​Rekiny coraz częściej atakują ludzi. Możliwe wyjaśnienie przeraża...

Co sprawia, że w Australii notuje się rekordowe liczby związane z atakami rekinów na ludzi? /mediadrumworld.com/DickieChivell/Media Drum/East News /East News
Reklama

Do końca roku pozostało jeszcze kilkadziesiąt dni, ale już teraz można mówić o niechlubnym rekordzie. W Australii tylko do połowy października w wyniku ataku rekinów zginęło aż siedem osób, najwięcej od 1934 r. Co się dzieje?

Każda śmierć człowieka w wyniku ataku morskiego drapieżnika ląduje na nagłówkach gazet i serwisów internetowych na całym świecie, właśnie ze względu na swój - wybaczcie to słowo -"unikalny" charakter. Do zgonów spowodowanych agresją ze strony rekinów wbrew pozorom dochodzi niezwykle rzadko, w czym swoją zasługę mają... same rekiny.  Jednak w pechowym, pod przynajmniej kilkoma względami, roku 2020 statystyki te wystrzeliły mocno w górę.

21. To średnia liczba ataków na ludzi, których rocznie dopuszczają się żarłacze białe. Przez ostatnie 50 lat kończyły się dla ludzi śmiertelnie tylko w jednym lub dwóch przypadkach na każde 12 miesięcy. Możliwe, że siedem tegorocznych krwawych finałów "Bliskich spotkań trzeciego stopnia" to nic innego jak pech. Jednak nie brakuje naukowców, którzy wskazują na inną, mniej mistyczną przyczynę.

Reklama

Jest źle, będzie... jeszcze gorzej

Mowa o zmianach klimatycznych, które pod powierzchnią oceanu sieją równie duże spustoszenie, co na podatnych na pożary, migracje i topnienie lodowców lądach. 
Culum Brown, profesor na Wydziale Nauk Biologicznych Uniwersytetu Macquarie w Sydney, w materiale CNN przedstawia twarde dane: Australijskie wody przybrzeżne na południowym wschodzie kontynenty ogrzewają się cztery razy szybciej, niż wynosi i tak już alarmująca globalna średnia. 

Większe temperatury wody oznaczają katastrofalne zmiany dla ekosystemów istniejących pod jej powierzchnią. Jak zwykle, przetrwają najsilniejsi, ale pod warunkiem, że zaadaptują się do nowych warunków. W przypadku rekinów mowa o podążaniu za pływającym pokarmem. Często nawet tam, gdzie dotychczas ludzie mogli się bezpiecznie kąpać...

"Rekiny po prostu reagują na to, gdzie mogą znaleźć pożywienie" - przekonuje profesor Brown. Dodaje jednocześnie, że nigdy wcześniej nie widział, aby ławice ryb pojawiały się tak blisko wybrzeży. 

"Będzie coraz częściej dochodziło do ich kontaktów z ludźmi, zwłaszcza że i my sami eksploatujemy coraz większe zasoby oceanu" - wtóruje mu kolega z uniwersytetu, Robert Harcourt.

Szczęście w nieszczęściu

Na początku wspominaliśmy o pechu, kilka słów należy się także... szczęściu. Bo o nim mogło mówić przynajmniej kilka osób, które w poprzednich latach omal nie zawyżyły statystyki zgonów spowodowanych przez ataki rekinów. 

"W poprzednich latach uratowano kilka osób tylko dlatego, że niedaleko miejsc, gdzie doszło do wypadków pomocy od razu udzielili im wykwalifikowani ratownicy. To naprawdę wielkie szczęście w sytuacji, w której od śmierci dzielą dosłownie sekundy albo centymetry. Czasami ugryzienie w nogę może skończyć się blizną, ale kiedy zęby rekina trafią w niewłaściwe miejsce, to z życiem można pożegnać się jeszcze zanim ktokolwiek zdąży do nas podpłynąć" - wyjaśnia Harcourt.

"Nie możemy wyciągać wiążących konkluzji na podstawie danych tylko z jednego roku" - podsumowuje Brown. Liczba tegorocznych wypadków to na tę chwilę tylko anomalia, ale obaj eksperci potwierdzają: nie ma wątpliwości, że następne lata będą okresem wielkiej niepewności. Ataki rekinów na ludzi mogą być przypadkiem. Zmiany zachodzące w oceanach są już jednak smutnym faktem...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rekiny | ataki rekinów | zmiany klimatyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy