Najzabawniejsze wykroczenia Polaków

Narwany recydywista, miłośnik darmowego dania o wdzięcznej nazwie "odlotowe skrzydełka" i człowiek, który przetrzymywał w cinquecento przemarzniętą... kozę. Zobacz, kogo jeszcze spotykają w codziennej pracy polscy sędziowie.

Doprawdy nie każdy wytrzymuje nerwowo jazdę po polskich drogach. Niektórym wyraźnie brakuje odporności psychicznej.

Poniosły go nerwy

W Gdańsku na ulicy Smoluchowskiego prowadzący skodę 65-latek zmienił tuż przed światłami pas ruchu. Zajechał przy tym drogę 32-latkowi w volkswagenie. Kiedy oba pojazdy zatrzymały się na czerwonym świetle, młodszy kierowca wysiadł ze swojego auta, po czym zaczął wyzywać starszego. Na tym się nie skończyło. Rozjuszony otworzył drzwi skody i zadał kilka ciosów w twarz i klatkę piersiową prowadzącemu ten pojazd mężczyźnie.

Potem napastnik wrócił do swego samochodu, ale wciąż było mu mało, więc ponownie wysiadł i znów zabrał się do bicia 65-latka. Kiedy wreszcie się zemścił, odjechał. Po kilkuset metrach zatrzymał się jednak i wrócił pieszo na miejsce zdarzenia, pewnie po to, by jeszcze dołożyć starszemu panu. I tu spotkała go przykra niespodzianka, ponieważ byli tam już funkcjonariusze wezwani przez poszkodowanego. Krewki kierowca został zatrzymany.

Ofiara straciła trzy zęby i doznała urazu głowy. Napastnikowi grożą dwa lata więzienia. Naszym zdaniem przydałaby się jeszcze porządna psychoterapia.

Reklama

Więzienne męki

Tortury to proceder zakazany przez międzynarodowe konwencje, ale zdaniem Edwarda A., odsiadującego wyrok w Zakładzie Karnym w Wołowie, nagminnie stosuje się je w polskich więzieniach. W złożonym przez siebie pozwie osadzony domagał się od skarbu państwa zadośćuczynienia i odszkodowania za "nieludzkie i poniżające traktowanie". Miało ono polegać m.in. na "braku zajęć kulturalno- -oświatowych i sportowych".

Mężczyzna poskarżył się także na umeblowanie cel: "Nieraz musieliśmy spożywać posiłki na łóżku lub na taborecie" - napisał w pozwie. Złe wyposażenie jest przyczyną tego, że w celi "nie ma miejsca do poruszania się i sensownego organizowania czasu". Edward A. twierdził, że wielokrotnie odmawiano mu też zezwolenia na sprzęt RTV. Za doznane cierpienia domagał się 100 tys. zł odszkodowania.

Niestety, sąd nie uznał jego roszczeń i oddalił pozew. Teraz więzień musi zapłacić koszty procesowe w wysokości 3,6 tys. zł. Następnym razem powinien lepiej uzasadnić swą skargę, np. napisać, że jest dręczony serwowanymi na obiad pierogami ruskimi, kiedy on wolałby z kapustą i grzybami. To jest dopiero tortura!

Wyłudzony obiadek

Pusty portfel nie znaczy wcale, że nie da się zjeść dobrego obiadu w restauracji. Do jednej z knajpek przy sopockim deptaku wszedł 50-letni mężczyzna, towarzyszyła mu kobieta. On zamówił danie o nazwie "Odlotowe skrzydełka" wraz z przystawkami i pięć piw.

Najadł się, popił, a że było mu mało, to zamówił kolejne piwo. Gdy miał uregulować rachunek, wyznał z rozbrajającą szczerością, że nie zapłaci, bo nie ma grosza przy duszy. Pracownicy restauracji wezwali policję. Smakosz spędził noc w areszcie. Alkomat wykazał w jego organizmie dwa promile alkoholu.

Jego postępek prawo kwalifikuje jako szalbierstwo, za co grozi kara ograniczenia wolności albo grzywna. Jeśli bezczelny naciągacz usłyszy wyrok więzienia, znajdzie się na państwowym wikcie w zakładzie karnym, za który też nie będzie musiał płacić. Ale czy wtedy podadzą mu podobne frykasy?

Te wredne gliny...

Policja to instytucja mająca za zadanie służyć społeczeństwu i chronić je. Ale niektórzy obywatele chyba wymagają od niej za wiele... Imprezujący ze swoimi kolegami 42-letni mieszkaniec Brzeska (woj. małopolskie) zadzwonił tuż po północy na miejscowy posterunek i poprosił o interwencję w swoim mieszkaniu. Przybyłym funkcjonariuszom wyjaśnił, że liczy na ich pomoc w... zdobyciu kasy na alkohol!

Kiedy uczestnikom libacji zabrakło wódki, 42-latek postanowił wziąć pieniądze od matki. Kobieta mu odmówiła, więc zdenerwował się i zaczął ją straszyć, że zdemoluje dom. Potem wezwał patrol, przekonany, że stróże prawa skłonią jego oporną rodzicielkę do wyłożenia potrzebnej na alkohol kwoty. Kiedy policjanci odmówili podjęcia tego rodzaju interwencji, ostentacyjnie zażądał, aby podwieźli go do sklepu. Tego także się nie doczekał.

Za bezpodstawne wezwanie patrolu mężczyzna odpowie przed sądem. Panowie policjanci, więcej zrozumienia dla obywateli i ich "potrzeb"!

Pechowa randka

Na początku stycznia br. do komendy w Kętrzynie zadzwoniła kobieta z informacją, że w samochodzie zaparkowanym przed sklepem spożywczym w Korszach przy ul. Mickiewicza marznie jakieś zwierzę. Wysłany na miejsce patrol zauważył na tylnym siedzeniu fiata cinquecento... kozę. Jej właściciela znaleziono w pobliżu sklepu, mężczyzna był pod wpływem alkoholu.

Właściciel fiata zdziwił się interwencją policji. Przekonywał funkcjonariuszy, że koza często mu towarzyszy, bo jest samotny i dlatego wszędzie bierze ją ze sobą. Opowiadał również, że przywiózł ją do miejscowości Parys na umówioną "randkę" z kozłem znajomego rolnika, jednak zwierzęta jakoś nie spodobały się sobie. Zawiedziony tym faktem 54-latek postanowił odwiedzić swojego znajomego w Korszach i wypić z nim kielicha. Kozę zostawił w aucie.

Policja odwiozła mężczyznę wraz ze zwierzęciem do jego gospodarstwa w miejscowości Sątoczno. Niektórzy zamykają psy w autach, by strzegły ich pojazdów. Pomysł z kozą jest znakomity - żaden złodziej na pewno by nie ruszył takiego samochodu.

"Samuraje" z Oławy

Kiedyś bandytom wystarczała rurka od gazu, obecnie sięgają po bardziej "wyrafinowane" narzędzia. Policja w Oławie odebrała doniesienie o napadzie na sklep spożywczy. Jego właściciel opowiedział funkcjonariuszom o dwóch zamaskowanych napastnikach, którzy próbowali mu grozić czymś, co przypominało... miecz samurajski. Chcieli pieniędzy.

Mężczyzna nie dał się zastraszyć, wdał się w szarpaninę z przestępcami. Ci w końcu zrezygnowali i uciekli. Niedoszła ofiara dokładnie opisała obu napastników, a policjanci wkrótce znaleźli ich śpiących w samochodzie zaparkowanym kilkaset metrów dalej, obok salonu gier. Funkcjonariusze odnaleźli również kominiarki oraz replikę miecza samurajskiego, których użyto w nieudanym napadzie. Ustalili przy tym, że obaj mężczyźni w grudniu ubiegłego roku, działając w podobny sposób, zrabowali dwieście złotych w innym sklepie w Oławie.

"Samuraje" trafili za kratki, grozi im po 15 lat więzienia. Ciekawe, który z nich naoglądał się filmów o japońskich wojownikach.

"Jestem z mafii"

W Puławach do osiedlowego sklepu wszedł dobrze znany pracownikom 25-latek. Młody mężczyzna wdał się w awanturę z ekspedientkami. Twierdząc, że należy do mafii, zażyczył sobie wódki. Buńczucznie dodał, że ściąga haracze i zabija ludzi. Przerażone kobiety dały mu alkohol i papierosy.

Półtorej godziny później mężczyzna znowu się pojawił. I tym razem otrzymał butelkę, której zażądał. Zdesperowane panie wezwały policję dopiero wtedy, gdy zobaczyły, jak podchmielony 25-latek po raz trzeci tego samego dnia wchodzi do sklepu. Funkcjonariusze zatrzymali domniemanego gangstera. Miał ponad dwa promile alkoholu w organizmie. Grozi mu do 12 lat więzienia. Ciekawe, co powiedzieli prawdziwi mafiosi na tak nieudolne podszywanie się pod nich?

Opracował: Jacek Inglot

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: wykroczenia | Polacy | prawo | przestępstwa | przepisy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy