Dzieci przerażają... głupotą

Nasze pociechy to przyszłość narodu, promyczki, które rozjaśniają nam życie... Czy na pewno? Istniej teoria, poparta na dodatek całą masą dowodów, że dzieci, to potwory. Okradną cię, wykorzystają, a potem i tak zostawią.

Proporcje między grzecznym a denerwującym (co wiedzą najlepiej rodzice i wychowawcy) zmieniają się z wiekiem. Jeżeli wasza latorośl budzi was o trzeciej nad ranem, żeby zadać niecierpiące zwłoki pytanie: "Czy pająk ma uszy?", albo wymazała całe mieszkanie wodoodpornym markerem, a w nowej piżamie wycięła nożyczkami dziury, ten tekst powinien was pokrzepić - bo inni miewają gorzej.

Porwany za młodu

Tacy na przykład rodzice trzynastolatka z Białegostoku. Pod koniec września 2008 roku dzieciak późno wrócił z lekcji do domu. Był wystraszony,

w przemoczonym ubraniu, umazany błotem. Powiedział, że porwali go sprzed szkoły.

Trzech ogolonych na łyso byczków wciągnęło go do czarnego bmw. Z nożem przystawionym do gardła zawieźli do parku w okolicy ul. Wierzbowej. Tam wywlekli z samochodu, próbowali utopić w rzece. Na szczęście w pobliżu przechodzili jacyś ludzie i spłoszeni bandyci porzucili swoją ofiarę. Zszokowany ojciec chłopca zawiadomił policję. Funkcjonariusze z uwagą wysłuchali szczegółowej relacji poszkodowanego i jego opisu sprawców - o płomieniach na masce auta, trupiej czaszce wytatuowanej na ramieniu jednego z łysych. Potem sprawdzili zapisy z kamer monitoringu miejskiego. Coś im się nie zgadzało.

Reklama

Przyciśnięty do muru gimnazjalista przyznał w końcu, że cała historia to bujda. Urwał się ze szkoły, żeby pospacerować po parku z koleżanką. Pokłócili się, a wredna dziewczyna popchnęła go i wpadł do rzeczki. No to musiał coś wymyślić, żeby się mama nie gniewała za przemoczone buty. Prawie mu się udało - mając w perspektywie sprawę w sądzie rodzinnym, zniszczone obuwie z pewnością nie będzie największym powodem do złości rodziców.

Zwiedzanie świetlicy po godzinach

Chęć przeżycia czegoś dramatycznego miały dziewuszki z Włodawy, 11 i 13 lat. 24 września 2008 roku, po odrobieniu lekcji w świetlicy środowiskowej, postanowiły ukryć się w budynku, by po jego zamknięciu spenetrować pozostałe pomieszczenia. Kiedy wszyscy poszli do domu, panienki rozpoczęły "zwiedzanie". Skopały, a następnie wyjęły z zawiasów drzwi do sąsiadującego ze świetlicą biura kuratorów sądowych. Splądrowały szafki - znalazły 10 złotych, ładowarkę do komórki i pendrive'a.

Fanty wyrzuciły przez okno, żeby je zabrać następnego dnia. Upozorowanie napaści wydało im się dobrym sposobem na zmylenie policjantów i skierowanie podejrzeń na kogoś innego, więc jedna zadzwoniła na policję. Powiedziała, że uwięziło je dwóch mężczyzn w kominiarkach. Potem dziewczyny przywiązały się do krzeseł kablami od komputera. Przybyły parę minut później oddział prewencji zastał zamknięty na głucho budynek. W pomieszczeniach kuratorów paliło się światło, a przez okno widać było rozrzucone akta i dwie skrępowane dziewczynki wzywające pomocy. Wybito szyby. Uratowano dzieci. Po czym przystąpiono do przesłuchań. Klaudia P. i Wioletta P. nie mogły się porozumieć co do rysopisu sprawców i paru innych szczegółów. W końcu z westchnieniem przyznały, jak było naprawdę. Teraz sąd rodzinny ma rozpatrzyć sprawę włamania i składania przez nie fałszywych zeznań.

"To wszystko z nudów"

W Szprotawie w październiku 2007 roku koło warsztatu naprawczego parkowało parę samochodów. Fiat punto, fiat tipo i ciężarówka iveco stały, nie wadząc nikomu. Kilka dni później auta były tam nadal: z powybijanymi szybami, porysowaną karoserią, uszkodzonym szyberdachem, zniszczoną instalacją elektryczną, rozbitymi deskami rozdzielczymi i opróżnioną gaśnicą. Sprawcy: Czterej chłopcy w wieku 8, 10, 11 i 12 lat. Zatrzymani wyznali, że zdemolowali samochody ot tak, dla zabawy.

Dwaj nastolatkowie (16 i 17 l.) z Grodźca w woj. śląskim wpadli na jeszcze ciekawszy pomysł. W styczniowy wieczór 2008 roku przeciągnęli nad jezdnią stalową linę. Końce przymocowali łańcuchem po obu stronach ulicy do drzewa i do słupa wysokiego napięcia, po czym schowali się i czekali, aż coś wpadnie w ich pułapkę. No i złapali fiata palio, niszcząc mu maskę, uszkadzając silnik, karoserię i boczne drzwi. Kierowca, któremu szczęśliwie nic się nie stało, wyskoczył z auta i ruszył w pogoń za uciekającymi młodzieńcami, jednego zdołał złapać, drugi nie zostawił kumpla i poddał się bez walki. Przyjechała policja, zbadała młodzieńców alkomatem (wykazał u nich 0,2 promila i 0,25 promila w wydychanym powietrzu) i na dobry początek zawiozła je do policyjnej izby dziecka. Trzeźwiejący chłopcy nie mogli pojąć, dlaczego wszyscy się ich czepiają.

Trzy palety papieru poszły z dymem

Z kolei w Szczytnie znudzony jedenastolatek, włócząc się po supermarkecie, niechcący (podobno) podpalił papier toaletowy. W sumie nic wielkiego, ale trochę ubawu było. Poszły z dymem trzy palety papieru i materiały reklamowe, ewakuowano klientów i pracowników sklepu, łącznie z 70 osób. Zabawa zapewne okazała

się przednia.

Ciekawy sposób na spędzenie ferii w mieście znalazło w 2008 roku czterech chłopców ze stolicy (11, 13, 14 i 17 l.). Tomek, Pawełek, Kubuś i Michaś układali mianowicie przeszkody na torach kolejowych. Zanim zgarnęła ich ochrona kolei, koło wiaduktu przy ul. Poznańskiej zdążyli ułożyć wał z kamieni na odcinku 10 metrów. Akurat w tym miejscu pociągi ekspresowe i Intercity jeżdżą zwykle z prędkością 120 km na godzinę... Ponieważ przeciążone sądy dla nieletnich działają opieszale, przez resztę zimowych wakacji chłopcy nudzili się śmiertelnie w izbie dziecka, czekając na rozprawę.

Głupie dowcipy telefoniczne robił w podstawówce chyba każdy. Ale z takim rozmachem? 28 lipca 2008 roku o godz. 14 na numer 112 zadzwonił młody mężczyzna z informacją, że w Silesia City Center, największym centrum handlowym w Katowicach, podłożona jest bomba. Wiadomość postawiła na nogi wszystkie służby ratunkowe. Ewakuowano 2 tysiące osób. Pirotechnicy przeszukiwali centrum od parkingów po dach, sprawdzając hektary powierzchni sklepów, restauracji, sal kinowych - bez rezultatu. Odnalezienie autora dowcipu poszło szybciej. Dzwonił 15-latek, mieszkaniec Katowic. Potem nastąpiło zatrzymanie, przesłuchanie i sąd dla nieletnich. Dzieciak nie pomyślał pewnie o tym, że kosztami akcji ratunkowej, szacowanymi na kilkaset tysięcy złotych, obciążeni zostaną rodzice. Przez resztę wakacji zapewne skąpiono mu kieszonkowego...

Gdy brakuje pieniędzy

Młodzi ludzie lubią pizzę, hamburgery, gry komputerowe i empetrójki, deskorolki, rowery, markowe ciuchy. Jak zdobyć te wymarzone dobra, gdy funduszy brakuje? Warszawscy gimnazjaliści na przykład podrabiali banknoty (proceder zresztą jest dość popularny wśród młodzieży). W kwietniu 2008 roku dyrektorka jednej ze stołecznych szkół zawiadomiła policję, że w szkolnym sklepiku pojawiły się fałszywki. Przybyłym mundurowym ekspedientka zaprezentowała podrobione dwie dziesiątki i dwudziestozłotówkę, wskazała też uczniów, którzy płacili nimi za słodycze.

Maciek, Tomek, Adam i Dawid na domowej drukarce wyprodukowali kilka sztuk banknotów po 10 i 20 złotych, a następnie bez przeszkód upłynnili je w kiosku, w kwiaciarni i na wesołym miasteczku. Wprawdzie wszystkie 10-złotówki miały ten sam numer seryjny HF 2204207, a dwudziestki FH 5922227, lecz wcześniej jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi. Zresztą - płacili pojedynczymi banknotami. Dopiero czujna pani w szkolnym sklepiku zauważyła, że z pieniędzmi coś jest nie tak.

Wymuszali 2, czasem 5 złotych

Trzy lata temu piętnastoletni wielbiciele wrestlingu z gimnazjum w Czarnowicach (Lubuskie) wpadli na całkiem oryginalny pomysł zarobienia paru złotych: groźbami pobicia zmuszali młodszych kolegów (13-14 lat) do walk. Mityngi organizowali po lekcjach z dala od szkoły, na łące zwanej "areną". Wyznaczeni chłopcy okładali się pięściami, widzowie szczuli jednych na drugich, a organizatorzy nagrywali pojedynki komórką. Filmiki kopiowali potem z telefonu i rozprowadzali na płytach CD. Cena - 5 zł za sztukę.

Sprawa się wydała, kiedy o walkach przypadkiem usłyszał jeden z nauczycieli. Natychmiast zawiadomił władze szkoły. Przyjechała policja, skonfiskowano płyty, sprowadzono rodziców i specjalistę od nieletnich, jednym słowem - koniec imprezy i biznesu.

Latem 2006 roku gang młodocianych terroryzował dzieciaki z nowohuckich osiedli. Napastnicy grożąc nożem lub pałką, zastraszali ofiary i zabierali im drobne kwoty - po dwa do pięciu złotych. Dla policjantów to chleb powszedni. W tym wypadku jednak najmłodszy, jak najbardziej aktywny członek bandy, miał... niecałe 4 lata. Dwaj pozostali - 12 i 13.

Synalek wydał kasę tatusia

Od jakiegoś czasu do sumienia rodziców w całej Polsce apelują plakaty typu "Kocham - nie biję, kocham - nie krzyczę". Ciekawe, jak na tę społeczną inicjatywę zapatruje się ojciec 14-latka z warszawskiej Ochoty. Z ukrytej (najwyraźniej nie dość dobrze) kasetki synalek ukradł mu 67 tysięcy złotych. Pieniądze wydał na "różne przyjemności", nie zapomniał też o swoich kolegach - każdemu kupił po motorze. Kiedy tatuś zorientował się, że schowek otwarto, a pustą kasetkę znalazł w pokoju syna, było już trochę za późno - forsa się rozeszła. Pozostało zawiadomić policję.

Pożyczony cichaczem od wujka

Urok czterech kółek okazał się nie do odparcia dla 13-latka z Nidzicy, który autem wuja (pożyczonym rzecz jasna cichaczem) postanowił pojechać do szkoły. Zaparkował koło samochodów nauczycieli, a w czasie długiej przerwy zaprosił kumpli na przejażdżkę. Wycieczka zakończyła się niekontrolowanym poślizgiem kilka przecznic dalej. Spłoszeni chłopcy uciekli, porzucając wóz. W pośpiechu zapomnieli zabrać tornistry, dzięki czemu dotarcie do winowajców było dziecinnie proste.

Wiele się mówi, że alkohol i brawura bywają przyczynami wypadków, jednak zwykle mamy na myśli dorosłych kierowców. W środku nocy w listopadzie 2007 roku na autostradzie koło Bolesławca samochód marki Opel Vectra spowodował kolizję i nie zatrzymując się, pomknął przed siebie z prędkością 180 km/h. Nieco dalej na łuku wyleciał z szosy i skończył rajd na słupie elektrycznym. Z zakleszczonego wraku straż pożarna wydobyła dwóch piętnastolatków - nietkniętych! Ten, który kierował, zeznał, że opla wziął bez wiedzy rodziców, a dla kurażu wypił pięć piw. Istotnie, w wydychanym powietrzu miał prawie 2 promile.

Młodzi ludzie zwykle nie lubią chodzić do szkoły. Odrabianie lekcji, nerwy przed klasówką... Nie ma co się dziwić, że ta instytucja wychowawcza jest dla wielu dzieciaków rodzajem zakładu karnego. Niektórzy najwyraźniej niemiło wspominają także swoje przedszkole. Jak na przykład dwaj chłopcy ze Zduńskiej Woli. Trzynasto- i czternastolatek postanowili się zemścić za doznane kilka lat wcześniej krzywdy (być może nie lubili leżakowania...). W kwietniu 2007 roku włamali się do takiej placówki. Z kuchennego magazynu ukradli 30 jajek, a następnie obrzucili nimi budynek. Na pohybel przedszkolankom!

Nie po jajka bynajmniej wdarli się do szkoły przed końcem zimowego semestru gimnazjaliści ze świętokrzyskiego Mniowa. Z gabinetu dyrektora wynieśli osiem dzienników lekcyjnych, które w drodze do domu komisyjnie spalili. Podobny pomysł miał 15-letni uczeń z mazowieckiej Jasienicy. Przed wywiadówką ukradł z pokoju nauczycielskiego dziennik swojej klasy i równoległej (dla niepoznaki), a następnie oba utopił w toalecie.

Wściekły na szkołę musiał być czternastolatek z podwałbrzyskiej wsi. Wyładował złość we wrześniu przed dwoma laty wybijając 16 szyb w miejscowej podstawówce. Energia wciąż go rozpierała, więc później podpalił gospodarstwo rolne, w wyniku czego spłonęła stodoła, w której było 100 ton słomy i maszyny rolnicze za 300 tysięcy złotych.

Brutalne filmy akcji uszkadzają dzieciom psychikę, przekonali się o tym kieleccy policjanci. W marcu 2007 roku na ul. Jagiellońskiej patrolującym miasto funkcjonariuszom wpadł w oko agresywny nastolatek, który kopał samochody. Zatrzymali młodziana (lat 15), przebadali alkomatem (miał 1,4 promila alkoholu w wydychanym powietrzu), zapakowali do radiowozu i odstawili do rodziców. Chwilę potem gówniarz wypadł z bramy na ulicę uzbrojony w wiatrówkę i ostrzelał ich samochód.

Łowcy przygód

O godzinie 20.15, 7 stycznia 2008 roku w Szklarskiej Porębie zdenerwowany ojciec zgłosił zaginięcie syna. Dziesięciolatek nie wrócił ze szkoły. Ostatni raz widziano go po 18.00 niedaleko posterunku policji. Noc, zima, góry, małe dziecko - ojciec coraz bardziej się niepokoił. Do akcji zaangażowano kilkudziesięciu policjantów, dwa psy tropiące, ratowników GOPR i Strażników Granicznych. Tuż przed północą policjant z psem odnalazł chłopca. Smarkacz siedział na drzewie koło komisariatu i obserwował z niemałą satysfakcją całą akcję.

W kwietniowe popołudnie 2008 roku policjantów z Płocka wezwano na jedno z osiedli. Szukano pięciolatka. Kacper był w domu, a potem nagle znikł. Obawiano się, że wymknął się na podwórko. Funkcjonariusze zaczęli od ponownego sprawdzenia wszystkich kątów w mieszkaniu. Znaleźli go w szafie, gdzie malec czekał na stosowny moment, żeby wyjść i wystraszyć babcię.

13-letnia Magda spod Stalowej Woli o 14.00 wysłała mamie lakonicznego SMS-a, że żyje i wszystko jest w porządku. Matka podejrzewając najgorsze, niemal osiwiała. Zadzwoniła na policję. O 23.00 Magdę zatrzymali mundurowi w Zgorzelcu - jechała na koncert do Berlina.

Młodzieńcze wybryki

Nie tylko nasze pociechy mają durne pomysły. 17 marca 2008 roku oficer dyżurny w Polkowicach odebrał telefon, że na przystanku PKS w Przemkowie koczuje jakiś nastoletni rowerzysta, który nie mówi po polsku. Wysłano patrol z Chocianowa. Młodzieniec okazał się 16-letnim Holendrem. Wyjaśnił na komendzie, że podróżuje rowerem do Chin. Obieżyświat miał tylko mały plecaczek, a w nim 10 euro i T-shirt. Zamiast do Chin trafił do pogotowia opiekuńczego w Legnicy, a stamtąd z powrotem do domu w Holandii.

O dzieciach można by długo opowiadać. Na przykład o szesnastoletnim półgłówku z Poznania, który poczęstował koleżankę papierosem z petardą, o pobożnym ministrancie z Dzierżoniowa, który rąbnął z kościoła złoty kielich i stuły, bo chciał zrobić sobie własny ołtarz, o gimnazjaliście z Gdyni, co wystawił na Allegro 9-letnią kuzynkę, bo go wkurzała ("Sprzedam dziecko płci żeńskiej, używane"), o uczniach, którzy wlali morfinę do kawy nauczycielki i wielu innych przypadkach, jakie doprowadzają dorosłych do przedwczesnej siwizny. Rwąc włosy z głowy, pamiętajmy jednak, że to wszystko to tylko młodzieńcze wybryki. Nasze pociechy potrafią robić o wiele gorsze rzeczy, ale o tym, na szczęście, nie tym razem.

Natalia Karnecka-Michalak

Personalia oraz niektóre okoliczności spraw zostały zmienione.

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: głupoty | rodzice | Auta | ojciec | chłopcy | szkoły
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy