Magiczna energia oszustwa: Kłamstwa medycyny alternatywnej

Pomimo ciągłego rozwoju nauki, cudotwórcy tacy jak Czeszka Vera Balazzova, która leczyła magicznymi prądami mieli, mają i będą mieli sporo klientów /Rex Features /East News
Reklama

Półroczna Magda po terapii, jaką zasugerował  jej rodzicom znachor Marek Haslik, ważyła 3,5 kg. Dziewczynka z Brzeznej koło Nowego Sącza zmarła w wyniku... zagłodzenia. Doszło do tego z powodu kuracji, którą zalecił naturopata - żywienia rozwodnionym kozim mlekiem i kaszkami. Miało być to odpowiedzią na zmiany skórne, jakie pojawiły się na ciele niemowlęcia, gdy matka przestała karmić je piersią. 

Wszystko wskazywało na atopowe zapalenie skóry wynikające z uczulenia na któryś ze składników mleka, ale "postępowi" rodzice nie chcieli słuchać lekarzy. Wypisali córkę z przychodni, zrezygnowali ze szczepień ochronnych i sięgnęli po "zgodną z prawami natury" poradę lokalnego znachora.

Reklama

Dziecko zmarło, a jego opiekunów oskarżono o nieumyślne spowodowanie śmierci i znęcanie się nad córką ze szczególnym okrucieństwem. Haslika skazano na 3,5 roku pozbawienia wolności - umarł w więzieniu w styczniu tego roku.

Śmierć małej Magdy była wynikiem działania "specjalisty" od medycyny naturalnej, która w naszym kraju jest coraz popularniejsza. Sięgają po nią często osoby zdesperowane - pacjenci, którzy już stracili nadzieję, widzą w niej ostatnią deskę ratunku.

- Wiedza o biologii człowieka rozwinęła się na bazie obserwacji, a następnie mnóstwa doświadczeń. Zebrane informacje nie są jednak wyczerpujące. Przykładem może być witamina C, której "ochronne" właściwości były znane od stuleci. Odkrycie jej działania przeciwutleniającego w licznych reakcjach biochemicznych sprawiło, że nawet nobliści zaangażowali się w promocję tego panaceum niemal na wszystko. 

- Okazało się jednak, że jej wpływ nie poprawia wyników terapii poza efektem placebo. Nie oznacza to, iż witamina C nie pomaga. Działa, ale jeszcze nie wiemy na co - mówi dr Bartosz Kudliński, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii. Czasami "zadziałać" mogą także metody medycyny alternatywnej, choć w znakomitej większości to tylko zwykłe oszustwa.

***Zobacz także***

Najpopularniejszym wytworem medycyny alternatywnej jest homeopatia. Metoda ta powstała na przełomie XVIII i XIX wieku za sprawą niemieckiego lekarza Samuela Hahnemanna. Wymyślił on, że wyjątkowo rozcieńczone substancje wywołują takie same objawy jak choroba, a co za tym idzie - wykazują swoje terapeutyczne właściwości.

Przykładem może być sok ze świeżo pokrojonej cebuli, który podrażnia błony śluzowe. Kichamy, łzawią nam oczy i pojawia się katar. W związku z tym rozcieńczony sok z cebuli powinien być idealnym lekiem na katar. Tak właśnie "działają" preparaty homeopatyczne.

To tak naprawdę suplementy diety, mimo że nie dają żadnych korzyści zdrowotnych osobom, które je stosują. No, poza złudnym poczuciem robienia dla siebie czegoś dobrego. Skuteczność tego typu specyfików nie została do dzisiaj poparta żadnymi wiarygodnymi badaniami naukowymi z podwójnie ślepą próbą, czyli testami, w których ani prowadzący, ani uczestnicy nie wiedzą, czy otrzymują placebo (np. cukrową tabletkę) czy badaną substancję.

Zapewnień znajomych, którym zażywanie preparatów homeopatycznych pomogło, nie powinniśmy traktować poważnie. Dużą rolę odgrywa bowiem efekt placebo, czyli widoczna poprawa samopoczucia pacjenta święcie przekonanego, że zażywa skuteczny lek. Innym możliwym powodem uzdrowienia jest samoistne ustąpienie objawów wynikające z działania układu odpornościowego lub wymarcia patogenu. - Koncepcja leczenia homeopatycznego szczególnie popularna była w Polsce w latach 90. i na początku kolejnej dekady w pediatrii w przypadku podejrzenia alergii czy zaburzeń odporności. Wiązało się to z nadużywaniem antybiotyków oraz zapaścią naszej służby zdrowia. Niedziałająca homeopatia przynajmniej nie szkodziła, a to już samo w sobie leczyło pacjenta - tłumaczy dr Kudliński.

Dzisiaj na całym świecie specjaliści walczą z  homeopatią, gdyż bywa ona naprawdę groźna. W Hiszpanii z aptek wycofano kilka tysięcy takich produktów, niemiecka minister ds. rodziny, Franziska Giffey, określa je mianem "głupoty", a amerykańska FDA (Agencja Żywności i Leków) donosi o co najmniej 10 niemowlętach, u których homeopatyczny specyfik na ząbkowanie doprowadził do śmierci, zaś u kolejnych 400 wywołał duszności oraz wymioty.

To dlatego, że dołączono do niego składnik przeciwbólowy pozyskiwany z pokrzyku wilczej jagody. W małych dawkach co prawda uśmierza on ból, ale u najmłodszych skutki jego działania są nieprzewidywalne. Został dopuszczony do sprzedaży, bo w przeciwieństwie do leków środki homeopatyczne - nawet te z dodatkami - nie wymagają restrykcyjnych testów.

***Zobacz także***

Najniebezpieczniejszą formą medycyny alternatywnej jest naturopatia. Opiera się ona na błędnym założeniu, że nasz organizm jest w stanie samoistnie poradzić sobie z absolutnie każdym stanem chorobowym. Jej metody bazują na diecie i praktykach określanych mianem "naturalnych". 

Problematyczne jest jednak to, iż naturopatia neguje sens stosowania wszelkich nowoczesnych technik medycznych - od antybiotyków, przez szczepienia ochronne, aż po operacje chirurgiczne. Zdaniem jej wyznawców wszystko da się wyleczyć, stosując odpowiednie zabiegi czy zażywając wyszukane preparaty ziołowe.

W Polsce naturopatia budzi szczególne kontrowersje głównie z powodu Jerzego Zięby, który dorobił się na niej fortuny. Wystarczy wspomnieć, że w swoim sklepie internetowym sprzedaje różnego rodzaju witaminy - a są wśród nich np. absurdalnie drogie krople warzywne opracowane w "fitofarmakologicznych laboratoriach w Vancouver" (ich skład jest niewystandaryzowany, co oznacza, że każda butelka może zawierać co innego!), impulsatory magnetyczne stymulujące regenerację organizmu, podróżną solniczkę kieszonkową, która "pozwala mieć zawsze pod ręką sól, która umożliwi w dowolnej chwili uzupełnienie minerałów w organizmie", a nawet wyciskarki wolnoobrotowe do owoców i warzyw (z bliżej niesprecyzowanych powodów "lepsze" od tych dostępnych w sklepach). 

Jerzy Zięba głosi swoje rewelacje w dwóch bestsellerowych tomach Ukrytych terapii, w których stężenie półprawd, pseudonaukowych wypocin i wymysłów przekracza wartość krytyczną. Większość tekstów nie zawiera jednak koncepcji samego znachora, a teoryjki zaczerpnięte z zagranicznych blogów. Trzeba przyznać, że "specjalista" odrobił pracę domową z ekonomii, bo biznes na paramedycznych bzdurach rozkręcił godny pozazdroszczenia. 

Inną metodą medycyny alternatywnej jest bioenergoterapia, znana już od czasów starożytnych. Technika ta polega na oddziaływaniu na pacjenta tzw. energią biologiczną znachora. Problem w tym, iż istnienie czegoś takiego jak energia biologiczna nie zostało udowodnione. Bioenergoterapeuci przekonują, że leczą człowieka jako całość, a nie konkretne trawiące go choroby.

W większości to jednak hochsztaplerzy, którzy żerują na niewiedzy i naiwności potrzebujących. W Krakowie jeden z nich przekazywał swoją energię poprzez... stosunki seksualne.  Inni odradzają wycinanie guzów, a zamiast tego proponują kosztowne seanse z różdżkami w ręku. Podobnych przykładów jest wiele, a najbardziej przerażające jest to, iż do bioenergoterapeutów wciąż ustawiają się ogromne kolejki. - Bioenergoterapia to magia. Jedno i drugie nie istnieje - tłumaczy dr Kudliński. 

TEKST: Marcin Powęska
KONSULTACJA NAUKOWA: dr Joanna Anna Walczak

***Zobacz także***



Świat Wiedzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy