.

Aseki i Watama - te małe wioski pod koniec lat 60. minionego wieku stały się słynne na całym świecie. Wtedy bowiem odkryto, że zamieszkujący je ludzie plemienia Angu (zwani także Kuka-Kuka) mają bardzo specyficzny sposób żegnania zmarłych. Nie chowają ich w ziemi, lecz palą w specjalnie skonstruowanych bambusowych koszach.

Proces spalania zwłok jest dość przerażający. Płonące ciało jest bowiem nakłuwane nożami przez członków rodziny, w celu pozbycia się płynów ustrojowych. Wcześniej usuwa się z niego także organy wewnętrzne, a czarownik posypuje zwłoki specjalnym "magicznym" proszkiem, który ma działanie antybakteryjne i mumifikuje nieboszczyka.

Reklama

Po odczynieniu wszystkich zabiegów, pokurczone korpusy umieszcza się w specjalnych jaskiniach, bądź na górskim zboczu. Dzięki temu długo po śmierci i spaleniu zwłok ciała mogą być wystawiane na widok publiczny. To jednak nie wszystko - zmarli od czasu do czasu "wracają" do wioski, aby towarzyszyć swoim rodzinom podczas ważnych obrzędów plemiennych.


"Wioski znajdują się wysoko w górach, 200 kilometrów w głąb wyspy, na północ od miasta Lae, w prowincji Morobe" - potwierdza podróżnik i pisarz, Ian Felton, który na własne oczy mógł obserwować zwyczaje plemienia Angu.

"Byłem wtedy młody i muszę powiedzieć, że dla 20-latka to niezwykle głębokie przeżycie. Pracowałem wtedy dla rządu Australii i podróżowałem, aby ostrzec o pandemii śmiercionośnej grypy. Wtedy to dotarłem do zamieszkałych przez potomków kanibali wiosek Aseki i Watama" - opowiada Felton.

"Miejscowi z plemienia Kuka-Kuka opowiedzieli mi o liczącej wówczas 150 lat tradycji palenia zwłok i umieszczania ich wysoko nad wioską w jaskiniach, bądź na zboczu. Wszystko po to, by zmarli mogli z góry sprawować pieczę nad żywymi. Do dziś, gdy to wspominam, myślę sobie, że na tym świecie jest wiele rzeczy, które leżą poza granicami ludzkiego poznania i zrozumienia" - kwituje Ian Felton.

41 lat później wioski odwiedziła podróżniczka Amy Greeson, która tak opisuje swoje spotkania z plemieniem Angu:

"Gdy planowałam tę wyprawę, nie wiedziałam, że czeka nas 10-godzinna podróż po fatalnych drogach. W końcu jednak dotarliśmy do Aseki, wioski której strzegą zawieszone wysoko w górach mumie. Miejscowi wierzą, że ich przodkowie chronią ich i zapewniają bezpieczeństwo każdego dnia. Dowiedzieliśmy się, że dziś paleni są wyłącznie wojownicy, którzy stają się strażnikami wioski. A wojownikiem może zostać wyłącznie syn wojownika" - relacjonuje Amy Greeson. I nie może się nadziwić serdeczności i gościnności potomków papuaskich kanibali.

"Byli dla nas wyjątkowo mili. Nalegali, żebyśmy zostali i zobaczyli ich tradycyjny taniec. Spodobały nam się ich pióropusze i szaty. Kolorowe i niepodobne do żadnych innych. Wkrótce wspólnie śmialiśmy się i tańczyliśmy" - opowiada.

Trup w dom, gość w dom


Dwa tysiące kilometrów na wschód od Papui - Nowej Gwinei, na indonezyjskiej wyspie Celebes mieszka plemię Toraja, które ma równie zadziwiające obrzędy pogrzebowe. Zamieszkuje ono region zwany Tana Toraja w południowej części wyspy. Jego centrum stanowi miasto Rantepao, które jest zamieszkałe przez chrześcijańską grupę etniczną zwaną Toradżami. Wokół miasta, w dżungli rządzą jednak członkowie Toraja, którzy słyną z niepowtarzalnych i chwilami makabrycznych obrzędów pogrzebowych.

Niewielu członków plemienia ma szansę na pochówek wcześniej niż po pół roku od śmierci. Tyle czasu może zabrać samo załatwianie formalności. Nie wspominając o kosztach pogrzebu, które są wręcz kolosalne. Przyczyną tego jest tradycja, która mówi, że powinien on być bardzo wystawny i powinni być zaproszeni na niego członkowie nie tylko rodziny, ale też plemienia.

Rada pogrzebowa

Samo przygotowanie do pogrzebu to bardzo żmudny proces - zaraz po śmierci zbierają się bliscy zmarłego i ustalają, jaki pogrzeb mogą urządzić, czyli ile wołów mogą zaoferować na ucztę. Co jest bardzo ważne, gdyż od ich liczby zależy też przyszłość żyjących członków rodziny - jeden wół kosztuje około 1000 dolarów. Często więc dzieci nie chodzą do szkoły, a rodzice przez pół roku jedzą jedynie ryż z warzywami. Pogrzeb bowiem jest najważniejszym wydarzeniem w życiu każdego członka plemienia.

Po ustaleniu kosztów, jakie poniesie rodzina, najstarszy z żyjących mężczyzn idzie do "wodza" wioski poinformować go o decyzjach podjętych przez członków rodziny - wśród Toraja nadal panuje system klasowy i bez zgody "wodza" nic nie może być zrobione.

Według tradycji Toraja, pogrzeb nie może się odbyć w wiosce, dlatego mieszkańcy wspólnie budują tymczasową osadę, która będzie służyła jedynie w czasie pogrzebu, po jego zakończeniu wioskę się rozbiera. W zależności od tego, jak dużo gości zjedzie się na uroczystość, budowa nowej wioski może trwać nawet kwartał!

Co w tym czasie dzieje się z ciałem? Cały czas pozostaje wśród domowników. Członkowie rodziny mumifikują zmarłego, ustawiają go w kącie chaty, żeby czekał na swoją kolej na pogrzeb. Ale nieboszczyk nie tylko stoi i czeka. Często mumię zabiera się w pole, na przechadzki, w odwiedziny. Toraja wierzą, że zmarły póki nie został pochowany nadal jest pełnoprawnym członkiem rodziny i nie można mu odbierać przyjemności.

Pogrzeb

Uroczystości pogrzebowe mogą trwać nawet 3 dni. Sadza się wówczas umarłego na honorowym miejscu i składa się mu w ofierze woły, tak by ziemia wchłonęła krew. Później zarzyna się świnie, a na końcu urządza walki kogutów, które też są traktowane jako święty obrzęd. Później zmarłemu zakłada się maskę i chowa w skalnych grobach.

Nie jest to jednak koniec. Członkowie plemienia, na wzór chrześcijańskiego święta Wszystkich Świętych odwiedzają swoich zmarłych. Czynią to w sierpniu. Wówczas mumie są myte, przebierane w nowe ubrania i zabierane do wioski, żeby "odwiedziły znajomych."

Tradycje obu ludów wywołały i nadal wywołują ogromny szok wśród ludzi nieprzywykłych do takiego traktowania zmarłych. Trzeba jednak pamiętać, że co dla nas może wydawać się profanacją, dla innych stanowić może wyraz najwyższego szacunku.

RW, SZ

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zwłoki | nie żyje | ochrona
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy