Naznaczony złem (cz. I)

Eugeniusz Tarnowski urodził się 30 kwietnia 1953 roku w podpoznańskim Zakrzewku, miasteczku położonym w gminie Duszniki. Wychowywał się w rodzinie pobożnych katolików. Był najmłodszym dzieckiem Gertrudy i Marka, dorastającym wraz z trzema siostrami. Nie sprawiał rodzicom specjalnych kłopotów, zachowywał się grzecznie, także w szkole nie przysparzał problemów nauczycielom. Wszystko zmieniło się, gdy w wieku 10 lat uległ wypadkowi.

Wypadek na szkolnym boisku

Pewnego wiosennego popołudnia, już po lekcjach, Eugeniusz grał na szkolnym boisku z kolegami w piłkę nożną. W pewnym momencie poślizgnął się i przewrócił. Jeden z dzieciaków, chcąc kopnąć piłkę, która upadła tuż przy leżącym chłopcu, przypadkowo trafił go w głowę. Eugeniusz z wstrząsem mózgu i podejrzeniem złamania kości czaszki trafił do szpitala w Szamotułach, gdzie przebywał przez prawie trzy miesiące.

Po okresie rekonwalescencji chłopak wrócił do szkoły, jednak w jego zachowaniu zaszła radykalna zmiana. Jak czytamy w opinii lekarza psychiatry z Wojewódzkiej Przychodni Zdrowia Psychicznego w Szamotułach, dziecko po przebytym wypadku cierpiało na: nawracające częste bóle i zawroty głowy, znaczne zaburzenia zachowania oraz ataki padaczki. Eugeniusz zaczął izolować się od swoich rówieśników, miał coraz większe problemy z nauką, powtarzał III i IV klasę. Stał się też agresywny, szczególnie w stosunku do nauczycieli. Zaczął chodzić na wagary oraz popijać alkohol.

Reklama

Traktowali jak debila

Rodzice starali się mu pomóc, zniechęcić do picia, ale ich wysiłki spełzły na niczym. Eugeniusz uważał, że alkohol łagodzi nękające go bóle głowy. W wieku 17 lat skreślono go z listy uczniów, ponieważ przez cztery lata z rzędu powtarzał V klasę podstawówki. Po opuszczeniu szkoły zatrudnił się jako robotnik rolny, jednak szybko zrezygnował z tej pracy. W 1969 roku został powołany przed komisję wojskową. Ze względu na stan zdrowia dostał kategorię D i służby wojskowej nigdy nie odbył. Potem utrzymywał się głównie z wykonywania różnych prac dorywczych. Sam później przyznał, mówiąc o tym okresie swego życia: - Nie umiałem zagrzać nigdzie długo miejsca z powodu mojego konfliktowego i gwałtownego zachowania. Nie lubiłem, gdy ktoś mi wydawał polecenia i rozkazywał. Wkurwiało mnie to, że traktują mnie jak debila.

W 1973 roku Eugeniusz poznał 22-letnią Beatę Michałek. Po półrocznej znajomości pobrali się. Ich małżeństwo od początku nie należało do udanych. Eugeniusz, wysoki, ciemnooki brunet, nigdy nie narzekał na brak powodzenia u kobiet. Nie zamierzał dotrzymywać małżeńskiej wierności i zaraz po ślubie zaczął zdradzać żonę. Dodatkowo nadal pił, a po alkoholu stawał się bardzo agresywny. Beata kilkakrotnie zgłaszała milicji, że została pobita przez męża.

Żona, dzieci...

Eugeniusz uspokajał się jedynie wówczas, gdy jego żona była w ciąży. Para doczekała się dwójki dzieci - Michała i Marty. Mężczyzna czuł się jednak coraz bardziej zmęczony sytuacją rodzinną, bo teraz oprócz marudzącej małżonki musiał jeszcze znosić dwójkę wiecznie piszczących dzieciaków.

- Łeb mi od tego pękał. Beata cały czas marudziła, a że powinienem przestać piwo pić, bo się głupi robię, że mam w chacie siedzieć, a nie z kumplami się włóczyć. Ryczała też, że jej nie szanuję i że o rodzinę nie dbam. Miałem tego wszystkiego po prostu dość. Aniula była inna, ona o mnie dbała i mnie rozumiała - powiedział w trakcie śledztwa.

20-letnią Annę Darłowską Eugeniusz poznał w 1976 roku. Dziewczyna mieszkała razem z rodzicami w Stęszewie niedaleko Poznania. Pracowała w jednym z poznańskich barów i tam właśnie wypatrzył ją Tarnowski. Anna zwracała uwagę urodą - wysoka, zgrabna brunetka o błękitnych oczach złamała już niejedno męskie serce. Eugeniusz zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i zaczął się z nią spotykać. Po kilku miesiącach postanowił się oświadczyć i został przyjęty. Zapomniał tylko powiedzieć swej wybrance, że jest żonaty.

Fałszywy dowód, prawdziwy ślub

Anna nie mogła się doczekać, kiedy się pobiorą i cały czas naciskała na ustalenie daty ślubu. Aby móc się ponownie ożenić bez przeprowadzenia wcześniej rozwodu, Eugeniusz sfałszował swój dowód osobisty. W rubryce z wpisem "żonaty" pojawiło się słowo "kawaler". Tak przerobiony dokument przedłożył w Urzędzie Stanu Cywilnego w Poznaniu. 3 marca 1977 roku przed urzędnikiem państwowym młoda para przysięgła sobie miłość i wierność aż po grób.

Tarnowski początkowo nie odchodził od Beaty i prowadził podwójne życie, jednak wkrótce po ślubie z Anną opuścił swoją pierwszą żonę.

Kradzież prostytutki...

Od lutego 1977 roku Eugeniusz pracował w firmie transportowej, skąd już pod koniec czerwca zwolniono go za kradzież. Szefostwo zgłosiło sprawę milicji, która powiadomiła prokuraturę. Wszczęto dochodzenie i w listopadzie 1977 roku Eugeniusz został skazany na dwa lata pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na okres trzech lat. Od tego momentu mężczyzna nie pracował i utrzymywała go żona.

Kobieta dbała o dom i męża, któremu jednak ta sytuacja nie do końca odpowiadała. Drażnił go fakt, iż Anna wydziela mu pieniądze i nie zawsze wystarcza mu na jakieś piwko, papieroski oraz prostytutki, z usług których korzystał. Postanowił dorobić sobie do kieszonkowego, nie miał jednak zamiaru kalać się uczciwą pracą.

Jarosław Zajda, 25-latek z Grodziska Wielkopolskiego, od paru tygodni pracował jako taksówkarz. Mimo protestów żony wolał kursy nocne, gdyż uważał, że na takich można więcej zarobić. W nocy z 10 na 11 lutego 1978 roku trafił mu się szczególnie korzystny kurs. Około 23.30 do jego samochodu marki Fiat 125p wsiadł Eugeniusz Tarnowski.

Ostatni kurs Jarosława

Mężczyzna poprosił o zawiezienie go do Dusznik. W trakcie podróży niespodziewanie polecił kierowcy, aby zatrzymał taksówkę.

- Słuchaj, stań na chwilę na poboczu, muszę się odlać - powiedział.

- Dobrze, nie ma problemu - odparł Zajda.

Tarnowski wysiadł z wozu, jednak, zamiast udać się "na stronę", podszedł do drzwi kierowcy i otworzył je.

- Wysiadaj, gnojku! I to już! - zażądał.

- Co robisz? Przestań! - protestował taksówkarz.

Tarnowski chwycił go za włosy, wyciągnął z auta i rzucił na ziemię. Zajda próbował się podnieść, jednak napastnik był szybszy. Eugeniusz kopnął leżącego mężczyznę kilkakrotnie w głowę. Gdy taksówkarz stracił przytomność, związał go i wrzucił na tylne siedzenie wozu. Potem usiadł na miejscu kierowcy i ruszył do Dusznik.

Po dotarciu na miejsce postanowił pozbyć się Zajdy. Chłopak nie odzyskał świadomości, lecz jeszcze żył. Eugeniusz wywlókł go z pojazdu i kilkakrotnie uderzył młotkiem w głowę. Te razy okazały się śmiertelne.

Aby ukryć zbrodnię, zakopał zwłoki swej ofiary. Następnego dnia sprzedał samochód, za który dostał 185 tysięcy złotych.

Nazajutrz na Komisariacie Milicji w Grodzisku Wielkopolskim zjawiła się 25-letnia Iwona Zajda.

- Dzień dobry, chciałabym zgłosić zaginięcie męża - powiedziała kobieta.

- Co się stało? - zapytał milicjant.

- Mój mąż jest taksówkarzem. Dwa dni temu, mimo że go prosiłam, znów wziął nocne kursy. Zawsze wraca po szóstej rano do domu, tym razem jednak nie wrócił. Nigdzie nie mogę go znaleźć. On jest porządny, nie pije i nie włóczy się z kolegami, martwię się, że stało mu się coś złego - pani Zajda była wyraźnie roztrzęsiona.

Milicja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu Jarosława Zajdy. Niestety, funkcjonariusze prowadzący dochodzenie w tej sprawie nie natrafili na żadne istotne wskazówki, które mogłyby pomóc w odnalezieniu mężczyzny. Jarosław Zajda został oficjalnie uznany za zaginionego, jednak milicjanci podejrzewali, iż padł ofiarą przestępstwa, najprawdopodobniej - z racji wykonywanej pracy - na tle rabunkowym.

Zwłoki zaginionego taksówkarza odnaleziono w połowie kwietnia 1978 roku. Mimo usilnych poszukiwań nie udało się odszukać samochodu należącego do ofiary, nie zgłosili się również żadni świadkowie morderstwa. Po półrocznym śledztwie z powodu niewykrycia sprawcy sprawa została umorzona.

Kobieta z rozbitą głową

Marek Z., idący 11 sierpnia 1979 roku do pracy, w okolicach wsi Gaj Wielki natknął się na ukryte w przydrożnym rowie zwłoki kobiety. Zszokowany 30-latek poinformował o makabrycznym odkryciu najbliższy komisariat milicji. Przybyli na miejsce funkcjonariusze na podstawie znalezionych przy ofierze dokumentów ustalili tożsamość zmarłej. Była to Jolanta Skowrońska, 40-letnia mieszkanka Kaźmierza.

Ze wstępnych ustaleń wynikało, że kobieta zginęła poprzedniego dnia wieczorem. Najprawdopodobniej zaatakowano ją około 22.30, w drodze z pracy do domu. Napastnik zadał jej kilka ciosów w głowę tępym twardym narzędziem, powodując rozległe pęknięcie czaszki, uszkodzenie mózgu i w efekcie śmierć, jak napisano w protokole z oględzin. Zabójstwo zostało dokonane na tle rabunkowym - mąż denatki zeznał, że ofierze zabrano sześć złotych pierścionków oraz obrączkę. Milicjanci nie zdołali dotrzeć do żadnych świadków, którzy mogliby udzielić informacji w tej sprawie, zabójca nie pozostawił też śladów na miejscu zbrodni. Mimo to funkcjonariusze wytypowali podejrzanego, Filipa H. Mężczyzna był sąsiadem ofiary, znanym ze swej kryminalnej przeszłości. Wkrótce okazało się jednak, że nie mógł być on sprawcą śmierci Jolanty Skowrońskiej, gdyż od 10 do 13 sierpnia przebywał u rodziny w Pile.

Elegancka, z plikiem banknotów

Trzy miesiące później, 15 listopada 1979 roku, 21-letnia Beata Celińska wracała wieczorem ze spotkania z narzeczonym do domu w Stęszewie. Po drodze postanowiła zrobić zakupy. Weszła do miejscowego sklepiku i kupiła potrzebne jej produkty. Miała ze sobą sporo gotówki, gdyż tego dnia odebrała pensję. Dziewczyna przykuła uwagę jednego z klientów. Była ubrana w elegancki kożuch i obwieszona złotą biżuterią. Gdy płaciła za zakupy, wyciągnęła z kieszeni plik pieniędzy. Po uregulowaniu należności wyszła ze sklepu. Nie zauważyła, że tuż za nią podążył Eugeniusz Tarnowski.

Przeszła kilka kilometrów, cały czas śledzona przez mężczyznę. I niedaleko domu Beaty, tuż przy stęszewskim lesie, na niczego niespodziewającą się dziewczynę posypały się ciosy. Napastnik zadał jej w sumie około 12 uderzeń twardym i tępym narzędziem w głowę, czym spowodował rozległe pęknięcie czaszki, uszkodzenie mózgu, a w efekcie jej śmierć. Tarnowski, gdy jego ofiara przestała się ruszać, zabrał jej cztery złote pierścionki, złoty łańcuszek i bransoletkę, kożuch, torebkę oraz gotówkę. Parę minut przed 23 tego samego dnia milicja otrzymała zgłoszenie o znalezieniu zwłok młodej kobiety w pobliżu wjazdu do lasu niedaleko Stęszewa. Z wstępnych ustaleń wynikało, że denatka została zaatakowana od tyłu. Zabrano jej wierzchnią odzież oraz ograbiono ze złotej biżuterii i pieniędzy. Dzień po zabójstwie przesłuchano narzeczonego Celińskiej, 25-letniego Krzysztofa Walczaka.

Był, ale nic nie kupił

- Beatka wyszła ode mnie około 19.30, mówiła, że po drodze do domu zrobi jeszcze jakieś zakupy na kolację, obiecała to matce. Gdybym wiedział, że coś jej grozi, odprowadziłbym ją na miejsce. Miała przy sobie dużo pieniędzy, pewnie dlatego ktoś ją zabił - zeznał.

Milicja rozważała dwa warianty: pierwszy zakładał, że dziewczynę zamordował ktoś, kto ją znał i wiedział o odebranej tego dnia pensji, drugi - że ktoś widział, jak płaciła w sklepie i postanowił ją okraść. W związku z podejrzeniami przesłuchano sprzedawczynię Zofię N.

- Zgadza się, wczoraj Beata robiła u nas zakupy, tak około 20 - powiedziała ekspedientka. - Była ładnie ubrana, mówiła, że wraca od Krzysia, chwaliła się, że niebawem mają się pobrać. Zdziwiłam się, gdy doszło do płacenia, ponieważ wyciągnęła z kieszeni bardzo dużo pieniędzy.

Śledczy zapytał, czy w sklepie przebywał jeszcze ktoś oprócz Beaty Celińskiej. - Tak, mąż Anny Tarnowskiej, nie pamiętam, jak ma na imię, ale on nic nie kupił, pokręcił się chwilkę i wyszedł razem z Beatką - wyjaśniła kobieta.

CDN.

Kinga Przyborowska

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: napastnik | funkcjonariusze | zwłoki | milicja | żona | kierowcy | zakupy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy