Włochy to drugi na świecie, zaraz po Chinach, producent kiwi. Ale przez ostatnie osiem lat hodowcy włochatych owoców nieustannie walczą z tajemniczym wrogiem, który zniszczył już 20 proc. wszystkich upraw. Jak dotąd bez powodzenia.
Choroba? Szkodniki? Grzyb? Pasożyt? Bakteria? Niekorzystne warunki pogodowe? Szkodliwe związki w glebie? Sabotaż? Sadownicy z Włoch bezskutecznie próbują od lat zidentyfikować problem, który rujnuje uprawy chińskiego agrestu, czyli kiwi na Półwyspie Apenińskim. Nazwali go "morìa", czyli "wymieranie".
Zaczyna się od liści. Najpierw schną i pochylają się ku ziemi. Po około 10 dniach konsekwentnego obumierania odpadają, wystawiając owoce na bezpośrednie działanie światła słonecznego. Równocześnie pod ziemią korzenie rośliny zaczynają gnić i ciemnieją. Po sezonie, góra dwóch aktinidia (bo tak nazywają się pnącza dające owoce kiwi) umiera.
Pomimo tego, że problem pojawił się osiem lat temu, pierwszy raz w okolicach Werony, nadal nie opracowano żadnego remedium. W momencie, w którym rolnik zauważa jego wyraźne oznaki na roślinie, jest już za późno.
Naukowcy twierdzą, że nazywanie "wymierania" chorobą, nie jest w pełni poprawne. Jak na razie nie stwierdzono, że jest to jakiś rodzaj schorzenia. Badacze, tak jak rolnicy, próbują rozwikłać tę zagadkę od 2012 roku. Przez ten czas przetestowano mnóstwo hipotez: od grzybów, przez wszelakiego rodzaju znane ludzkości bakterie, po poziom tlenu w glebie czy jej skład.