Kochał (odbierać) życie cz. I

Włodzimierz przez wiele lat nie mógł zrozumieć, dlaczego seks z kobietą wcale go nie zaspokaja. W końcu po przypadkowym kontakcie seksualnym z mężczyzną odkrył, że właśnie to mu daje prawdziwą satysfakcję. Wtedy też zaczął się interesować chłopcami.

Makabryczne znalezisko

Trzynastoletni Michał Rębacz wybiegł ze szkoły. Do domu miał ponad kilometr. Chłopiec, mimo wielokrotnych ostrzeżeń matki, postanowił pójść na skróty i skręcił w leśną drogę. Był grudzień 1982 roku, na dworze panował straszny ziąb.

- Jak dobrze, że to już niedaleko - pomyślał Michał.

Z oddali widział swój dom. Uśmiechnął się do siebie i przyspieszył. W tym samym momencie jego uwagę przykuł jakiś przedmiot wystający z zarośli. Zaciekawiony podszedł bliżej. Jego oczom ukazał się przerażający widok. Na ziemi leżały odrąbane ludzkie nogi, a obok nich stał karton. Przestraszony chłopiec z krzykiem rzucił się do ucieczki. Po chwili wpadł do mieszkania. Serce waliło mu jak oszalałe, zwymiotował. Nie zdjął kurtki ani butów. Wbiegł z płaczem do swojego pokoju, usiadł w kąciku i przytulił się do psa. Po godzinie do domu wróciła matka Michała. Chłopak ciągle łkając, opowiedział jej o swoim makabrycznym odkryciu.

Reklama

Przyjeżdżajcie szybko!

Kobieta początkowo nie mogła uwierzyć w to, co mówił jej syn.

- Michaś, uspokój się. Może ci się coś przewidziało? - powiedziała.

- Nie, mamo... - odparł trzynastolatek. - Tam naprawdę leżą ludzkie nogi - dodał.

- Dobrze, kochanie. Poczekaj tu na mnie chwilkę - poprosiła kobieta.

35-letnia Maria wyszła z domu. Postanowiła sprawdzić, co tak wystraszyło jej dziecko. Chwilę pokręciła się po polanie. Nagle zauważyła to, o czym mówił syn. Podeszła bliżej. Jak zahipnotyzowana otworzyła karton. W środku znajdowały się ludzka głowa i ręce. Kobieta poczuła, że robi jej się niedobrze. Na chwiejnych nogach wróciła do domu. Usiadła w kuchni i zapaliła papierosa. Gdy nieco ochłonęła, sięgnęła po słuchawkę i wybrała numer milicji.

- Przyjeżdżajcie tu szybko! - powiedziała. - Znalazłam ludzką głowę, ręce i nogi - rzuciła.

Nigdy tak nie znikał

Pół godziny później na polanie w miejscowości Plewiska pod Poznaniem pojawiła się milicja. Mimo dokładnego przeczesania terenu funkcjonariuszom nie udało się odnaleźć tułowia ofiary. Kilka dni później, 13 grudnia, do Komedy Milicji Obywatelskiej w Poznaniu zgłosiła się Halina Bączek w sprawie zaginięcia jej 21-letniego syna Mariusza.

- Syn nie mieszka z nami już od roku, odkąd dostał pracę w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacji. Wczoraj był u mnie kolega Mariusza z zakładu i pytał się o niego, bo nie pojawił się od kilku dni. Pojechałam z mężem do jego mieszkania na Osiedlu Warszawskim, ale syna nie zastałam. Bardzo się martwię, nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby tak bez słowa gdzieś znikał - wyjaśniła kobieta.

Jeszcze tego samego dnia, na podstawie fotografii dostarczonej przez matkę chłopaka, funkcjonariusze ustalili, iż znalezione w Plewiskach ciało należy do zaginionego Mariusza Bączka. Poza tym jego ojciec zidentyfikował zwłoki syna.

Śledczy dość szybko wytypowali domniemanego mordercę. Dzięki informacjom uzyskanym od koleżanki zabitego ustalono, iż Mariusz od pewnego czasu utrzymywał bliską znajomość ze sporo starszym od siebie kolegą z firmy. Opowiadał jej, iż ów mężczyzna obiecał załatwić mu wyjazd za granicę do pracy, miało to być pod koniec grudnia bądź na początku stycznia 1983 roku. Chłopak powiedział jej także, iż dał koledze zaliczkę na poczet wyjazdu.

Po dokładnym przeszukaniu mieszkania Mariusza ustalono, że brakuje w nim rzeczy osobistych. Prawdopodobnie, wychodząc z domu, zabrał je ze sobą. Poza tym w kalendarzu zaznaczył sobie dwie daty: 26 listopada, pod którą zapisał - Dałem Włodzimierzowi 23 tysiące, oraz 3 grudnia, jako dzień wyjazdu do Danii.

Milicjanci pytali o niego

Funkcjonariusze szybko dotarli do owego kolegi z pracy zamordowanego. Był nim 53-letni Włodzimierz Nowakowski, mieszkaniec dzielnicy Wilda w Poznaniu, karany wcześniej za czyny lubieżne. Na podstawie zebranych materiałów prokuratura wydała nakaz jego zatrzymania i aresztowania.

5 stycznia 1983 roku około godziny 10.20 w kamienicy przy ul. 28 Czerwca 1956 roku zjawił się patrol milicji. Funkcjonariusze zapukali do drzwi podejrzanego. Po chwili otworzył im mężczyzna.

- Obywatel Włodzimierz Nowakowski? - zapytał jeden z milicjantów.

- Tak, zgadza się.

- To jest nakaz zatrzymania - funkcjonariusz pokazał mu pismo. - Jest pan podejrzany o zabójstwo Mariusza Bączka. Proszę się ubrać, pójdzie pan z nami.

Nowakowski nie był specjalnie zaskoczony tą wizytą. Koledzy w pracy powiedzieli mu, że milicjanci o niego pytali. Po chwili wyszedł z mieszkania zakuty w kajdanki.

Zaskakujące wyznanie

Włodzimierz Nowakowski został przewieziony do Prokuratury Rejonowej w Poznaniu. Na przesłuchaniu szczegółowo opowiedział o dokonanym przez siebie morderstwie.

Śledczy zanotował: "Mariusz przyszedł do mnie 3 grudnia około godziny 12. Myślał, że wybierzemy się razem za granicę, do Danii. Miał ze sobą walizkę z rzeczami. Wcześniej dał mi pieniądze na zorganizowanie tej podróży. Powiedziałem mu, że nikt nie może się dowiedzieć o tym wyjeździe i że ja pojadę razem z nim. Wcześniej tylko muszę umyć schody, bo jestem dozorcą. Mariusz pomógł mi posprzątać. Kiedy skończyliśmy, wróciliśmy do mieszkania. On się rozebrał, bo chciał się umyć. Naszła mnie ochota, ale odmówił. Kiedy stał tak tyłem, chwyciłem siekierę i parę razy go uderzyłem. Padł na ziemię. Wtedy wziąłem nóż i zacząłem ciąć. Wokół było pełno krwi. Odrąbałem mu nogi, ręce i głowę i wywiozłem to do Plewisk, a tułów porzuciłem w lesie niedaleko Lubonia. Walizkę zaniosłem do sąsiadki na przechowanie, a jego rzeczy spaliłem".

Zmordował 8-latka?

Na podstawie złożonych przez Nowakowskiego zeznań wydano nakaz rewizji w jego mieszkaniu. Zabezpieczono nóż kuchenny oraz siekierę, które w przekonaniu funkcjonariuszy mogły posłużyć jako narzędzia zbrodni. Następnie milicjanci oraz prokurator udali się wraz z podejrzanym w okolice Lubonia. Tam, we wskazanym przez Włodzimierza miejscu, odnaleźli brakującą część zwłok. Odebrano także walizkę Mariusza od Genowefy Z. Zaczęto przygotowywać akt oskarżenia.

W połowie czerwca 1983 roku, w obecności oficera śledczego Zenona W. oraz prokuratora Mariana N., przedstawiono podejrzanemu zarzuty. Po ich wysłuchaniu Włodzimierz nieoczekiwanie oświadczył: - Panowie, przyznaję się do winy. Ale to i tak jeszcze nie wszystko. Kilkanaście lat temu zabiłem dwóch innych chłopaków: jednego w 1971 roku w Szczecinie, a drugiego cztery lata później w Poznaniu...

To wyznanie wprowadziło obecnych w osłupienie. Dotychczas w akcie oskarżenia Nowakowskiemu przypisywano tylko jedno morderstwo. Wobec powyższych zeznań rozpoczęto kolejne dochodzenie. Szybko ustalono, iż ofiarami zabójcy padli 8-letni Karol Tomczak oraz 17-letni Tomasz Stefański.

Włodzimierz Nowakowski urodził się w 1929 roku w Poznaniu. Skończył siedem klas szkoły podstawowej. Nie miał żadnego wyuczonego zawodu. W 1950 roku ożenił się. Już po roku żona wniosła pozew o rozwód. Przyczyna: nadmierne zainteresowanie męża innymi kobietami, zdrada i lubieżne zachowania wobec koleżanek małżonki. Włodzimierz, jak sam wyznał w trakcie śledztwa, od najmłodszych lat nie radził sobie ze swoim popędem seksualnym. Już będąc nastolatkiem, onanizował się nawet dwa, trzy razy dziennie. Z czasem przestało mu to wystarczać. Jako że nie robił większego wrażenia na płci przeciwnej, musiał radzić sobie inaczej. W końcu znalazł sposób: zaczajał się w krzakach i atakował niczego niespodziewające się kobiety, łapiąc je za biust i krocze. Szybko jednak okazało się, że nie daje mu to takiej satysfakcji, jakiej się spodziewał.

Pewnego lutowego dnia 1953 roku napadł na przypadkowo napotkanego mężczyznę. Chciał go obrabować. Zadał mu dwa ciosy w głowę i zaatakowany przewrócił się. Wtedy Włodzimierz - niespodziewanie dla samego siebie - podniecił się i postanowił zgwałcić leżącego. Kiedy zaspokoił się, ukradł ofierze portfel i uciekł. Po tym wydarzeniu dotarło do niego, że bardziej pociągają go młodzi mężczyźni niż kobiety i stąd wynika jego dotychczasowy brak satysfakcji seksualnej.

Za czyn ten wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu w listopadzie 1953 roku został skazany na 10 lat więzienia. Z zasądzonej kary przesiedział 7 lat.

Podniecał go opór

W zakładzie karnym przeżył namiętny romans ze współosadzonym. Zbliżenia z nim dawały mu ogromną satysfakcję. Nigdy wcześniej nie czuł takiego podniecenia, jak w trakcie stosunku z mężczyzną. To tylko upewniło go w przekonaniu, iż jest homoseksualistą, choć - jak sam mówił - samo patrzenie na jakiegoś faceta nie podniecało go.

Po opuszczeniu więzienia w Wołowie wolnością cieszył się zaledwie rok. Już w 1961 roku został skazany za czyny lubieżne na kolejne 10 lat. Wyrok odsiedział do końca. Również w trakcie odbywania tej kary nawiązał intymne stosunki z kolegą z celi. Panowie pewnego dnia nawet uciekli razem z więzienia, ale już po czterech dniach zostali schwytani. Ich namiętność skończyła się, bo osadzono ich w innych celach. Włodzimierz szybko upatrzył sobie nowego kochanka, co prawda mniej chętnego, ale opór też go podniecał.

Odwiedzało go wielu mężczyzn

Po wyjściu z Zakładu Karnego w Kaliszu wyjechał do Szczecina. Tam zatrudnił się w Szczecińskich Zakładach Celulozowo-Papierniczych, gdzie pracował do 1975 roku. Następnie wrócił do Poznania i zamieszkał w dzielnicy Wilda, został dozorcą w kamienicy, otrzymał lokal służbowy. Pracował też w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, a następnie w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym w Poznaniu.

Włodzimierz wśród sąsiadów cieszył się dobrą opinią, uchodził za człowieka spokojnego, pomocnego, a co najważniejsze - jak zaznaczali - bez nałogów. Wprawdzie lokatorów kamienicy trochę dziwiła duża liczba mężczyzn odwiedzających go, ale nie zaprzątali sobie tym głowy, bo to w końcu nie ich sprawa. Nawet po aresztowaniu Nowakowskiego nie przyjmowali do wiadomości, że ten porządny człowiek mógł pozbawić życia niewinne dziecko i młodych chłopców, bo chciał zaspokoić swoje chore żądze...

Kinga Przyborowska

Personalia oraz niektóre okoliczności sprawy zostały zmienione.

Koniecznie przeczytaj kolejną część tej wstrząsającej historii!

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: niekochana | funkcjonariusze | kara więzienia | nakaz | nogi | mieszkanie | Poznań
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy