Zmartwychwstanie: Czy ono jest ogóle możliwe?

Tomasz zapowiedział, że nie da sobie wmówić zmartwychwstania Jezusa, dopóki nie ujrzy go na własne oczy i nie dotknie jego ran. Do spotkania doszło niedługo później – wszelkie wątpliwości zniknęły! /Fine Art Images/Image State /East News
Reklama

Ci, którzy byli świadkami egzekucji Jezusa z Nazaretu na wzgórzu za murami Jerozolimy, musieli przeżywać horror. Widzieli, jak kona, dusząc się pod ciężarem własnego ciała przybitego do krzyża. Najważniejsze jednak stało się trzy dni później. Okazało się bowiem, że grób, do którego złożono ciało skazańca, był pusty, a on sam… ożył. Czy to możliwe?

Wieść o tym wydarzeniu roznosiła się błyskawicznie, docierając coraz dalej, do Europy i Afryki. Tak rodziło się chrześcijaństwo, nowa religia, która zaczęła zmieniać bieg historii, o czym świadkowie wypadków sprzed dwóch tysięcy lat - rzecz jasna - nie mieli pojęcia. Nie do końca zresztą zdawali sobie sprawę z tego, co się stało. 

Do dziś trwają zacięte spory teologów i naukowców, wierzących i ateistów o to, czy Jezus naprawdę powstał z martwych. Święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian pisał: "A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga".

Reklama

Dla niechrześcijan wskrzeszenie jest tylko legendą, przez niektórych nazywaną największym kłamstwem w dziejach świata. Takiego faktu nie było, jest nie do przyjęcia przez umysł człowieka, nie ma na to dowodów - tłumaczą. Czołowy ideolog tego nurtu, brytyjski profesor Richard Dawkins, pytany, co się stało z ciałem Jezusa, mówi wprost:

- To samo, co się stanie z nami po śmierci. Rozłożyło się. 

Kościół katolicki z kolei naucza, że "nikt nie był naocznym świadkiem samego Zmartwychwstania i nie opisuje go żaden ewangelista. Nikt nie mógł powiedzieć, jak dokonało się ono z fizycznego punktu widzenia". To wydarzenie transcendentne, wymykające się ludzkiemu doświadczeniu, wykraczające poza zasięg naszego poznania za pomocą podstawowych pięciu zmysłów. Jest niepoznawalne przy użyciu środków naukowych. Czy aby na pewno? A może da się coś o nim powiedzieć, korzystając z nowoczesnych metod badawczych...

Zmartwychwstanie? Jak najbardziej możliwe!

Czy nauka odrzuca prawdopodobieństwo zmartwychwstania? Nie, bo musi przyznać, że śmierć Jezusa podlega takim samym prawom, jak każde inne wydarzenie historyczne. A jeśli tak, spróbujmy z pomocą dostępnych źródeł rzucić nieco światła na moment narodzin chrześcijaństwa. 

Najprościej jest odpowiedzieć na pytanie, czy Jezus istniał naprawdę, czy stanowił jedynie wymysł żądnych symbolu wiary wyznawców. Amerykański biblista, profesor Edwin M. Yamauchi zauważa, że nikt dzisiaj nie zaryzykuje twierdzenia, iż ktoś taki jak Chrystus nie istniał. Dlaczego? Bo mówi o nim ogromna ilość źródeł: od Flawiusza, przez Tacyta, po zwykłe pisma rzymskie i żydowskie. Przede wszystkim opisują jego śmierć i zmartwychwstanie - podobnie jak Ewangelie.

Amerykański profesor Robert Stein zwraca uwagę na czas, w jakim one powstały, a były to lata 60. - 90. pierwszego wieku nowej ery. Dodaje od razu, że wcześniej o wskrzeszeniu wspominały także liczne ustne przekazy, między innymi relacje naocznych świadków ówczesnych wydarzeń. Na pytanie, czy Ewangelie mogą zawierać fałszywe przekazy, badacze dziejów odpowiadają zgodnie: gdyby tak było, mielibyśmy wówczas do czynienia z najdoskonalszym fałszerstwem w historii. Cytowali je różni autorzy i na tej podstawie możemy dokładnie określić datę ich powstania. 

Teksty zawierają także liczne szczegóły, z których wynika, że pisali je ludzie znający realia czasów, w których żył Jezus. Ba, nawet różnice między poszczególnymi Ewangeliami świadczą o ich prawdziwości, gdyż nie ma w nich sprzeczności natury merytorycznej. 

Ukrzyżowanie i medycyna

Spójrzmy na śmierć Jezusa, 33-latka skazanego za bluźnierstwo, bo ośmielił ogłosić się Bogiem. Doktor Alexander Metherell badał ukrzyżowanie pod kątem medycznym. Amerykanin uznał, że po brutalnym pobiciu przez rzymskiego setnika Jezus był bliski śmierci, zanim jeszcze dotarł na szczyt wzgórza. Jego plecy były krwawą miazgą: Biblia wspomina, że nie był w stanie nieść krzyża na miejsce egzekucji. 

Wielkie, kute gwoździe, które przeszyły jego nadgarstki po rozciągnięciu na drewnie, zmiażdżyły mu nerwy. Cierpienie było tak potworne, że mógł umrzeć od samego szoku spowodowanego bólem. Nie umarł...

Chrystusa postawiono pionowo na krzyżu. Mógł zaczerpnąć powietrza, ale nie mógł go wydychać. Poranionymi plecami tarł o krzyż. Miał gwoździe w stopach i kiedy tylko starał się wypuścić powietrze, zsuwał się w dół, aż do utraty przytomności. Gdyby Rzymianie chcieli przyspieszyć jego zgon, roztrzaskaliby mu golenie stalowym młotkiem - ciało zawisłoby bezwładnie na rękach, klatka piersiowa zostałaby ściśnięta, płuca wypełniłyby się dwutlenkiem węgla i Jezus by skonał. 

Tak skończyło dwóch złoczyńców, których ukrzyżowano po obu stronach Galilejczyka. Zamiast łamać mu nogi, jeden z żołnierzy przebił jego bok włócznią. Czy miał to być akt łaski? Raczej nie. Gdyby Piłat nakazał "humanitarne" dobicie skazańca, przekłuto by mu serce już wcześniej i to z właściwą rzymskim legionistom wprawą. Włócznia wbita w bok miała sprawdzić, czy Jezus jeszcze reaguje, czy wciąż żyje. Nie poruszył się. Według prawa był martwy. Żołnierze mogli teraz wydać zwłoki oczekującym na koniec kaźni bliskim i udać się na zasłużony odpoczynek. 

A może żył jeszcze po egzekucji?

Załóżmy jednak, że Jezus nie umarł na krzyżu. Jak jednak mógł uciec z komory grobowej, odsuwając masywny kamień z wejścia i nie wzbudzając uwagi strażników? A potem oszukać świat, mówiąc, że został wskrzeszony?

Czy wtedy uczniowie, którzy go spotkali, powiedzieliby: On zwyciężył śmierć i grób? Czy byliby uradowani, wiedząc, że pewnego dnia będą wyglądali tak jak on? Na pewno nie. Ci, dla których zmartwychwstanie jest tylko legendą, zwracają uwagę, że Chrystusa ukrzyżowano ok. 30 roku, a Ewangelie stworzono kilkadziesiąt lat później.

W tej luce czasowej mogły pojawić się ustne i pisemne przekazy zniekształcające prawdę. Tyle że słowa o Jezusie, które znalazły się w Nowym Testamencie, powstały wcześniej, blisko czasów, w których on żył - przypominają badacze. 

Wniosek? Pisano je na podstawie relacji uczestników tamtych wydarzeń. Takich jak św. Piotr, który pisał: "Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale jako naoczni świadkowie Jego wielkości."

Istnieje grupa wyznawców teorii spiskowej, mówiącej, że Jezus przeżył ukrzyżowanie, został wykradziony z grobu przez swych uczniów i przedstawiony jako zmartwychwstały - dopóki po kilku tygodniach rzeczywiście nie umarł wskutek odniesionych ran. 

Ich argumenty trudno brać na serio pod uwagę w świetle szczegółowego opisu tortur i przebiegu późniejszego ukrzyżowania. Jezus stracił sporą część mięśni tułowia, ogromną ilość krwi, a w końcu udusił się na krzyżu. Rzymska centuria egzekucyjna nie pozwalała sobie na "fuszerkę"... 

Sekret pustego grobu

Ale co z pustym grobem Jezusa? Historia mówi, że Chrystusa złożono do jaskini będącej własnością Józefa z Arymatei, prominentnego członka Wysokiej Rady żydowskiej. Grobowiec opieczętowano, wokół groty stali strażnicy. Odkrycia, że nikogo w niej nie ma, dokonały kobiety. To ważne. Dlaczego? W tamtym czasie zeznania niewiast przed sądem były bezwartościowe, ich słów nie brano za wiarygodne.

Oznacza to, że gdyby relacjonujący zmartwychwstanie chcieli je upiększyć, nie pisaliby, że pusty grobowiec znalazły kobiety, bo obniżyłoby to rangę informacji. Autorzy przekazu musieli więc działać w prawdzie. 

Wkrótce wszyscy mówili o pustym grobie. Nie tylko uczniowie Jezusa - jego przeciwnicy również! Ci drudzy, nie wierząc w żadne cuda, pytali: co się stało z ciałem? Władze rzymskie nie miały powodu go wykradać, pragnęły bowiem - podobnie zresztą jak żydowscy przywódcy - Jezusa martwego. Leżącego w mogile.

A może kobiety trafiły na niewłaściwy grobowiec i stąd całe zamieszanie? Było przecież ciemno, mogły zabłądzić... No cóż, nawet jeśli ludzi ogarnęła zbiorowa amnezja i wszyscy zapomnieli, gdzie znajdowało się miejsce pochówku, to wiedzieli o tym Rzymianie i mieli tam pełniących ciągłą służbę strażników. Oni byli też najlepszymi gwarantami, że żaden z uczniów czy entuzjastów nauki Chrystusa nie wpadnie na szalony pomysł włamania się do groty, której wejście zasunięto kamieniem. Odpowiadali za to gardłem, a więc próba przekupstwa nie wchodziła w grę. 

Co się zatem wydarzyło? 

Maria Magdalena, Salome (lub Joanna) oraz Maria, matka Jakuba, o świcie poszły do grobu i zobaczyły odsunięty kamień. Wewnątrz krypty, zamiast spodziewanych zwłok swojego mistrza, które chciały namaścić wonnościami, ujrzały aniołów w lśniących szatach. Ci oznajmili przerażonym kobietom radosną nowinę o zmartwychwstaniu i polecili zanieść ją uczniom Chrystusa. 

Wkrótce przybyli Piotr i Jan - odnaleźli "leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu". Szaty spoczywały w pozycji, która wykluczała kradzież ciała: wskazywały na to, że ciało musiało zniknąć z ich wnętrza!

Zbiorowa halucynacja?

Jezus już wkrótce ukazał się kobietom, które pierwsze odkryły zniknięcie jego ciała, potem Piotrowi, a w końcu pozostałym uczniom i zwolennikom nauk: w kolejnych dniach widziało go ponad 500 osób. Rozmawiał i jadł z najbliższymi, zaprosił nawet Tomasza, by ten go zobaczył i dotknął jego poranionego ciała. Sceptycy sięgają w tym miejscu po następny argument, mówiąc, że pojawienie się Chrystusa było zbiorową halucynacją. 

Tak uważał już w II wieku Celsus, tę samą tezę podtrzymywał w XIX stuleciu David Friedrich Strauss. Ten ostatni przekonywał, że uczniowie Jezusa nie chcieli pogodzić się z przegraną ich duchowego przywódcy. Nie przyjęli do wiadomości jego śmierci. Starali się wierzyć, że nie wszystko skończone. Czy to wystarczyłoby jednak do przeżycia stanu, w którym ich umysły popadają w mistyczny "obłęd"?

Jeśli nie przywidzenie, to może coś, co psycholodzy nazywają "grupowym myśleniem"? To stan, w którym grono ludzi wzajemnie zachęca się siłą sugestii, by zobaczyć coś, czego nie ma. Dr Jerry  Collin, wybitny psycholog, pytany, czy było to możliwe, odpowiada zdecydowanie: Nie! 

Uczniowie Chrystusa nie spełniali podstawowego warunku grupowego myślenia: byli zastraszeni, pogodzeni z porażką, nie oczekiwali zmartwychwstania, bo było sprzeczne z ich religijnymi przekonaniami. Poza tym Jezus pojawiał się w różnych miejscach i wśród różnych ludzi. 

- Gdyby nawet hipotetycznie myślenie grupowe było prawdą, to co się stało z ciałem Jezusa? Grób był przecież pusty. Wygląd Chrystusa nie był halucynacją ani legendą. To historyczna rzeczywistość, która odmieniła życie tych, którzy go spotkali - podkreśla Collin. 

Pamiętamy przecież, co stało się z uczniami. Gdy ich nauczyciela ukrzyżowano, popadli w depresję, ukrywali się. Piotr trzy razy zaparł się Jezusa. Myśleli, że to koniec, ale historia pokazała, że ci sami ludzie, którzy stchórzyli, wkrótce zaczęli odważnie głosić, że Chrystus zmartwychwstał! 

Jezus drugi raz przed sądem

Nie brakuje autorów, którzy twierdzą, że Jezus wcale nie umarł, popadł tylko w pewnego rodzaju śmierć kliniczną, a pochowano go żywego. Taką tezę lansował niemiecki teolog Heinrich Eberhard Gottlob Paulus. Utrzymywał on, że Jezus na krzyżu zapadł w głęboki letarg, z którego przebudził się w grobie pod wpływem aromatu ziół i trzęsienia ziemi. Odnajdziemy tę hipotezę w starej legendzie muzułmańskiej, wedle której Jezus uciekł do Kaszmiru, gdzie dożył późnej starości. Jego grób pokazywany jest tam do dzisiaj. 

Jeśli tak było, to pojawia się pytanie o ogromny głaz, którym zasłonięto wejście do groty Józefa z Arymatei. Kto go usunął, by umożliwić wyjście prorokowi? Amerykański znawca Nowego Testamentu, profesor Craig Keener, mówi, że mogli to zrobić rzymscy strażnicy. Według niego wystarczyło im dobrze zapłacić i... po problemie. Mogli ich zachęcić pieniędzmi na przykład uczniowie Jezusa, dodaje uczony. 

Jeden z najznakomitszych prawników w Stanach Zjednoczonych, dr Simon Greenleaf, postanowił sprawdzić, czy dowody na zmartwychwstanie Chrystusa obroniłyby się w sądzie. Co wykazał "proces"? Wbrew temu, czego sceptycy mogli się spodziewać, im dokładniej Greenleaf badał historię, tym więcej dowodów potwierdzało tezę, że Jezus powstał z grobu. Wytrawny jurysta zwrócił uwagę na dramatyczne wydarzenia, które nastąpiły tuż po śmierci Jezusa. Najbardziej zaskakujące było zachowanie jego uczniów.

Nie tylko jeden czy dwaj twierdzili, że Chrystus zmartwychwstał; tej wersji niezłomnie trzymali się wszyscy! Stosując prawnicze zasady ustalania faktów, Greenleaf przyjął zmartwychwstanie za najlepsze wytłumaczenie wypadków, które miały miejsce po ukrzyżowaniu Jezusa. Zdaniem tego błyskotliwego prawnika, uczniowie nie trwaliby w przekonaniu, że mistrz zmartwychwstał, gdyby na własne oczy nie widzieli go żywego. 

Zmartwychwstaniem Chrystusa zajmował się też dr Gary Habermas, amerykański filozof, autor książki The Case for the Resurrection of Jesus (Argument za zmartwychwstaniem Jezusa). W 1985 roku odbył on głośną debatę z Antonym Flewem, brytyjskim filozofem, który był początkowo ateistą i zadeklarowanym krytykiem życia po śmierci. Półtorej dekady temu zmienił zdanie, dziś jest człowiekiem wierzącym. Dyskusji przysłuchiwało się pięciu "sędziów". 

Byli to naukowcy, z których czterech uznało, że bardziej przekonały ich argumenty Habermasa. Gdy spytano wygranego, dlaczego poświęca tak dużo czasu na analizę argumentów przemawiających za powrotem Jezusa do żywych, Habermas odparł: - Każdy strzęp dowodów w tej sprawie jest także dowodem na moje zmartwychwstanie. I przywołał słowa Ewangelii św. Jana: 

"Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie".

Świat Wiedzy Biblia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy