Zdarzyło się za ścianą: Dentysta-sadysta

Odkąd Monika pamięta, zawsze bała się ojca. Gdy wracał po pracy do domu, nigdy się z nią nie bawił, nie przytulał, a nawet rzadko się odzywał. Właściwie mógłby być jej dziadkiem... To z powodu znacznej różnicy wieku pomiędzy nim i jej mamą. Wysoki, zwalisty, o groźnym spojrzeniu, przemawiający tonem nieznoszącym sprzeciwu. Na szczęście w powszednie dni Monika nieczęsto go widywała. Długo pracował w klinice, potem w prywatnym gabinecie, który urządził w suterenie ich domu. Kończył późnym wieczorem, kiedy ona zwykle już spała.

Mama nie pracowała, opiekowała się córką. Dziwna to była kobieta - milcząca, spięta, także nieco oschła dla swojego dziecka. Krzątając się po salonie czy kuchni, poruszała się jakby pogrążona we śnie. Wiele lat później Monika stwierdziła, że matka żyła przez cały czas jak za szklaną szybą - nieobecna, zamknięta w sobie, myślami zawsze gdzieś daleko. Robiła wszystko, co należy do porządnej gospodyni. Także miała dyplom lekarza, ale nigdy nie wykonywała tego zawodu. Poznała męża jako studentka. Gdy zainteresował się nią, wydawało się jej, że spotkało ją wielkie szczęście.

Reklama

Rodzina na własność

- Kocham cię, Basiu, musisz za mnie wyjść - oznajmił jej Paweł R. któregoś dnia.

Brzmiało to raczej jak rozkaz, a nie wyznanie miłości, ale młoda dziewczyna była oszołomiona. Podobnie jak jej rodzina.

- Ty to masz szczęście, taka wspaniała partia - mówiła zachwycona matka. - Szanowany dentysta z dużym domem, świetnie zarabia. Będzie ci dobrze w życiu, nawet się nie zastanawiaj.

Barbara długo się nie namyślała. Naprawdę zakochała się w doktorze Pawle. Trzeba przyznać: imponował jej swoją pozycją. Kończyła studia, już będąc w ciąży. Pobrali się, a kiedy urodziła się Monika, było oczywiste, że Barbara nie rozpocznie kariery zawodowej, tylko zajmie się dzieckiem.

- Dwa, trzy lata najwyżej... - Paweł przekonywał żonę. - Moja córka nie będzie wychowywana przez niańki ani żłobki. Pójdziesz do pracy, gdy mała trochę podrośnie, może, gdy zacznie chodzić do przedszkola...

Szybko się okazało, że nie tylko w tej sprawie Paweł zdecydował za nią. Zachowywał się jak pan i władca. On miał zawsze rację i swoją wizję ich wspólnego życia. Młoda kobieta całkiem podporządkowała się woli domowego tyrana. Jego zdanie stało się jej zdaniem.

Malutka Monika nie wiedziała, co dokładnie dzieje się między jej rodzicami. Tylko gdy zbliżała się pora powrotu ojca do domu, wyczuwała napięcie. Udzielało się jej niemal niewidoczne zdenerwowanie matki. Zanim jeszcze Paweł zdążył przekroczyć próg, Barbara zaczynała się dziwnie zachowywać. Ścierała po raz dziesiąty kurz z mebli, wielokrotnie sprawdzała zawartość lodówki, wykonywała tysiące niepotrzebnych czynności. Gdy Paweł zjawiał się w drzwiach, jak zwykle z marsową miną, natychmiast biegła do kuchni. Ledwo zdjął płaszcz, na stole już czekał gorący obiad. One nie jadły z nim nigdy.

Potem była chwila spokoju, bo przychodzili pacjenci. Przebierał się, mył ręce i schodził do gabinetu. I tak mijał dzień za dniem, wszystkie podobne do siebie, nudne i na pierwszy rzut oka zwyczajne.

Przyjęcie w porządnym domu

Od czasu do czasu w ich domu zjawiali się goście. Te "nadzwyczajne" wydarzenia poprzedzały kilkudniowe przygotowania. Ojciec przepytywał matkę, co zamierza zrobić do jedzenia, na ogół żądając zmian w menu. Miało być ekskluzywnie. I tak właśnie było. Stół uginał się od wyszukanych potraw, salon tonął w świeżych kwiatach. Rola Moniki polegała na grzecznym przywitaniu się, podaniu rączki każdemu z gości, a potem dziewczynka mogła "bawić się" w swoim pokoju.

Z salonu dobiegały ją strzępy rozmów: "Pan profesor pozwoli?", "Wspaniały kongres?", "Cóż za ciekawe wnioski?". Odwiedzali ich na ogół starsi panowie ze swoimi żonami, niezwykle kulturalni i nobliwi. Paweł brylował w towarzystwie, śmiał się, opowiadał anegdoty, zachęcał do poczęstunku, dbał o to, by nikomu nie zabrakło w kieliszku dobrego wina lub koniaku. Po prostu - idealny pan domu w swojej szczęśliwej rodzinie.

Tylko w takich momentach Monika słyszała, jak chwalił matkę.

- Barbara to cudowna żona - mawiał, raz po raz całując ją w rękę. - Jestem wdzięczny losowi, że spotkałem ją na swojej drodze.

Wtedy był zupełnie innym człowiekiem niż na co dzień. Jakby obecność gości całkowicie go odmieniała. Tymczasem Barbara tylko się uśmiechała. Starała się być miła dla znajomych męża, ale zwykle potrafiła wydusić z siebie jedynie parę zdawkowych słów. Prawdopodobnie goście mieli ją za dziwaczkę, ale nigdy nie dali tego po sobie poznać.

- Wspaniałe przyjęcie, dziękujemy panu doktorowi i jego uroczej małżonce, do zobaczenia przy okazji następnego kongresu - żegnali się, wychodząc.

Tatuś leczy wieczorami

Pierwszy raz Monika usłyszała krzyk matki po jednym z takich przyjęć, gdy miała pięć, może sześć lat. Leżała już w swoim łóżeczku, ale nie mogła zasnąć. W domu panowała zupełna cisza, nie grało nawet radio ani telewizor, ucichły rozmowy rodziców. Dziewczynka pomyślała, że gdzieś wyszli, zostawiając ją samą. Zastanawiała się, czy nie wstać i nie sprawdzić, czy tak jest rzeczywiście. I wtedy dobiegł ją przeraźliwy krzyk, a potem usłyszała błagalne, zdławione płaczem słowa:

- Nie, proszę, zostaw mnie dzisiaj, proszę... - powiedziała Barbara łamiącym się głosem.

Po chwili wszystko ucichło, a do uszu przerażonej dziewczynki dotarł znany jej doskonale dźwięk dentystycznego wiertła. Pokonując strach, wstała z łóżka. Kiedy schodziła po schodach do gabinetu ojca, potknęła się i upadła, robiąc sporo hałasu. Dentysta otworzył drzwi. Był w lekarskim fartuchu, spocony i czerwony na twarzy.

- A ty czemu jeszcze nie śpisz?! - zagrzmiał. - Marsz do łóżka, późno jest, już dawno powinnaś spać!

Monika jak trusia wróciła na schody. Tylko kątem oka zobaczyła w otwartych drzwiach gabinetu swoją mamę, siedzącą na fotelu. Mała zasypiała ze łzami w oczach. Nazajutrz, jak zwykle jadła z mamą śniadanie. Jak zwykle obie milczały. Jednak tym razem Barbara uznała, że musi coś dziecku wyjaśnić.

- Wczoraj wieczorem tatuś leczył mamusi ząbki - powiedziała, lekko się uśmiechając.

- A dlaczego tak strasznie krzyczałaś? - zapytała ją córka.

Postukamy i kończymy

- Trochę się bałam, wiercenie jest bardzo nieprzyjemne - wyjaśniła Barbara. - Ale ząbki trzeba leczyć, bo inaczej wszystkie wypadną.

Monika była już na tyle duża, by zauważyć zaczerwienione od łez oczy matki i spuchnięty lewy policzek.

- Płakałaś? - upewniła się jeszcze.

- Trochę - odpowiedziała matka. - Ale już wszystko dobrze. Teraz mam zdrowy ząbek, nie będzie bolał.

Po tym incydencie w gabinecie ojca pojawili się robotnicy. Nosili jakieś pudła, deski, stukali w ściany. Zaciekawiona dziewczynka podglądała ich pracę, usiłując zgadnąć, co takiego robią.

- Nie wchodź tu, mała, bo może ci się coś stać - powiedział do niej jeden z mężczyzn. - Trochę jeszcze postukamy i kończymy. Teraz już w domu nie będzie słychać, jak tatuś pracuje.

I rzeczywiście, od tej pory z wyciszonego gabinetu nie dobiegał już najmniejszy szmer.

- No! - cieszył się Paweł R. - Nie będę już wam przeszkadzał podczas pracy, będziecie miały spokój.

Barbara nie odezwała się na to ani słowem. Tylko nerwowo zaczęła składać wyprasowaną pościel.

Wiercenie to nic strasznego

Monika skończyła siedem lat i rozpoczęła naukę w szkole. Do przedszkola nigdy nie chodziła. Teraz ze zdziwieniem zauważyła, że inne dzieci odbierają po lekcjach ich tatusiowie, którzy całują swoje pociechy na powitanie, pomagają nosić tornister. Maluchy biegną z radością na ich spotkanie, przytulają się.

W szkole opowiadają, jak były z rodzicami na placu zabaw, w kinie, w wesołym miasteczku. Słuchała tych opowieści z prawdziwym zdumieniem. Powoli docierało do niej, że ich dom wygląda inaczej niż u jej rówieśników, gdzie dorośli też lubili się bawić, cieszyć, a nie tylko pracować. Zazdrościła tego koleżankom. Zaczęła też dostrzegać, że mama boi się taty. I wcale nie chce, by leczył jej zęby. Z wiekiem coraz bardziej się dziwiła, że to "leczenie" odbywa się zawsze późnym wieczorem, gdy ona już śpi.

A potem rano mama zwykle jest zapłakana.

- A wiesz, u nas w szkole była dzisiaj pani dentystka - oznajmiła któregoś dnia mamie. - Zaglądała nam do buzi, nikt nie płakał. Pani mówiła, że wiercenie to nic strasznego.

Barbara się wzdrygnęła, co nie uszło uwadze dziewczynki.

- Ty się tak boisz, a nie trzeba - mała przekonywała matkę, sądząc, że jej dziwne reakcje wynikają ze strachu przed borowaniem.

Nie oszczędził córki

Ojciec wrócił z pracy jakiś poirytowany. Tego dnia wyjątkowo nie miał umówionych pacjentów.

- Skoro mam trochę czasu, zrobię ci przegląd zębów - oświadczył córce po obiedzie. Barbara natychmiast zasłoniła dziewczynkę własnym ciałem.

- Chociaż jej daj spokój... - poprosiła przerażona Barbara.

Ale Paweł nie zareagował na tę próbę sprzeciwu. Wziął małą za rękę i zaprowadził do gabinetu. Gdy już siedziała na fotelu, badawczym wzrokiem oglądał jej zęby. Monice wydawało się, że to trwa bardzo długo. Obracał lusterko w jej buzi na wszystkie strony, mrucząc coś pod nosem.

- O, wreszcie, jest dziurka - ucieszył się, jakby dokonał epokowego odkrycia. - Koniecznie trzeba ją zaplombować.

Dziecko ufnie otwierało buzię, pamiętając zapewnienia szkolnej dentystki, że to nic nie boli, a tato przygotowywał odpowiednie wiertło. Po chwili zaczął borowanie i Monika nagle poczuła taki ból, jakby ktoś wbijał jej szpikulec prosto w mózg. Ojciec przygniatał ją do oparcia fotela tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Jej krzyk był przeraźliwy, ale stłumiły go wyciszone ściany pomieszczenia. Dentysta nie przerywał borowania, głuchy na wrzaski dziecka. Kiedy skończył, poklepał zapłakaną Monikę po policzku.

- No, teraz już będzie dobrze - powiedział najwyraźniej zadowolony z siebie. - Ale znajdziemy jeszcze ząbki do leczenia.

Znęcał się, bo żył w stresie

Trzeba przyznać, że ojciec oszczędzał Monice cierpień. Leczenie jej zębów było niczym w porównaniu z tym, co robił matce. Rzadko zmuszał córkę do wizyty w swoim gabinecie, zdarzało się to najwyżej dwa, może trzy razy w roku. Straciła tylko cztery zęby. Ojciec wyrwał jej je, gdy chodziła już do średniej szkole. Wyła z bólu podczas zabiegu, ale on tłumaczył, że nie może jej dać znieczulenia, bo - jego zdaniem - jest ono szkodliwe. Barbarę nękał znacznie częściej. Sadzał ją na fotelu zawsze, gdy nie poszło mu w pracy albo gdy miał napięty dzień. Z biegiem czasu kobieta znosiła te zabiegi coraz bardziej biernie. Nie walczyła, bo straciła nadzieję, że walka może coś zmienić.

Pierwszą szczerą rozmowę z matką Monika odbyła dopiero jako siedemnastolatka. Inteligentna dziewczyna, choć wychowywała się w patologicznych relacjach, potrafiła już wtedy ocenić grozę sytuacji, w jakiej obie się znajdują.

- Ojciec jest sadystą - oceniła. - Po prostu się nad nami znęca. Zobacz, jaki ma wzrok, kiedy to robi, jaki jest zadowolony. To mu sprawia przyjemność.

Barbara próbowała jeszcze bronić męża, jakby dzięki temu mogła obronić resztkę swojej godności.

- Nie, to nieprawda, on tylko stosuje takie dziwne metody - powiedziała. - Uważa, że znieczulenie może zaszkodzić, chce dla nas jak najlepiej.

Monika nie dała się przekonać.

Przecież jego pacjenci nie ryczą z bólu - myślała dziewczyna. - Zapewne im nie wierci ani nie wyrywa zębów na żywca. Gdyby tak było, żaden by do niego nie wrócił. A przecież niektórzy leczą się u niego latami i jeszcze polecają go innym.

Przyszło jej do głowy jeszcze coś, na co przedtem nie zwróciła uwagi: nigdy nie bolał ją wcześniej żaden ząb, za którego leczenie zabierał się ojciec.

A może one były zupełnie zdrowe? - zastanawiała się Monika.

Myślała również o tym, dlaczego ani ona sama, ani matka nie potrafią przeciwstawić się ojcu. Owszem, ma nad nimi przewagę fizyczną, ale przecież gdyby obie sprzeciwiłyby się mu, mogłyby zapobiec tym "badaniom". A jednak tego nie robią. Ich opór jest tak słaby, że ojciec zawsze potrafi go pokonać. W gruncie rzeczy idą do tego znienawidzonego gabinetu jak barany na rzeź.

Dopiero później po wieloletniej terapii u psychologa, już jako dorosła kobieta, miała się dowiedzieć, że to normalny mechanizm u kogoś, kto jest latami poddany przemocy. Ofiara zawsze znajduje się w psychicznej pułapce i nie widzi dla siebie wyjścia. Najczęściej jest też pod każdym względem uzależniona od swojego oprawcy.

Kto im uwierzy?

Monika nie wie, w jaki sposób zebrała w sobie tyle siły, by wreszcie podjąć walkę. Miała dość tego, że wciąż towarzyszy jej strach i nie potrafi normalnie żyć. Ponadto odczuwała jeszcze solidarność i silną więź z matką. Była dla niej jedyną bliską osobą. Dziewczyna nie miała koleżanek, z nikim się nie przyjaźniła. Relacje Moniki z Barbarą też do normalnych nie należały. Obie się o siebie bały, współczuły sobie, ale nie umiały nawzajem pomóc.

Nie, to już nie może dłużej trwać, trzeba skończyć ten koszmar - ta myśl dojrzewała w głowie Moniki coraz bardziej. - I to ja muszę cos zrobić, matka jest za słaba.

Postanowiła jeszcze raz o tym z nią porozmawiać, przekonać do działania.

- Mamo, on jest chory, powinien się leczyć - przemawiała najłagodniej, jak umiała. - Ja sobie poradzę, wyprowadzę się z domu, zamieszkam w internacie, mam stypendium. Ale ty nie możesz zostać z nim sama, on cię wykończy. Ty już właściwie nie żyjesz. Spójrz na siebie: zahukana, przerażona kobieta. A przecież bez niego poradziłabyś sobie doskonale, masz wykształcenie. Zobacz, co on z tobą zrobił... Co on z nami zrobił... Idę na policję, dosyć tego.

Barbarę przeraziła determinacja córki:

- Proszę cię, nie rób tego - błagała ją. - Nie jest tak źle, jak mówisz. Przez ostatnie miesiące nic się nie działo, może już w ogóle przestanie? Zresztą, nie mamy najmniejszych szans. Jeśli ktoś ci nawet uwierzy, biegłymi będą jego koledzy. Żaden z nich nie podpisze się pod opinią, że robił coś nie tak. A co się stanie ze mną, gdy on wyrzuci mnie z domu? Przecież ja nie mam pracy. I jestem już za stara, by na nowo uczyć się zawodu. Nigdy go nie wykonywałam...

Cieszył się opinią specjalisty

Monika długo rozmyślała, czy mają szansę na wygraną, jeśli doszłoby do procesu. Z pewnością niełatwo będzie udowodnić ojcu znęcanie się nad rodziną. W końcu cieszył się on opinią specjalisty i na pewno był stomatologiem najwyższej klasy. Zaświadczą o tym wszyscy pacjenci, nie tylko koledzy z kliniki. On zawsze może powiedzieć, że żona i córka miały fatalne uzębienie, więc ekstrakcje były uzasadnione. Czy ktoś uwierzy, że lekarz z jego pozycją wyrywał najbliższym zupełnie zdrowe zęby? Albo wiercił te nietknięte próchnicą tylko po to, by zaspokoić swoje sadystyczne potrzeby? Na pewno nie jest to takie proste. Monika postanowiła zasięgnąć porady prawnika.

Adwokat przyjął jej opowieść chłodno. Od razu wyczuła, że jej nie wierzy.

- Jakie ma pani na to dowody? - rzucił oschle, przyglądając się jej badawczo. - Żeby oskarżyć osobę o tak nieposzlakowanej opinii, jak pani ojciec, trzeba mieć mocne argumenty. Pani subiektywne przekonanie, że zęby były zdrowe, to stanowczo za mało. Przyznam, że nie brzmi to zbyt wiarygodnie.

Ostatecznie nie podjął się prowadzenia sprawy. Monika zaś odniosła wrażenie, że wziął ją za osobę z problemami psychicznymi. Po prostu - wariatkę. Była rozczarowana i prawie się poddała. Wróciła załamana do domu.

Otwierając drzwi, usłyszała znajome odgłosy.

- Nie, proszę... - matka wyszeptała przestraszona, gdy ojciec ciągnął ją do gabinetu.

Nie musiał nawet używać siły. Po tylu latach oboje wiedzieli, że i tak zrobi z nią, co tylko zechce. Tym razem jednak nic nie odbyło się według utartego scenariusza. Monika nie wytrzymała.

- Zostaw ją, ty zboczeńcu! - rzuciła się na ojca z pięściami. - Nie ruszysz jej, nie będziesz już nam tego robił, wszystko zgłosiłam policji! Pójdziesz do więzienia albo do psychiatryka, wreszcie spotka cię kara!

Ten gwałtowny wybuch zadziwił ją samą. Gdyby ojciec go po prostu zignorował, prawdopodobnie już nigdy nie zdobyłaby się na tak ostre słowa. Ale jego reakcja była inna: zamarł. Zwolnił uścisk, puścił Barbarę. Był tak zszokowany, że przez dłuższą chwilę stał nieruchomo. Wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Matka z córką usłyszały zgrzyt przekręcanego klucza w zamku.

- Chodźmy do kuchni i zastanówmy się, co dalej - zaproponowała Monika, prowadząc matkę. - Tylko spokojnie, coś wymyślimy.

Usiadły przy stole, wstrząśnięte tym, co się stało. Reakcja ojca była nie do przewidzenia. Jak się zachowa? Czy ich nie pozabija? Dwie bezradne kobiety znowu się bały. W pewnym momencie Monika spojrzała na zegarek. Minęły już dwie godziny od zajścia pod gabinetem. Jej ojciec wciąż tam był. W końcu Monika zdobyła się na odwagę. Zeszła na dół, zapukała.

Zwisał bezwładnie przy fotelu

- Tato, otwórz, chcę z tobą porozmawiać - z trudem starała się nadać swojemu głosowi zdecydowany ton. - Wyjdź już, proszę cię. To nie ma sensu, nie ukryjesz się przed samym sobą.

Cisza. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. Późnym wieczorem wezwała policję.

- Ojciec chyba zasłabł, a my nie mamy zapasowego klucza - mówiła do słuchawki.

Przyjechali z odpowiednimi narzędziami, wyważyli drzwi. Paweł R. zwisał bezwładnie przy fotelu dentystycznym. Szyję miał oplecioną jakimś kablem. Funkcjonariusze nie mieli wątpliwości: zadzierzgnięcie, samobójstwo, brak udziału osób trzecich. Drzwi przecież zamknięto od wewnątrz.

Obie kobiety zaprzeczyły, by w domu wydarzyło się coś nadzwyczajnego.

- Mąż wrócił z pracy - opowiadała policjantowi Barbara. - Nie rozmawiał ze mną. Może miał jakieś kłopoty, a może był tylko zmęczony, ostatnio naprawdę dużo pracował. Rozebrał się i zaraz poszedł do swojego gabinetu. A potem - panowie sami widzieli.

Nie jestem rzeźnikiem, tylko lekarzem

Pogrzeb doktora R. odbył się z wielką pompą. Przemawiali wieloletni współpracownicy i koledzy lekarza. Podkreślali jego prawy charakter, poświęcenie dla pacjentów i niezliczoną liczbę przymiotów tragicznie zmarłego. Jaka szkoda, że środowisko medyczne straciło taki autorytet, to niepowetowana strata...

Wdowa z córką płakały nad trumną. Nikt nawet się nie domyślał, że tak naprawdę płaczą nad sobą - nad zmarnowanymi latami, gdy potwór decydował o ich losie.

- Piękny pogrzeb, bo życie też miał piękne - skomentował jeden z profesorów, składając wdowie szczere kondolencje.

- To prawda - odrzekła. - Nie wiem, jak teraz poradzimy sobie bez niego.

Dopiero po wielu latach od śmierci ojca Monika zdecydowała się na wizytę u dentysty. Pracowała jako menedżer w poważnej firmie, ubytki przeszkadzały jej w codziennym życiu. Nie były wprawdzie zbyt widoczne, bo ojciec nie wyrywał zębów z przodu, ale coraz bardziej bolały ją te psujące się, rozwiercone przez ojca. Dentystka, do której trafiła córka doktora R., nie mogła wyjść ze zdumienia:

- A u kogo przedtem się pani leczyła? - spytała, nie wiedząc, że ogląda dzieło sadysty. - Chyba u jakiegoś konowała! Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Stan pani zębów jest tak fatalny, że niektóre trzeba będzie wyrwać i zastąpić je implantami.

Serce zabiło jej jak oszalałe.

- Ale w znieczuleniu, prawda? - przestraszona Monika upewniła się jeszcze.

- Oczywiście, inaczej nie może być... - odparła dentystka. - Nie jestem rzeźnikiem, tylko lekarzem.

Alicja Giedroyć

Personalia i niektóre okoliczności zostały zmienione.

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: pacjenci | szczęście | tatuś | lekarz | dziewczyna | matka | dentysta | ojciec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy