Złodziejska sława z przypadku cz. II

Koniecznie przeczytaj pierwszą cześć historii o Ronnim Biggsie!

Władze nie próżnowały. Scotland Yard oddelegował do śledztwa swoich najlepszych ludzi, lecz być może niewiele by zdziałali, gdyby nie niefrasobliwość, ale i głupota członków szajki. Pierwszy wpadł Cordrey. Próbował wynająć garaż w Bournemouth, płacąc za trzy miesiące z góry w dziesięcioszylingowych banknotach. We właścicielce garażu, notabene wdowie po policjancie, wzbudziło to zrozumiałe podejrzenia. Potem jak lawina jedno po drugim posypały się kolejne aresztowania.

Reklama

Skazani na 30 lat więzienia

Wkrótce na ławie oskarżonych zasiadło 12 z 15 uczestników skoku. Samego Reynoldsa zatrzymano dopiero po czterech latach, dwóch innych nie znaleziono nigdy. Proces ruszył 20 stycznia 1964 roku i ciągnął się trzy miesiące. Wyroki były niezwykle surowe: od 20 do 30 lat więzienia. Pieniędzy z napadu nigdy w całości nie odnaleziono, oprócz walizki ze 100 000 funtów, schowanej w lesie na obrzeżach Londynu. Forsa ta pochodziła z napadu, ale nie wiadomo, kto je schował, bo nikt się nie przyznał. Zarekwirowano też dolę pierwszego aresztowanego, Cordreya.

Przyspieszony koniec długiej odsiadki

Biggs po raz kolejny wyrzucał sobie, że nie poprzestał na heblowaniu desek. Od początku przewidywał, że tak się to skończy - bardzo długą odsiadką. Ale los miał dla niego w zanadrzu niejedną niespodziankę... Po skończonym procesie Biggs wylądował w więzieniu Wandsworth, brytyjskiej wersji Alcatraz. Nie uśmiechało mu się spędzić trzydziestu lat za kratami, toteż od początku rozglądał się za możliwością ucieczki. Jednak bez powodzenia.

Marzenia o wolności nasiliły się, kiedy do Ronniego dotarła wieść o ucieczce Charliego Wilsona, który 12 sierpnia 1964 r. zbiegł z więzienia w Birmingham do Kanady (bukmacher spędził tam urocze cztery lata z rodziną u boku, w luksusowej rezydencji, jednak w końcu upomnieli się o niego agenci Scotland Yardu i sielanka się skończyła). W efekcie tego wydarzenia zaostrzono rygor wszystkim osadzonym członkom szajki, co bynajmniej nie odwiodło Ronniego od snucia swoich własnych planów. Gwarantem powodzenia był współwięzień, który właśnie wychodził z pudła - jego zadanie polegało na zorganizowaniu transportu i tradycyjnej sznurowej drabinki.

Zniknęli za więziennymi murami

I tak w ciepłe popołudnie 8 lipca 1965 roku pod więzienie zajechała furgonetka, a rzucone pewną ręką plecione sznurki zawisły po drugiej stronie muru. Spośród kilkunastu przebywających na spacerniaku osadzonych dwóch akurat wdało się w bójkę, co odwróciło uwagę strażników, gdy tymczasem nasz bohater wraz z kumplem spod celi pokonali ogrodzenie. Trzasnęły drzwiczki vana, samochód zniknął za zakrętem.

Mało bystry złodziej zwodzi wszystkich za nos

Biggs przez parę miesięcy ukrywał się w różnych częściach Anglii, po czym przedostał się do Antwerpii, a stamtąd do Paryża. Tam, wydając część łupu z napadu na pociąg, kupił sobie nowe dokumenty i przeszedł operację plastyczną.

Wydaje się zastanawiające, że ten prosty stolarz, przez znajomych określany jako mało bystry, zdołał o własnych siłach w obcym kraju dotrzeć do właściwych osób i tak zgrabnie załatwić zmianę tożsamości. Raczej nie działał sam. W czasie gdy Biggs trafił na kontynent, przebywał tam już wciąż jeszcze niearesztowany Reynolds, który naprawdę troszczył się o przymkniętych kolegów: organizował im pomoc prawną, dbał o rodziny. Czy pomógł też niefartownemu koledze?

We wszystkich wywiadach i wspomnieniach Biggs zgrabnie przemilcza tę kwestię. Tak czy inaczej, w grudniu 1965 r. zmieniony nie do poznania Ronnie jako Terrence Furminger odleciał do Australii. Przez parę miesięcy pomieszkiwał w Sydney, czekając na przylot żony z synami, a później już z rodziną osiedlił się w Adelajdzie.

Przez dwa lata panował względny spokój. Klimat im służył, małżeństwo kwitło, Ronnie pracował na budowach, na wiosnę '67 urodził mu się trzeci syn. I wtedy właśnie zza oceanu nadeszła wiadomość od anonimowego nadawcy z Anglii, że Interpol chce go szukać w Australii i żeby lepiej zmienił adres. Nie wiadomo, kto nadał tę pocztówkę, lecz odbiorca nie czekał na wyjaśnienia. Przeprowadził się do Melbourne. Wynajął domek na przedmieściach i znów przez dwa lata panował spokój. Ronnie pracował to tu, to tam, aż w końcu zatrudnił się przy budowie dekoracji w studio australijskiej telewizji Channel 9, by być jak najbliżej najnowszych newsów, które wśród pracowników telewizji rozchodzą się w pierwszej kolejności.

Policja na tropie

Kiedy pod koniec października 1969 r. Channel 9 w wiadomościach o szóstej powtórzyła rewelacje korespondenta Reutersa, jakoby policja była na tropie zbiega Ronalda Biggsa zamieszkałego w Melbourne, Ronniego nie było już w domu. Razem z żoną i dziećmi ukrywał się u znajomych. Lecz ten stan rzeczy nie mógł trwać w nieskończoność. Po naradzie rodzinnej Charmaine Biggs z synami wróciła do Melbourne, gotowa odpierać ataki policji, zaś jej mąż udał się w górzyste rejony stanu Victoria, a pięć miesięcy później z podrobionym paszportem przyjaciela wsiadł na statek do Panamy.

Panama jednakże nie była portem docelowym. Przez kilka tygodni nasz stolarz dusił się w skwarze i wilgoci, po czym zarezerwował lot via Caracas do Brazylii. 11 marca 1970 roku Ronnie Biggs vel Michael Haynes wylądował w Rio de Janeiro. Wynajął pokój w tanim hoteliku nad oceanem i zaczął myśleć, co dalej. Pieniędzy miał bardzo niewiele, większość funduszy ze skoku pochłonęły kosztowne ucieczki, trochę zostawił żonie, statkiem płynął już za pożyczone. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej, ale w końcu, jako cieśla, mógł liczyć na to, że znajdzie tu szybko jakieś zajęcie.

Pieniądze się skończyły

Żyjąc bardzo skromnie, imał się remontów i ciesiołki, gdzie tylko się dało. I stopniowo wrastał w nowe środowisko. Miał szerokie grono wesołych znajomych, miewał i kochanki, choć z żoną nie stracił kontaktu. Pod koniec 1973 roku najstarszy syn Biggsa zginął w wypadku samochodowym. Ronnie załamał się po tym. Choć zaledwie czterdziestopięciolatek, poczuł się nagle stary, chory i zmęczony. Dość miał wegetacji z dnia na dzień, ukrywania się, tęsknoty za dziećmi. Był sfrustrowany brakiem pieniędzy na sprowadzenie rodziny.

W dodatku jego brazylijska kochanka - dwadzieścia lat młodsza od niego tancerka z nocnego klubu - spodziewała się dziecka. Po raz pierwszy od dziesięciu lat Biggs miał ochotę się poddać.

Ronnie sprzedaje wspomnienia

Kiedy ochłonął, zebrał się w sobie i zadzwonił do Anglii. Jednak nie na policję, ale do gazety, oferując swoją historię za 50 000 funtów. "The Daily Express", jeden z poczytniejszych dzienników w Wielkiej Brytanii, przyjął ofertę. Ronnie przesłał więc odręczny list i odciski palców dla potwierdzenia tożsamości.

30 stycznia 1974 roku przedstawiciele gazety w osobie reportera Colina McKenzie i fotografa Billa Lovelace'a przylecieli do Rio. Spotkanie w hotelu z Biggsem przebiegło miło, choć po wstępnych uprzejmościach McKenzie zaznaczył, że gazeta zgadza się zapłacić nie 50, lecz 35 tysięcy. Rad nierad Ronnie zgodził się na mniejszą kwotę. Przystąpiono do pracy, przez dwa dni w hotelu Trocadero Biggs snuł wspomnienia, McKenzie notował, a fotograf pstrykał zdjęcia.

Trzeciego dnia zjawili się jednak czterej nieproszeni goście: komisarz miejscowej policji, konsul brytyjski i dwóch detektywów ze Scotland Yardu, w tym detektyw Jack Slipper, który wsadził Ronniego za kratki dziesięć lat temu. Rzekomy wywiad okazał się zwykłą podpuchą, choć reporter zarzekał się, że wydawca zawiadomił organy ścigania bez jego wiedzy. Biggsa aresztowano. Wszyscy poza nim byli zadowoleni. Scotland Yard, bo schwytał swojego zbiega, a gazeta, bo miała ciekawy artykuł, kosztujący ledwie tyle, co dwa bilety lotnicze.

Ten się śmieje...

Kto się śmieje ostatni, jak się wkrótce okazało... Wielka Brytania nie miała podpisanej z Brazylią umowy o deportacji, w dodatku brazylijskie prawo zabrania deportować rodziców brazylijskich dzieci, a takowe w przypadku Biggsa było już w drodze.

Po 19 dniach aresztu sąd puścił Ronniego wolno, jako że w Ameryce Południowej nie popełnił on żadnego wykroczenia. McKenzie wrócił, by przeprosić raz jeszcze za zachowanie swojej gazety i zaproponował Biggsowi napisanie biografii, na którą wydawnictwo Granada chciało wydać 65 tysięcy funtów.

Karta się odwróciła i jak w bajce wszystko zaczęło się układać. Ronnie mógł wreszcie cieszyć się wolnością pod własnym nazwiskiem, w dodatku z pewnym zapasem gotówki. Wkrótce do Brazylii przyleciała Charmaine. Po paru tygodniach zdecydowano o rozwodzie. Nową panią Biggs została aktualna kochanka Ronniego. Zaś na świecie pojawił się jego syn, brązowooki Michael.

Ronnie stał się nagle bardzo sławny. Media zrobiły z niego atrakcję turystyczną Rio de Janeiro, koszulki, kubeczki i czapki ze stosownymi napisami sprzedawały się jak świeże bułeczki. Malcolm McLaren menadżer legendarnej punkowej grupy Sex Pistols, zaproponował Biggsowi, by wystąpił z zespołem w trakcie brazylijskiej trasy. Ronnie nie tylko brał udział w koncertach, ale i nagrał z grupą piosenkę "No One is Innocent" (Nikt nie jest niewinny), która wydana jako singiel sprzedała się na całym świecie aż w siedmiu milionach egzemplarzy (tantiem Ronnie jednak nie otrzymał).

Przygoda z punkiem nie skończyła się na współpracy z Sex Pistols. W 1991 roku Biggs nagrywał z Die Toten Hosen (piosenki "Police on My Back" i "Carnival in Rio", a dwa lata później użyczył swego głosu w nagraniach argentyńskiej grupy punkowej). Porzucił stolarkę, żył z wywiadów, lecz z czasem zainteresowanie mediów zaczęło opadać, propozycji było coraz mniej, a jeśli już, to mało opłacalne. W dodatku nowa żona postanowiła robić karierę aktorską w Europie i ruszyła w siną dal, zostawiając Ronniego z rocznym synem. Samotny ojciec chodził od gazety do gazety, opowiadając swoją historię każdemu, kto chciał jej słuchać, lecz krąg słuchaczy topniał. Znów musiał zacisnąć pasa.

W poszukiwaniu sławy...

W 1981 r. porwano go pod pozorem robienia filmu dla National Geografic i przewieziono jachtem na Barbados. Kidnaperzy chcieli ponoć zainkasować nagrodę wyznaczoną przez angielską policję, lecz nie uwzględnili, że Barbados podobnie jak Brazylia nie ma umów ekstradycyjnych z Wielką Brytanią. Ostatecznie porzucili go więc na tej wyspie, a miejscowe władze odesłały go do domu. Istnieją jednak podejrzenia, że napad był sfingowany przez samego Biggsa, który chciał wrócić na pierwsze strony gazet. Poniekąd mu się to udało, a przy okazji odkryto talenty młodego Michaela, który jako małoletnia gwiazda zaczął występować z dziecięcym zespołem, przez pewien czas utrzymując siebie i ojca.

Marzenia o pincie piwa

Mijały lata, postarzały i schorowany Biggs coraz częściej marzył o mglistych, zimnych i wietrznych porankach swej rodzinnej wyspy. Jak tłumaczył wysłannikowi BBC: - Jestem chorym człowiekiem. Moim ostatnim życzeniem jest wejść do Margate Pub jak każdy Anglik i wypić pintę piwa. Mam nadzieję, że tego doczekam.

Wiosną 2001 roku napisał dwa listy. Pierwszy, adresowany był do szefa wydziału przestępczości zorganizowanej Scotland Yardu, Johna Colesa. Biggs pisał w nim, że chciałby się poddać i dobrowolnie wrócić do Anglii, potrzebuje tylko dokumentów paszportowych. Zgadzał się na zatrzymanie zaraz po wylądowaniu na lotnisku Heathrow. W drugim liście, skierowanym do "The Sun" oferował wyłączność na relację z własnego aresztowania w zamian za opłacenie kosztów podróży.

Lepszy angielski szpital o brazylijskiego

Obaj adresaci nie zwlekali z odpowiedzią. 7 maja 2001 r. prywatny samolot z Biggsem na pokładzie wylądował w bazie wojskowej RAF w Middlesex, gdzie czekali już policjanci z kajdankami. Tego samego dnia złodziej stanął przed sądem w Londynie, po czym przewieziono go do więzienia, gdzie miał do odsiedzenia 28 lat z 30-letniego wyroku. Za kratami spędził tylko osiem - głównie w więziennym szpitalu. Złośliwi twierdzili, że wolał angielską opiekę medyczną od brazylijskiej.

7 sierpnia 2009 r. osiemdziesięcioletni Ronnie Biggs, z zaawansowanym rakiem skóry, po dwóch zawałach i serii wylewów, które pozbawiły go władzy w nogach i ograniczyły mowę, został zwolniony z więzienia z przyczyn humanitarnych - by móc umrzeć jako wolny człowiek. Wywożony na wózku przez syna Michaela uśmiechnął się przekornie do otaczających go reporterów i wyszeptał: Został mi jeszcze kawałek życia. Być może wszystkich zaskoczę - mam zamiar dożyć do Świąt!

Angielska pogoda mu najwyraźniej służ, bo żyje nadal, choć ostatnio znów trafił do szpitala.

Natalia Karnecka-Michalak

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: kara więzienia | gazety | sława | biggs
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy