Siostra zniszczyła mu życie

Ta niewielka dolnośląska wioska niczym nie różni się od innych małych miejscowości regionu. Wśród jej mieszkańców są zarówno pracowici gospodarze, jak i nadużywający alkoholu bezrobotni, dla których jedynym źródłem utrzymania są zasiłki z pomocy społecznej. Rodzina J. mieściła się gdzieś pośrodku tych kategorii. Anna J. i jej mąż Stanisław miewali gorsze i lepsze okresy. Starali się żyć z gospodarstwa, co z roku na rok stawało się coraz trudniejsze. Uprawiali ziemię, hodowali zwierzęta, ale z zyskami bywało różnie. A do wyżywienia posiadali sześcioro dzieci. Najstarszy syn, Paweł, miał już 19 lat. To on przysparzał najwięcej kłopotów rodzicom. Chłopak skończył zawodówkę, wymigał się od wojska, ale do roboty za bardzo się nie palił. Do pomocy w gospodarstwie podchodził niechętnie, zdecydowanie wolał stać z kumplami pod miejscowym sklepem z butelką piwa w ręce. W każdą sobotę bawił się na dyskotekach w pobliskiej wsi. Wracał nad ranem, kompletnie pijany, potem spał do popołudnia.

Reklama

Zasikany po rowach leży

- Albo zabierzesz się do jakiejś pracy, albo wynocha z domu! - ileż to razy Stanisław powtarzał synowi te ostre słowa. Ale Paweł niewiele sobie robił z ojcowskich awantur. Czasem tylko, gdy brakowało mu pieniędzy na piwo i papierosy, wyruszał na wieś w poszukiwaniu dorywczego zajęcia. Komuś płot naprawił, ogród przekopał, zreperował radio. Miał smykałkę do takich rzeczy, kiedyś nawet wybierał się do technikum elektronicznego. Niestety, przestał się uczyć, zaczął imprezować i zrezygnował z dalszego kształcenia.

- Gdyby nie koledzy, wyszedłby na ludzi - wzdychała nieraz Anna. - Taki zdolny chłopak, mógł mieć niezły zawód i życie lepsze niż my. To dobre dziecko było, nie wiem, co mu się w tej głowie pomieszało.

- Daj już spokój, to nierób po prostu, pojęcia nie mam, po kim - machał ręką Stanisław. - Byle się całkiem nie rozpił, jak Heniek z jego klasy. Ten to codziennie zasikany leży po rowach, z naszym nie jest jeszcze tak źle!

Niespodziewany telefon

Kiedyś Anna i Stanisław postanowili odwiedzić starą ciotkę Hankę, mieszkającą na Kielecczyźnie. Nie zabrali tym razem żadnego z dzieci i pojechali sami. Rozmawiali przedtem z kuzynką, która powiedziała, że ciotka będzie umierać. Bardzo się rozchorowała, jest nieprzytomna od wielu dni. Lepiej nie brać dzieci, bo po co mają na to patrzeć, a i tak ciotce wszystko jedno, skoro nie wie o Bożym świecie. W sobotę rano Anna wstała bardzo wcześnie. Przygotowała gar gołąbków.

- Podgrzejesz tylko i macie na obiad - pouczała najstarszą córkę, 14-letnią Basię. - Dopilnuj, żeby wszystkie dzieci zjadły, a najbardziej Asia, bo sama się nie upomni, ona nigdy nie jest głodna.

W podróż wybrali się około południa swoim rozklekotanym maluchem. Kiedy odjeżdżali z podwórka, dwuletnia Asia stała zapłakana w oknie i machała rączką rodzicom. Wtedy widziała ich po raz ostatni.

Paweł, jak zwykle w sobotni wieczór, szykował się na dyskotekę. Wykąpany, w świeżej koszuli, właśnie podkradał siostrze żel do włosów, gdy zadzwonił telefon.

- Cholera, nie mają kiedy zawracać człowiekowi głowy - burknął, pospiesznie zaczesując do tyłu grzywkę. - A te bachory tylko biegają po podwórku i oczywiście nikt nie odbierze telefonu!

- Halo! - wrzasnął wściekły w słuchawkę. - Tak, tu Paweł J. Nie... Niemożliwe! Niemożliwe... - powtarzał coraz ciszej. - Dobrze, będę.

Z malucha nie zostało wiele

Słuchawkę odłożył w zwolnionym tempie, jakby nie wiedział, co z nią począć. Usiadł na krześle, nażelowaną głowę podparł rękami. Siedział tak przez dłuższą chwilę, kompletnie zdruzgotany. To był straszny telefon. Powiedziano mu, że rodziców już nie ma.

Do ciotki prawie dojechali. Kilkanaście kilometrów przed miejscowością, w której mieszkała, mieli wypadek. Padał deszcz, było ślisko. Tir, jadący z naprzeciwka, nagle zjechał ze swojego pasa. Może wpadł w poślizg? Z malucha nie zostało wiele. Kupa pogiętego żelastwa, dosłownie wbita w przód ciężarówki. Strażacy wydobywali z wraku ciała Anny i Stanisława przez godzinę - były potwornie zmasakrowane. Oboje zginęli na miejscu.

Ta tragiczna sobota zakończyła bezpowrotnie beztroski i pełen zabawy etap w życiu Pawła. W jednej chwili wszystko zmieniło się diametralnie. Nagle chłopak musiał wydorośleć. I, trzeba przyznać, sprostał temu wyzwaniu. Jak tylko otrząsnął się po wiadomości o śmierci rodziców, uświadomił sobie, że musi wziąć się w garść. Trzeba znaleźć sposób, aby powiedzieć siostrom i bratu o tragedii, załatwić pogrzeb rodziców, no i zająć się licznym rodzeństwem: Basią (14 lat), Jolą (12 lat), Dominiką (9 lat), Jarkiem (5 lat) i najmłodszą dwuletnią Asią. Nie miał kto się nimi zaopiekować. Rodzina matki mieszkała daleko, ojciec nie posiadał rodzeństwa, a jego rodzice dawno nie żyli. Wszystko spadło więc na głowę Pawła. Kilka tygodni po pogrzebie Anny i Stanisława w domu sierot zjawiła się kuratorka sądowa. Przez kilka godzin rozmawiała z Pawłem. Odniosła wrażenie, że ma przed sobą zatroskanego i odpowiedzialnego młodego człowieka, dlatego spokojnie i rzeczowo tłumaczyła mu, co trzeba zrobić, żeby jego rodzeństwo nie trafiło do domu dziecka. Wyjaśniała, jakie kroki prawne należy podjąć i gdzie szukać pomocy materialnej. Paweł zapewniał, że zrobi wszystko, aby nie marnować życia siostrom i bratu. Będzie o nich dbał, opiekował się najlepiej, jak potrafi. Zacznie pracować, poradzi sobie, jakoś to wytrzyma, bo naprawdę tego chce, przekonywał urzędniczkę.

Zupełnie inny człowiek

Podczas każdej kolejnej wizyty kuratorka utwierdzała się w przekonaniu, że Paweł podoła trudnemu zadaniu. Chłopak szybko znalazł pracę, ponieważ po prostu naprawdę jej szukał. Z godną podziwu determinacją zorganizował życie domowe. Rano wyprawiał starsze dzieciaki do szkoły, a przed wyjazdem do pracy dwoje najmłodszych zaprowadzał do sąsiadki. Kobieta zgodziła się nimi zajmować, dopóki starsze nie wrócą z lekcji. Rodzeństwo miało swoje jasno określone obowiązki, które Paweł wyznaczył każdemu według możliwości. Basia i Jola przygotowywały posiłki, nawet Dominika i Jarek pomagali w sprzątaniu.

Mijały tygodnie, a w domu wszystko chodziło jak w zegarku. Paweł doskonale wszedł w rolę głowy rodziny, był dla rodzeństwa naprawdę niczym ojciec. Nikt go już więcej nie widział pijącego piwo pod sklepem, a kolegom ani razu nie udało się go wyciągnąć na sobotnią balangę.

- No nie ten sam chłopak, całkiem się odmienił, jakby nie on - nie mogli wyjść z podziwu sąsiedzi i chętnie ręczyli za niego w sądzie. Nie widzieli powodu, aby powiedzieć na niego złe słowo. Dzieci najedzone i zadbane, żadnych problemów w szkole, w domu porządek. Toteż sąd bez większych oporów ustanowił Pawła prawnym opiekunem rodzeństwa.

Od przyjaźni do nienawiści

Pierwsze pęknięcie w zgodnym życiu Pawła i wsi pojawiło się po kilku miesiącach. Zaczęło się od pewnej z pozoru niezbyt groźnej, choć karczemnej awantury.

- A u pani Zosi był dzisiaj taki pan i pili wódkę i się upili - wyszczebiotała po kolacji mała Asia. Paweł, kiedy to usłyszał, dosłownie się wściekł i czym prędzej pobiegł do sąsiadki, która do południa zajmowała się dziewczynką.

- Nie życzę sobie, żeby przy dziecku urządzała pani libacje alkoholowe - wrzeszczał.

- Jakie libacje?! - oburzyła się kobieta. - Kuzyn przyjechał, wypiliśmy trochę wódki i od razu libacje! Święty się znalazł! A przypomnij sobie, jakeś to sam w biały dzień po wsi chodził zalany.

I tak od słowa do słowa, aż pyskówka zamieniła się w karczemną awanturę.

- Ani się waż przyprowadzać więcej te swoje bachory! - krzyczała sąsiadka.

- A pewnie, do meliny przyprowadzać nie będę.

Pełne nienawiści spojrzenia

Paweł pomyślał, że jakoś sobie poradzi. Znajdzie inną życzliwą osobę. W zamian za opiekę będzie jej popołudniami pomagał w gospodarstwie. A kiedy Asia skończy trzy latka, załatwi dla niej i dla Jarka przedszkole. Najlepiej w miejscowości, w której pracuje. Nie ma sytuacji bez wyjścia, da radę. W każdym razie do pijaczki dzieciaki więcej nie pójdą.

I stało się tak, jak postanowił. Nie przewidział jednak, jak bardzo jego decyzja dotknęła panią Zofię. Sąsiadka obraziła się śmiertelnie, zwłaszcza że sprawa - z braku ciekawszych - była szeroko komentowana przez całą wieś. Gdy do kobiety dotarły opinie o tym, że pije i nie można jej nawet powierzyć dziecka pod opiekę, bardzo się zdenerwowała:

- Raz człowiekowi się zdarzyło i zaraz wielkie halo - wzruszała ramionami. - A wszystko przez to, że Paweł teraz taki zarozumiały się zrobił i zadziera nosa...

Oboje przestali się już nawet pozdrawiać. W milczeniu mijali się na drodze, słowem nie odzywali się podczas przypadkowych spotkań w sklepie. Pani Zofia rzucała tylko w stronę Pawła spojrzenia pełne nienawiści. Bo nienawidziła szczerze. Za tę zarozumiałość i szkalowanie - jak sobie tłumaczyła.

Dziwne zachowanie siostry

Do tych kłopotów wkrótce dołączył kolejny. Tym razem Paweł miał problem z najstarszą z sióstr, Basią. Pewnego dnia nastolatka nie przyszła po szkole do domu. Gdy chłopak wrócił z pracy, dzieciaki były głodne, ponieważ dziewczyna nic im nie przygotowała. Wieczorem zjawiła się wreszcie, ale wyglądała jakoś dziwnie.

- Piłaś! - stwierdził Paweł, bo było to pierwsze, co mu przyszło do głowy. Ale nie wyczuł zapachu alkoholu. Lecz Basia wzrok miała mętny i nic nie mówiąc, poszła spać. Rano twierdziła, że po prostu źle się czuła. Zasłabła po szkole, popołudnie spędziła u koleżanki. Paweł uwierzył tym tłumaczeniom, kazał jej iść do lekarza i na tym się skończyło. Jednak spokój trwał tylko kilka dni.

- Proszę przyjechać do szkoły, muszę z panem porozmawiać - poinformowała Pawła przez telefon chłodnym tonem wychowawczyni Basi. - Sprawa jest bardzo poważna, proszę o wizytę jak najszybciej.

Następnego dnia w szkole Paweł o mało nie dostał zawału serca. Nauczycielka mówiła, że Basia od jakiegoś czasu wagaruje, że zaczęła zadawać się z najgorszym elementem w gimnazjum. I co gorsza, choć nie ma dowodów, są podejrzenia, że dziewczyna coś bierze. Często na lekcjach jest jakby nieobecna, nic do niej nie dociera, nauczyciele skarżą się, że przestała się uczyć.

- Gdybym nie znała waszej szczególnej sytuacji, już dawno podjęłabym stanowcze kroki - mówiła kobieta zszokowanemu chłopakowi. - Tylko dlatego, że wiem, jak musi być panu trudno poradzić sobie ze wszystkim, jeszcze tego nie zrobiłam. Jednak trzeba zacząć działać, zanim będzie za późno. Proszę porozmawiać z Basią i trochę ją postraszyć. Pomogę panu, załatwię testy na narkotyki. To w gruncie rzeczy dobre dziecko, do tej pory nie było z nią kłopotów.

Po rozmowie Paweł jechał do domu zdruzgotany. Był wściekły na siostrę. Tak bardzo się staram, żeby jakoś normalnie nam się żyło, a ta gówniara wywija mi takie numery - myślał z bezradną złością. - Już ja się za nią wezmę, zobaczy jeszcze!

O jedno zdanie za dużo

Postanowił osobiście zawozić Basię do szkoły i po nią przyjeżdżać, przynajmniej przez jakiś czas. I zastosować restrykcje: żadnych wyjść do koleżanek, żadnych spotkań, nawet w wolne dni. Odtąd będzie siedzieć wyłącznie w domu i zajmować się rodzeństwem.

- Nie będziesz mnie tak trzymał w zamknięciu, nie możesz mi tego zrobić! - płakała siostra, gdy Paweł informował ją o swojej decyzji. - Co ty sobie myślisz?! Nie jesteś moim ojcem!

Tego już chłopak nie wytrzymał, wzburzone emocje wzięły górę. Z całej siły uderzył dziewczynę w twarz. Z jej nosa pociekła krew. Zapłakana, krwawiąca Basia wybiegła z domu. Paweł tylko zobaczył, jak wpada na podwórko sąsiadki - pani Zofii. Dał jej spokój.

Wszystko mówiła sąsiadce

Mijały kolejne tygodnie, a napięcie między rodzeństwem rosło. Basia znosiła domowy areszt w milczeniu. Paweł pozwalał jej tylko na godzinny spacer po wsi, żeby mogła odpocząć. Codziennie kontaktował się z wychowawczynią, dopytując, czy wszystko jest w porządku. I pozornie było. Basia nie wagarowała, w szkole zachowywała się normalnie. Jednak w domu atmosfera stała się trudna do wytrzymania. Nastolatka niemal nie odzywała się do brata, zdawkowo odpowiadała na jego pytania.

- Boże, nienawidzę go, nienawidzę - powtarzała często, oczywiście gdy Pawła nie było w pobliżu.

Brat nie wiedział też, że zamiast na dozwolone spacery, dziewczyna chodzi do pani Zofii. Znalazła w niej bratnią duszę w swoim - jak uważała - nieszczęściu. Te krótkie wizyty miały zawsze podobny przebieg. Starsza kobieta robiła dziewczynie herbatę, siadały przy stole i... zaczynały się narzekania.

- On od dziecka był wredny, to psychol, nienormalny, jakim prawem tak traktuje siostrę - gadała jedna przez drugą. - Porządnych ludzi pomawia, on ma jakieś obsesje, to chory facet. I jeszcze bić zaczyna.

Niespodziewana wizyta

Po każdej takiej rozmowie dziewczyna coraz bardziej utwierdzała się w szczerym przekonaniu, że jej brat jest wcielonym złem. Przypominała sobie najgorsze momenty z przeszłości, gdy zdarzało mu się wracać do domu po pijanemu i awanturować się z rodzicami.

Nie wiadomo, w czyjej głowie zrodziła się mściwa myśl, aby utrzeć Pawłowi nosa. Czy wymyśliła to Basia, czy też pani Zofia - nigdy nie udało się ustalić. Dość, że pewnego dnia przed domem rodziny J. zjawiła się policja. Zdumionego Pawła zabrano na przesłuchanie.

Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy się dowiedział, o co chodzi.

- Od jak dawna molestuje pan seksualnie najstarszą siostrę? Czy zawsze ją pan bije, gdy nie chce ulec i się opiera? Czy przyznaje się pan do molestowania także najmłodszej dziewczynki? Proszę dokładnie opisać, co im pan robi - takie usłyszał pytania.

Młodemu człowiekowi przeszedł po plecach zimny dreszcz, gdy zrozumiał, że to nie pomyłka i sprawa naprawdę go dotyczy. Nie ulegało wątpliwości: to Basia zeznała te monstrualne brednie. Paweł był tak zszokowany, że ledwo zdołał wydusić z siebie:

- To wszystko nieprawda, to jakieś wierutne bzdury!

Miny policjantów świadczyły o tym, że funkcjonariusze mu nie wierzą. Pomyślał, że pewnie każdy pedofil zaprzecza oskarżeniom, bo przy takich zarzutach często nie ma bezpośrednich dowodów.

Paweł już nie wrócił do domu. Sąd aresztował go na trzy miesiące, a prokuratura zbierała dalsze dowody winy chłopaka. Jednym z ważnych świadków została pani Zofia. Ze szczegółami zeznawała, jak biedna Basia przychodziła do niej pobita i zapłakana, opowiadając o wielu strasznych rzeczach, jakie ją spotykają w domu. I początkowo nawet nie chciała jej uwierzyć. Bo Paweł, owszem, drań i degenerat był zawsze, ale żeby też zboczeniec - tego by się pani Zosia nie spodziewała. Uwierzyła dopiero, gdy nastolatka pokazała jej siniaki na nogach.

Robił to w tajemnicy?

Według zeznań Basi jej starszy brat zaczął dziwnie się zachowywać po śmierci rodziców. Nie jest wcale prawdą, że przestał pić. Robił to wciąż, ale już nie obnosił się z tym po wsi. Teraz kupował sobie flaszkę i wypijał dopiero wieczorem w swoim pokoju, nigdy pod sklepem. Ludzie myśleli, że sporządniał, ale to był tylko kamuflaż. Chodziło mu jedynie o to, żeby dzieciaków nie zabrali do domu dziecka. Nie, nie dlatego, że jest taki dobry, wcale nie. On jedynie chciał dostawać pieniądze z opieki, na tym przede wszystkim mu zależało.

A gdy się upił w zaciszu domowym, wstępował w niego diabeł. A gdy natknął się sam na sam na Basię, obejmował ją, głaskał, całował. Zupełnie nie jak brat, ale jak mężczyzna. Tak, jakby sobie wymyślił, że teraz, skoro on jest ojcem rodziny, ona ma być jak jego żona. Dziewczyna czuła się z tym obrzydliwie, ale nie miała się komu poskarżyć. To Paweł, najstarszy z rodzeństwa, rządził teraz w domu. Pewnej nocy przyszedł do jej pokoju i położył się obok niej w łóżku. Dotykał w ohydny sposób, a ona musiała milczeć, żeby nie obudzić sióstr i młodszego brata. Nie chciała straszyć dzieciaków, tak wiele przecież ostatnio przeszły. Na szczęście chłopak nie odważył się jej zgwałcić, zawsze uważał, aby nie posunąć się za daleko.

Szkoła potwierdziła wersję dziecka

Basia twierdziła, że taka sytuacja trwała już od wielu miesięcy i nic nie wskazywało na to, aby Paweł się opamiętał. Do jej łóżka przychodził już niemal każdej nocy. Co gorsza, dziewczyna parę razy widziała, jak po wyjściu z jej pokoju udawał się do sypialni młodszych dzieci. Raz zebrała się na odwagę i zajrzała przez uchylone drzwi. Chłopak leżał przy malutkiej Asi. Dziecko słodko spało i nawet się nie obudziło, gdy on pieścił ją ręką pod kołdrą. Wtedy postanowiła przerwać milczenie.

Zeznania nastolatki wydawały się wiarygodne. Swoje niepowodzenia w szkole sprzed kilku tygodni tłumaczyła właśnie tymi bulwersującymi zdarzeniami.

- Nie mogłam spać, zamartwiałam się, płakałam po nocach - opowiadała. - Przestałam się uczyć, bo myślałam tylko o tym molestowaniu. Aż w szkole zaczęli podejrzewać, że jestem ćpunką i zeszłam na złą drogę. A ja tylko tak strasznie się bałam, tak bardzo mi było źle i nie wiedziałam zupełnie, co z tym zrobić.

Opinia ze szkoły potwierdzała słowa Basi. Tak, rzeczywiście wychowawczyni miała z nią kłopoty, dziewczynka sprawiała też wrażenie nieprzytomnej podczas lekcji. Nie wiadomo dokładnie, co spowodowało zmianę jej zachowania. A skoro nie wiadomo - mógł być to efekt molestowania.

On w areszcie, a oni w pogotowiu

Jak udało się bez trudu ustalić, Paweł jeszcze nie tak dawno nie uchodził za chodzącą doskonałość, chociaż teraz, poza panią Zofią, mieszkańcy wsi wyrażali się o nim pozytywnie. Jednak ludzie nie ukrywali, że poprawił się dopiero wtedy, gdy zginęli rodzice. Wszyscy dobrze pamiętali jego skłonność do picia i niechęć do pracy. Takie złe cechy nie mijają przecież na zawsze, nikt nie zmienia się całkowicie.

Śledztwo, jak zwykle w sprawach o pedofilię, okazało się skomplikowane. Dzieci musiały być jeszcze przebadane przez lekarzy i psychologów. Niewiele z tych badań wynikło konkretów: żadnych śladów molestowania na ciele, niejednoznaczne opinie psychologów. Jednak często tak bywa, gdy pedofil nie gwałci - w sensie dosłownym - swoich ofiar.

Gdy prokuratura szukała śladów winy, sąd przedłużył areszt Pawłowi o kolejne trzy miesiące. Wychodził z założenia, że przecież podejrzany o pedofilię nie może tak po prostu wrócić do domu, zwłaszcza pełnego dzieci. Dlatego sąd rodzinny tymczasem umieścił wszystkie w pogotowiu opiekuńczym.

Mimo braku jednoznacznych dowodów, dysponując tylko zeznaniami Basi i sąsiadki, prokuratura zdecydowała się na akt oskarżenia przeciwko Pawłowi. Adwokat, który dostał tę sprawę z urzędu, nie mógł wyjść ze zdumienia, jak na podstawie nikłych poszlak można było posądzić człowieka o jedno z ohydniejszych przestępstw. Szybko dowiedział się o konflikcie Pawła z panią Zofią i jego kłopotach z Basią. Zwłaszcza że najstarsza siostra znowu zaczęła przysparzać problemów. Kilkakrotnie uciekła z pogotowia opiekuńczego, włóczyła się ze starszymi chłopakami, nie było wątpliwości, że nie tylko pije alkohol, ale też zażywa narkotyki. A przecież nikt jej już nie molestował. Pewnego dnia dziewczyna postanowiła wyznać jednemu z wychowawców, że wszystko, co opowiadała o bracie, było kłamstwem.

- Prawdą jest tylko to, że mnie uderzył - powiedziała. - Ale zdarzyło się to raz. Resztę zmyśliłam. Nigdy mnie nie molestował. Postąpił wrednie, bo kazał mi siedzieć w domu i nie mogłam się przez niego spotykać z przyjaciółmi.

Pocieszenie w kieliszku

W trakcie procesu sądowego Paweł został całkowicie uniewinniony. Po ośmiu miesiącach nieobecności wrócił do swojej wsi. Ale cała sprawa bynajmniej się nie zakończyła.

- O, idzie ten gwałciciel dzieci - dobiegł do niego ściszony głos starszego sąsiada. Udał, że nie słyszy. Do własnego domu wchodził z drżeniem serca. Przeraziła go panująca w nim cisza i pustka. Usiadł przy zakurzonym stole. Z torby wyjął butelkę wódki. Nawet nie szukał czystej szklanki, pociągnął z gwinta. Jest niewinny, ale co z tego? Dzieci zabrane, pracę miał na półroczny okres próbny, więc już ją stracił. Nawet nie pójdzie do pracodawcy i nie będzie się tłumaczył, że nie jest pedofilem. Na jego miejsce pewnie już kogoś przyjęto.

Tego wieczoru upił się do nieprzytomności. Następnego również. I każdego kolejnego. Nie miał siły przestać. Raz tylko pojechał do domu dziecka, w którym umieszczono czworo jego rodzeństwa.

Dzieci nie miały szans na adopcje, bo kto by wziął całą czwórkę? Po spotkaniu ze smutnymi maluchami długo nie mógł się uspokoić, płakał przez kilka godzin. Żeby ukoić ból, znowu musiał się napić. Nie znalazł w sobie dość woli, żeby odwiedzić Basię w domu poprawczym. Nie chciał nawet spojrzeć jej w oczy, był przekonany, że dziewczyna nie zdoła już wyjść na prostą. Stoczyła się, kompletnie zdemoralizowała.

Nie miał siły wstać

Ze zdjęcia na komodzie patrzyli na niego zmarli rodzice. Matka i ojciec, w jednym z tych romantycznych ujęć, na których uśmiechają się, pełni radości życia.

- Przepraszam was - powiedział Paweł, biorąc do ręki fotografię. - Mamo i tato, przepraszam, nie dałem rady, zawiodłem. Wybaczcie.

Później można go było spotkać najczęściej pod miejscowym sklepem albo w drodze do domu. Chłopak pił coraz więcej.

- A nie mówiłam, że tylko na chwilę się poprawił, a tak naprawdę to degenerat - powiedziała z satysfakcją pani Zofia do sąsiadki, gdy mijały pijanego Pawła, który już nie miał siły wstać z ziemi. - I jeszcze dzieciaki zmarnował, tułają się teraz po "bidulach".

- Racja, sąsiadko - odparła kobieta. - A myśmy z mężem już prawie dali się nabrać na tę jego poprawę...

Alicja Giedroyć

Personalia bohaterów oraz niektóre okoliczności zostały zmienione

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: nastolatka | molestowanie | ojciec | spokój | dziecko | uczyć | telefon | brat | szkoły | rodzice | WSI | dziewczyna | chłopak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy